Rynek

Pieniądz bez adresu

Bit­coin – alternatywna waluta przyszłości

Nieprzypadkowo bitcoin zyskuje na znaczeniu, gdy ludzie tracą zaufanie do skorumpowanych, lokalnych władz. Nieprzypadkowo bitcoin zyskuje na znaczeniu, gdy ludzie tracą zaufanie do skorumpowanych, lokalnych władz. Science Picture Co / Getty Images
Im gorzej w gospodarce, tym lepiej dla bit­coina. Najsłynniejsza wirtualna waluta to obiekt pożądania zwłaszcza w krajach pogrążonych w kryzysie. Trzeba tylko uważać na internetowych złodziei.
Bitcoin może stać się w przyszłości poważną alternatywą dla narodowych walut.merznatalia/PantherMedia Bitcoin może stać się w przyszłości poważną alternatywą dla narodowych walut.

Artykuł w wersji audio

Upadek wenezuelskiej gospodarki ma dziś różne konsekwencje. Jedną z nich jest popularność wirtualnej waluty bitcoin, która dla wielu Wenezuelczyków okazuje się ostatnią deską ratunku. Narodowy pieniądz, boliwar, z powodu hiperinflacji stał się zupełnie bezwartościowy. W tym roku ceny w Wenezueli mają wzrosnąć o 1600 proc.! Dolary można kupić tylko nielegalnie, na czarnym rynku, zresztą po zaporowym kursie. Nic dziwnego, że w internecie wielu Wenezuelczyków próbuje kupić bitcoiny.

Niektórzy idą zresztą o krok dalej. Poprzez specjalne oprogramowanie starają się bitcoiny zarabiać, udostępniając systemowi obsługującemu kryptowalutę moc obliczeniową swoich komputerów. Wykorzystują fakt, że chociaż socjalistyczna Wenezuela przeżywa gigantyczny kryzys, to prąd jest tam wciąż bardzo tani. Ich komputery mogą więc pracować na okrągło. Z kolei wenezuelska policja coraz częściej aresztuje takich ludzi, oskarżając ich o... kradzież prądu. To poważne przestępstwo w kraju, gdzie energia może i niewiele kosztuje, ale jej przestarzałą i niewydolną sieć dystrybucji trapią nieustanne awarie.

Próba sił

Fenomen bitcoina w Wenezueli pokazuje, czym się dzisiaj stał – awaryjnym wyjściem z wszelkiego rodzaju kryzysów, obostrzeń finansowych i oficjalnych blokad. Stworzono go w 2008 r. jako alternatywę dla walut narodowych. Do dzisiaj nie wiadomo, kim był autor (a może autorzy?) projektu, ukrywający się pod pseudonimem Satoszi Nakamoto. Szczególnie wdzięczni powinni być mu mieszkańcy tych krajów, gdzie normalny system bankowy i finansowy nie funkcjonuje prawidłowo.

– Bitcoin jest popularny zwłaszcza w państwach niestabilnych lub takich, gdzie dochodzi do zawirowań walutowych. Na przykład w Nigerii, gdzie z powodu załamania kursu lokalnej waluty ludzie wymieniają swoje oszczędności na bitcoiny. Albo w Indiach, gdzie niedawno wycofano niespodziewanie z obiegu popularne banknoty o najwyższych nominałach 500 i 1000 rupii. Wówczas od razu wzrosło zainteresowanie bitcoinem jako alternatywą dla miejscowego pieniądza – mówi Michał Dziedzic z polskiej giełdy bitcoinowej Bitmarket.pl. Gdy dwa lata temu ważyły się losy Grecji w strefie euro, a z miejscowych bankomatów można było wypłacać tylko niewielkie kwoty, część Greków nadzieję na ochronę oszczędności także upatrywała w modnej kryptowalucie.

Nieprzypadkowo bitcoin zyskuje na znaczeniu, gdy ludzie tracą zaufanie do skorumpowanych, lokalnych władz. Bitcoin nie ma bowiem żadnego banku centralnego ani jakiegokolwiek politycznego nadzoru. Nikomu nie podlega, funkcjonuje tylko w internecie. Nazywa się go walutą wirtualną lub kryptowalutą, bo dla bezpieczeństwa wszystkie transakcje są oczywiście szyfrowane. Nikt nie drukuje banknotów bitcoina ani nie bije monet o takiej nazwie. Ale chyba najważniejszy jest fakt, że nikt bitcoina nie będzie potrafił w pełni kontrolować, bo transakcje obsługują miliony komputerów rozsianych po całym świecie. Żaden, nawet najpotężniejszy, rząd nie może zatem po prostu zakazać handlu bitcoinami, bo w tym celu musiałby zamknąć cały internet. A to nawet dla Amerykanów byłoby technicznie trudne, nie mówiąc już o tym, że dla świata totalnie destrukcyjne.

