Ministerstwo Finansów odkryło, że restauracje i sklepy chętnie sprzedają zestawy produktów, bo płacą dzięki temu niższy VAT. Zamiast straszyć karami, lepiej byłoby zlikwidować absurdalne różnice w stawkach tego podatku.
Walka wicepremiera Morawieckiego o wyższe wpływy VAT prowadzi do coraz bardziej absurdalnych sytuacji. Teraz na ławie oskarżonych znalazły się firmy, które kuszą promocjami i sprzedają pakiety czy zestawy. Łączą w nich produkty, które objęte są różną stawką podatku VAT.
Idealny przykład to zestawy w sieciach fast food albo kawiarniach. Frytki i kanapki są w Polsce objęte stawką VAT w wysokości 8 proc. Natomiast napoje jak cola czy fanta mają już stawkę 23 proc. Dlaczego? Żadnego logicznego uzasadnienia nie ma, bo przecież zarówno gazowana cola, jak i solone frytki nie są najbardziej odpowiednią dietą dla ludzkiego organizmu. Podobny absurd ma miejsce w kawiarniach, gdzie ciastko objęte jest stawką preferencyjną 8 proc. (pewnie po to, żeby osłodzić życie w Polsce), ale kawa to już luksus i VAT w wysokości 23 proc. (po co rozbudzać uśpione społeczeństwo?).
Zestawy w drogerii a oszustwa na VAT
Nic dziwnego, że handlowcy zwęszyli interes. Kusząc klientów niższymi cenami, oferują zestawy takich produktów. Konsument płaci mniej, niż gdyby kupował osobno frytki, kanapkę i napój albo kawę i ciastko, więc jest zadowolony. A sprzedawca oszczędza na podatku VAT.
Dlaczego? W ramach zestawu wycenia frytki, kanapkę czy ciastko wyżej, ale już napój albo kawę dużo niżej, czasami nawet na symboliczną kwotę. Robi to celowo, bo stawka VAT na napój i kawę jest wyższa. W efekcie od frytek, kanapki albo ciastka trzeba oddać fiskusowi raczej niewielki VAT, bo jego stawka jest niska. A napój i kawa mają co prawda stawkę VAT (w procentach) wyższą, ale skoro kosztują w zestawie tak niewiele, to i VAT od nich okazuje się malutki.
Kto zyskuje? Oczywiście firma sprzedająca takie zestawy. Kto traci? Budżet państwa, bo na przykład wpływy z VAT od napojów sprzedawanych w fast foodach czy kawiarniach w ramach zestawów okazują się śmiesznie niskie, mimo że sama stawka VAT jest wysoka.
Podobny model funkcjonuje też na przykład w drogeriach, gdzie łączy się w zestawy produkty z preferencyjną stawką VAT (jak bandaże) i podstawową (jak kosmetyki). Następnie, na użytek rozliczeń, zawyża się cenę tego pierwszego i zaniża drugiego. Dla resortu finansów to przykład niedozwolonej optymalizacji podatkowej, więc Ministerstwo straszy sankcjami i namawia do składania korekt zeznań, czyli przyznania się do błędu. I oczywiście zapłaty zaległego VAT.
Tymczasem sprzedawcy wykorzystują po prostu absurdy w naszym systemie podatkowym. Dla wielu różnych stawek VAT nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Nie chodzi o to, żeby wprowadzać VAT liniowy, czyli taki sam dla wszystkich produktów, bo to rzeczywiście podniosłoby ceny zwłaszcza żywności. Jednak stawki dotyczące na przykład jedzenia i picia, sprzedawanego w restauracjach czy kawiarniach, powinny być z całą pewnością identyczne. Tymczasem u nas przepisy najpierw tworzą pole do nadużyć, a potem rząd dziwi się i oburza, że sprytni przedsiębiorcy to wykorzystują.