Nowy Centralny Port Komunikacyjny (CPK), obsługujący przynajmniej 50 mln pasażerów rocznie, rząd obiecuje za niecałe 10 lat. Tyle czasu ma zatem, żeby zmienić Lot z małej lokalnej linii w jednego z największych europejskich graczy. CPK jest bowiem budowany dla Lotu i to Lot ma go zapełnić swoimi klientami. Tanie linie, jak Ryanair czy Wizz Air, dziś dominujące na naszym niebie, w CPK nie będą mile widziane. Nie przewidziano dla nich osobnego, tańszego terminalu, a z normalnego raczej nie zechcą skorzystać, gdy zobaczą cenniki. Tradycyjni przewoźnicy, jak Lufthansa, Air France czy British Airways, zapewne do CPK się przeniosą, skoro zamknięte zostanie lotnisko Chopina, ale raczej nie będą w nim odgrywać dużej roli. Nowy megaport ma być wizytówką dla Lotu i odwrotnie. To dzięki tej synergii i wspólnocie interesów CPK ma skutecznie konkurować z największymi lotniskami kontynentu.
Miniprzewoźnik
Kłopot w tym, że Lot, z którym wiązane są teraz tak ogromne nadzieje, kilka lat temu prawie zbankrutował. Przetrwał tylko dzięki pomocy publicznej udzielonej w 2013 r., czyli – mówiąc wprost – dzięki pieniądzom polskiego podatnika, na których transfer zgodziła się Komisja Europejska. Lot dostał w sumie ponad pół miliarda złotych z budżetu państwa. Ocalał, ale warunki tej pomocy były surowe. Musiał zlikwidować część połączeń i przez kilka lat nie mógł uruchamiać nowych. Pozbył się wszystkich spółek zależnych i udziałów w innych firmach. Do tego część pracowników odeszła, a inni stracili różne przywileje.
Ta kuracja odchudzająca miała dwa oblicza. Z jednej strony oznaczała, że i tak mała linia stała się jeszcze mniejsza i jeszcze mniej istotna dla polskiego pasażera. Z drugiej Lot, walcząc o przetrwanie, znacznie zmniejszył koszty i teraz ma z tego profity.