Nie znaczy to jednak, że wszyscy bitcoinowi tylko się obojętnie przyglądają. Ważna próba sił ma miejsce w Chinach. Tam bitcoin również stał się popularny, a za jego sukcesem też stały ustawowe ograniczenia w chińskiej gospodarce. Chińczycy wciąż nie mogą swobodnie handlować z zagranicą, a przelewy z Chin do innych krajów są pod ścisłym nadzorem. Chińskie władze mocno obawiają się bowiem niekontrolowanej ucieczki kapitału. Jednak sprytni Chińczycy znaleźli sposób na obejście tych barier. Zaczęli kupować bitcoiny i w nich trzymać oszczędności albo też wymieniać je na inne waluty. Niedawno chiński rząd przystąpił więc do kontrataku. Próbuje kontrolować lokalne giełdy, na których za juany kupuje się bitcoiny. Ma nadzieję, że w ten sposób zniechęci zwłaszcza chińskich przedsiębiorców do wyprowadzania pieniędzy z kraju.

Chińska kariera bitcoina, dla którego ten kraj jest dziś dużo ważniejszy niż Europa czy Stany Zjednoczone, ma konsekwencje także dla polskich firm. – Nasi przedsiębiorcy często używają bitcoinów, handlując z chińskimi partnerami – wskazuje dr Krzysztof Piech, założyciel Centrum Technologii Blockchain na warszawskiej Uczelni Łazarskiego. – Jest to zresztą dobra alternatywa dla tradycyjnych przelewów międzynarodowych. Przekazywanie pieniędzy w postaci bitcoinów okazuje się dużo szybsze i tańsze, bo prowizje za takie transfery są na razie niskie.

To właśnie blockchain, czyli łańcuch danych, jest technologią wykorzystywaną przez twórców bitcoina. W uproszczeniu taki łańcuch to zapisany ciąg wszystkich transakcji dokonanych kiedykolwiek z użyciem bitcoina. Każda z nich zostaje zapamiętana i żadnej nie da się unieważnić czy anulować. W zasadzie taka waluta powinna być marzeniem wszystkich rządów na całym świecie, bo zlikwidowałaby szarą strefę. Każda, nawet najmniejsza płatność pozostawia niezatarty ślad, tak jak użycie karty debetowej czy kredytowej. Wszystko zostaje zapisane w łańcuchu danych, a baza danych bitcoina jest rozproszona, czyli rozsiana na serwerach na całym świecie. Awaria czy wyłączenie jednego z nich nie powoduje więc żadnych problemów.

Na szczęście dla użytkowników bitcoina, na razie udaje się zachować jego niezależność. Po części dlatego, że państwa dominujące w sferze światowych finansów nie wypracowały wspólnej taktyki wobec kryptowaluty. Kilka innych postanowiło go w ogóle zakazać. Tak zrobiły np. Boliwia, Ekwador czy Wietnam. Jednak mogą one kontrolować co najwyżej serwery zlokalizowane w swoich krajach. Nie mają wpływu na to, co dzieje się poza ich granicami. Inni, jak właśnie Chiny, nie chcą bitcoina delegalizować, ale próbują go przynajmniej częściowo kontrolować. Część świata w ogóle jest bezradna, jak choćby Rosja. Jeszcze kilka lat temu Rosjanie grozili, że bitcoina zakażą ze względu na trudności z jego kontrolowaniem. Ostatnio zmienili zdanie i oznajmili, że nie widzą już do tego podstaw.

Bardziej zdecydowana jest za to Japonia, bo na początku kwietnia oficjalnie uznała bitcoina za legalną metodę płatności. Japończycy nie mają akurat powodu bać się kryptowaluty, ale też nie chcieliby jej specjalnie nobilitować. Liczą raczej na to, że japońskie giełdy, gdzie handluje się bitcoinami, w przyszłości będą jednak regulowane przez państwo, a bitcoinowe przelewy przeniosą się do normalnego systemu bankowego. Wówczas bitcoina nie da się już wykorzystać na przykład do ukrywania majątku czy działalności przestępczej. A dziś tak właśnie bywa.

Bezpieczna przystań

Japońska decyzja o legalizacji bitcoina pewnie wesprze proces budowy jego reputacji jako poważnego pieniądza. Zwłaszcza że podjęto ją krótko po rozczarowującej dla fanów kryptowaluty informacji ze Stanów Zjednoczonych. Tam bracia Winklevoss, kiedyś procesujący się z Markiem Zuckerbergiem o prawa do Facebooka, postanowili założyć fundusz inwestycyjny, którego notowania odzwierciedlałyby kurs bitcoina. Jednak nie zgodził się na to amerykański nadzór giełdowy. Stwierdził, że skoro bitcoina nikt nie kontroluje, to taki fundusz byłby zbyt ryzykowny dla inwestorów. Bracia Winklevoss jednak nie złożyli broni i odwołali się od decyzji nadzoru.

Równolegle kurs bitcoina szaleje. Inwestycję w tę walutę można polecić tylko ludziom o mocnych nerwach. Spadek czy wzrost notowań bitcoina o ponad sto dolarów dziennie nie jest niczym szczególnym. Złe informacje, takie jak wzmożona czujność władz chińskich czy negatywna decyzja amerykańskiego nadzoru, prowadzą do krótkotrwałej paniki i wyprzedaży bitcoinów. Jednak zaraz nadchodzą dobre wieści, jak kryzys w kolejnym kraju zwiększający popularność bitcoina, i wirtualna waluta szybko odrabia straty. Jeden bitcoin kosztuje ostatnio 1–1,2 tys. dol. Można też kupić mniej, na przykład jedną dziesiątą czy jedną setną bitcoina. Na początku marca przez chwilę jeden bitcoin był droższy niż uncja złota, co przyniosło lawinę porównań między najważniejszą z kryptowalut i najsłynniejszym z kruszców.

Bitcoina i złoto rzeczywiście wiele łączy. Ich wartość rośnie, gdy na świecie króluje niepewność, bo i bitcoin, i złoto są postrzegane jako bezpieczna przystań, alternatywa dla tradycyjnych walut. Poza tym ilości bitcoina i złota nie można dowolnie zwiększać. O ile banki centralne mają prawo drukować więcej dolarów, euro czy nawet szwajcarskich franków, to już podaż bitcoina i złota rządzi się innymi prawami. Nowych, dużych złóż złota nie znajduje się zbyt często, chociaż ostatnio udało się to podobno Chińczykom. W przypadku kryptowaluty sprawa jest jeszcze prostsza, bo tempo przyrostu bitcoinów zostało z góry ustalone przez tajemniczego Satosziego Nakamoto. W tej chwili w obiegu znajduje się ok. 16 mln bitcoinów, a co 10 minut przybywa 12,5 sztuk. Jednak z czasem nowych bitcoinów będzie coraz mniej, a docelowo łączna ich liczba wyniesie tylko 21 mln.

Zarówno złoto, jak i bitcoin idealnie nadają się do walki z inflacją. Z drugiej strony ich trzymanie nie daje żadnych odsetek. Cała nadzieja więc w tym, że ich kurs będzie nadal rosnąć wobec tradycyjnych walut. Chociaż ostatnie lata przyniosły spektakularny wzrost ceny bitcoina (jeszcze pięć lat temu kosztował zaledwie kilkanaście dolarów), jego znaczenia wciąż nie można oczywiście porównać do złota. Łączna wartość wszystkich bitcoinów to dziś ok. 20 mld dol., a całkowite zasoby wydobytego złota na ziemi warte są ponad 7 bln dol. Do tego kurs złota zachowuje się dużo stabilniej niż bitcoina, bo i rynek złota jest znacznie większy.

Od dawna trwają dyskusje, czy bitcoin może stać się w przyszłości poważną alternatywą dla narodowych walut. Na razie okazuje się atrakcyjny w bardzo konkretnych sytuacjach, ale wciąż pozostaje pieniądzem niszowym. Na pewno nie pomagają mu regularne informacje o hakerskich włamaniach na giełdy, gdzie handluje się bitcoinami. Niektórzy w ten sposób stracili spore oszczędności. Taki dramat finansowy dotknął pod koniec ubiegłego roku także polskie środowisko miłośników bitcoina. Jedna z naszych giełd, Bitcurex.pl, nagle zniknęła z sieci. Podobno padła ofiarą hakerów, ale nadal nie wiemy, co się dokładnie stało. Prokuratura prowadzi śledztwo, na razie bez rezultatów. Bitcurex był co prawda małą giełdą, ale kto trzymał na niej swoje bitcoiny, ten je po prostu stracił.

Niedawno zresztą na brak jakiejkolwiek ochrony dla Polaków handlujących bitcoinem zwróciła uwagę w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli. Jednak polskie państwo, jak wiele innych, nie może się zdecydować. Nie zakazuje bitcoinów, ale też nie chce ich uznać za legalną walutę. Gdyby tak zrobiło, można by posiadaczom bitcoinów zapewnić większe bezpieczeństwo, sprawdzając np., czy polskie giełdy są odpowiednio chronione. Na razie trzeba po prostu być bardzo ostrożnym. – Giełda jest miejscem do handlowania bitcoinami, a nie do ich przechowywania przez dłuższy czas. Lepiej robić to na specjalnych urządzeniach szyfrujących albo po prostu wydrukować dane na kartce papieru – radzi Michał Dziedzic z Bitmarket.pl.

To swoisty paradoks, że bitcoin, pomyślany przecież jako alternatywny pieniądz przyszłości, musi się mierzyć z oszustami tak samo jak wszystkie zwyczajne waluty, podrabiane i kradzione. Sam bitcoin poprzez swoją konstrukcję łańcucha danych jest co prawda odporny na wszelkie manipulacje, ale najsłabszym ogniwem są właśnie giełdy, czyli miejsce styku między czystą, wirtualną walutą a resztą świata, daleką od perfekcji. Jeśli idealny bitcoin ma być czymś więcej niż ciekawostką, będzie musiał nauczyć się w tym nieidealnym świecie funkcjonować. Z drugiej strony, jeśli da się okiełznać politykom, straci swoją aurę niezależności, która go tak mocno promuje. A wówczas kurs może runąć równie szybko, jak notowania wenezuelskiego boliwara.

Polityka 19.2017 (3109) z dnia 09.05.2017; Rynek; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Pieniądz bez adresu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama