Rynek

NIK alarmuje: suplementy diety mogą szkodzić

Suplementy diety mogą szkodzić Suplementy diety mogą szkodzić Wong Sze Fei / PantherMedia
Według ustaleń Najwyższej Izby Kontroli niektóre suplementy wręcz zawierają substancje podobne do amfetaminy.

Zamiast leczenia na skróty – które obiecują w reklamach ich producenci – możemy się wpędzić w ciężką chorobę. Wydajemy na nie rocznie około 3 mld zł, z każdym rokiem więcej.

Problem z suplementami nabrzmiewał przez lata. Po pierwsze – to nie są leki. Leki bowiem, zanim znajdą się w sprzedaży, muszą przejść badania kliniczne. Potem, gdy już mogą być ordynowane przez lekarza, jest obowiązek monitorowania działań niepożądanych. Jeśli zostaną zauważone, specyfik może nawet zostać wycofany ze sprzedaży. Podobnym rygorom poddane są także leki sprzedawane bez recepty. Jest jedna różnica – leków ordynowanych tylko na receptę nie wolno reklamować. Oczywiście nie trzeba dodawać, że produkcja leków odbywa się według ściśle określonych standardów.

Wszystkie te rygory nie dotyczą suplementów diety, o czym większość konsumentów nie ma zielonego pojęcia. Są przecież tak samo jak leki sprzedawane w aptekach. Mają do nich zaufanie. Niesłusznie. Prawo (także unijne) traktuje bowiem suplementy diety jak… żywność. Za ich jakość i bezpieczeństwo dla zdrowia konsumentów odpowiada producent. Gdyby np. na skutek spożycia jakiegoś suplementu człowiek nagle zachorował i udowodniono by związek choroby z połknięciem jakiejś cudownej tabletki, firma odpowiadałaby przed sądem.

Suplementy nie leczą, a mogą szkodzić

Problem w tym, że łykając regularnie suplementy, można się czuć gorzej, nawet poważnie zachorować, ale tego faktu nie musimy od razu połączyć z suplementami. Tym bardziej że nie ma obowiązku monitorowania działań niepożądanych. Nie ma nawet instytucji, która miałaby takie prawo i obowiązek.

To zdumiewające tym bardziej, że suplementy nierzadko zawierają substancje, które w połączeniu z lekami (a wiele osób używa jednych i drugich) mogą konsumentowi wręcz szkodzić. Polacy, którzy spożywają coraz więcej suplementów diety, nie mają zwykle o tym pojęcia. Nie mają też pojęcia o tym, że przed dopuszczeniem suplementu do sprzedaży nie ma mowy o żadnych badaniach klinicznych. Zaś rygoru, że nie mogą zawierać żadnych substancji czynnych, nie wszyscy producenci przestrzegają.

Nie wiedząc tego wszystkiego, konsumenci mają do suplementów zaufanie. Wynika ono z tego, że są one sprzedawane głównie w aptekach. Farmaceuci bardzo chętnie je podsuwają, ponieważ dla właścicieli aptek są one najlepszym źródłem dochodu. Na leki wysokość marży jest ograniczona, na suplementy – nie. Jeśli do tego dodamy marną jakość publicznej służby zdrowia – rosnące spożycie suplementów zaczyna być zrozumiałe. I coraz groźniejsze. Choroby, z której nie może wyleczyć nas lekarz, usiłujemy pozbyć się, sięgając po suplement. Zwłaszcza gdy osoba ubrana w biały fartuch, co sugeruje, że jest ona lekarzem, zapewnia w reklamie, że specyfik gwarantuje pozbycie się dolegliwości.

Ostatnio wprowadzono nowe przepisy, które mają na celu zdyscyplinowanie producentów tych specyfików. Za nieuczciwe reklamy, których w przypadku suplementów było sporo, mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności. To słuszna zmiana. Ale niewystarczająca. Polacy jedzą za dużo leków, także tych bez recepty, do kategorii których nawet badacze rynku zaliczają suplementy diety.

Tego argumentu używa Naczelna Rada Aptekarska, domagająca się wycofania leków bez recepty ze stacji benzynowych czy sklepów, co pozbawiłoby do nich dostępu wielu mieszkańców wsi. Zaś aptekarze pozbyliby się konkurencji. Właściciele aptek nie proponują jednak, żeby suplementy diety… wycofać z aptek. Wtedy ci konsumenci, którzy nie odróżniają leków od suplementów, może by się przed sięgnięciem po nie zastanowili. Suplementy na pewno nie leczą, mogą natomiast zaszkodzić. Można nimi uzupełniać dietę (jak sama nazwa wskazuje), ale nie profesjonalną kurację.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną