Pan z zapałkami
Trump, pan z zapałkami. Dlaczego świat potrzebuje wolnego handlu
Gdy w 1984 r. przygotowywano podróż prezydenta Ronalda Reagana do Europy, jego najbliżsi współpracownicy przekonywali go o znaczeniu nadchodzącej rocznicy. Mieli na myśli rocznicę lądowania aliantów w Normandii. Ale Reaganowi, naznaczonemu bardziej pamięcią o Wielkiej Depresji niż o drugiej wojnie światowej, przyszło do głowy, ku zaskoczeniu doradców, inne wydarzenie. Jego myśli powędrowały do 1934, a nie 1944 r. Mijało 50 lat od umowy o wzajemnym handlu (Reciprocal Trade Agreement Act of 1934).
W niespełna rok po krachu na giełdzie nowojorskiej, w 1930 r., prezydent Herbert Hoover podpisał tzw. Smoot-Hawley Act, nakładający 60-proc. cła na niemal cały import. W kampanii prezydenckiej obiecał, że użyje ceł, aby pomóc amerykańskim farmerom zmagającym się z tanim importem rolnym. I użył. Inne kraje odpowiedziały podobną bronią. Skutkiem było pogłębienie i wydłużenie kryzysu w USA i wzrost nacjonalizmów z wiadomym skutkiem. Legislacja z 1934 r., którą miał na myśli Reagan, była początkiem odwrotu od protekcjonizmu, aktem liberalizacji międzynarodowego handlu. Znalazło w nim odbicie przekonanie, że cały system handlu międzynarodowego musi się opierać na zasadach wzajemności.
Po drugiej wojnie nie kto inny jak Stany Zjednoczone były czempionem wolnego handlu, zarówno z powodów ekonomicznych, jak i politycznych: była to część demokratycznej ofensywy przeciwko zagrożeniu komunizmem i wspierania globalnych instytucji takich jak ONZ i NATO oraz element strategii planu Marshalla.
Po upadku komunizmu w Europie i pełnym otwarciu się Chin na świat globalny handel nabrał dodatkowego animuszu. Wtedy to Bill Clinton podpisał Północno-Amerykański Układ o Wolnym Handlu (North American Free Trade Agreement – NAFTA), znosząc bariery w handlu między USA, Kanadą i Meksykiem.