Nie ma tygodnia, by opinia publiczna nie została zelektryzowana jakąś atomową sensacją. Ostatnia: elektrownię jądrową zbudują nam Chińczycy. I to nie jedną, ale dwie, i to giganty. W sumie dorobimy się ok. 10 tys. MW jądrowej mocy, choć jeszcze niedawno mowa była o 1,5 tys. MW. Mało tego. W promocji dostaniemy jeszcze fabrykę samochodów elektrycznych, drukarki 3D do drukowania... budynków, a także technologię zgazowania węgla. Będzie to offset, czyli chińskie inwestycje w zamian za zakup ich atomowych elektrowni. Wszystko to brzmi nieprawdopodobnie, choć „Dziennik Gazeta Prawna”, który jako pierwszy o tym poinformował, zaklina się, że wiadomości ma z pewnych źródeł zbliżonych do rządu.
Wielu ekspertów puka się w czoło. Polska miałaby wydać 250 mld zł na chiński atom? A skąd weźmie tak gigantyczną kwotę? Fabryka samochodów w zamian za elektrownię, to też egzotyczny pomysł. Firmy budujące siłownie jądrowe mają zwykle ofertę dodatkową, ale jest w niej zaopatrzenie w paliwo, zagospodarowanie odpadów, czasem pozyskanie kapitału, ale nie jest to offset, jak np. przy zakupie myśliwców F-16.
Chińczycy trzymają się mocno
Panuje jednak przekonanie, że w przypadku Chińczyków wszystko jest możliwe. Na wszystko ich stać, wszystko potrafią. Jeśli zechcą, zapewnią nam energię z atomu. I to mimo że nikt w Europie nie ma doświadczeń z chińską technologią jądrową.
O elektrowni atomowej rozmawiał z Chińczykami prezydent Duda już w 2015 r., a w maju jego śladem podążała premier Szydło. Po niej ruszył wiceminister energii Andrzej Piotrowski. Zwiedził chińskie atomówki, rozmawiał z szefem koncernu China General Nuclear Power Corporation (CGN), a wyjeżdżając, podpisał międzyrządowe porozumienie. Chińczycy ponoć bardzo poważnie traktują nasze plany.