Rynek

Lechu, zostań!

Kompania Piwowarska zostanie sprzedana

W branży mówi się, że wkrótce na piwie w Polsce zarabiać się będzie troszkę gorzej. W branży mówi się, że wkrótce na piwie w Polsce zarabiać się będzie troszkę gorzej. Katsumi Murouchi / Getty Images
Największy gracz na polskim rynku piwnym Kompania Piwowarska została wystawiona na sprzedaż. Koncern SAB Miller musi się jej pozbyć, żeby połączyć się z belgijskim gigantem AB InBev. Tak dobiega końca historia najwspanialszego interesu życia Jana Kulczyka.
Gdyby do biznesu nie mieszała się polityka, stabilny zysk gwarantowałaby także Kompania Piwowarska.Jose A. Bernat Bacete/Getty Images Gdyby do biznesu nie mieszała się polityka, stabilny zysk gwarantowałaby także Kompania Piwowarska.

Po połączeniu dwóch największych światowych firm w tej branży zysk z co drugiej butelki sprzedawanego na świecie piwa popłynie do tego samego właściciela. W portfelu nowego giganta znajdą się takie marki, jak Stella Artois, Beck’s, Corona, Foster, Budweiser oraz ponad sto innych. To dlatego Komisja Europejska postawiła warunek – do fuzji może dojść, jeśli połączony koncern trochę się odchudzi, nie zmonopolizuje rynku światowego. Zdecydowano, że pozbędzie się browarów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Kompanii Piwowarskiej i czeskiego Pilsnera. SAB Miller szuka właśnie nabywców.

Amatorzy piwa, zarówno w Polsce, jak i na świecie, tej własnościowej rewolucji nie są raczej świadomi. Właściciele browarów dobrze wiedzą, że konsumenci przywiązani są do „narodowych” marek i nie należy ich drażnić zastępowaniem nowymi. Marki się więc nie zmienią. Bez względu na to, kto zostanie właścicielem Kompanii Piwowarskiej, nadal będzie ona produkować Tyskie i Lecha. Ze światowego rynku nie zniknie popularny Grolsch czy Peroni, należące do SAB Millera. Nie zniknie też Pilsner Urquell. Amerykanie nadal będą pić Budwaisera, należącego do AB InBev, przekonani, że to ich piwo. Globalizacja marek nie niszczy.

W naszym regionie produkcja piwa nadal uważana jest za dobry interes, gwarantujący stabilny zarobek. Ale już nie tak dobry, jak przed laty, bo bez potencjału wzrostu. W przypadku Polski widać nawet lekki regres. Polacy wypijają już wprawdzie rocznie 80 litrów na głowę, a 40 proc. rynku należy do wiodącej Kompanii Piwowarskiej, ale wielcy gracze, Heineken oraz Carlsberg, stopniowo tracą klientów na rzecz małych browarów. Co szósta sprzedawana butelka warzona jest już lokalnie.

Mimo to należące do KP browary warte są ponad 2,5 mld euro. Polski biznes prywatny, który miałby ochotę na piwo, nie ma takich pieniędzy. Z wyjątkiem spadkobierców Jana Kulczyka, założyciela Kompanii Piwowarskiej, czyli Sebastiana i Dominiki Kulczyków, którzy mają na kontach około 11 mld zł i rozglądają się po świecie za bezpiecznymi i dobrze rokującymi możliwościami ich zainwestowania. Byłoby nie lada niespodzianką, gdyby firmę, którą w obce ręce sprzedał ich ojciec, dzieci chciały teraz „odzyskać dla Polski”. Tylko po co miałyby to robić?

W przypadku Jana Kulczyka inwestycja w piwo okazała się strzałem życia. Robił tylko dobre interesy, ale to ten po latach okazał się najlepszy, zapewniając rodzinie fortunę. Inwestując 20 mln zł w lokalny browar w Poznaniu, stał się po latach właścicielem 3,8 proc. SAB Millera, za które jego dzieci zgarnęły 11 mld zł. Sam Doktor piwa jednak nie pijał, gustował w dobrym winie.

Piwo, auta i drogi

Współpracownicy Jana Kulczyka pamiętają, że nigdy nie był przywiązany do żadnej branży. Nie patrzył, co będzie robił, ale – ile zarobi. Powtarzał jednak, że Polacy nie różnią się od innych nacji. Podobnie jak Niemcy, będą chcieli pić dobre piwo i jeździć dobrymi samochodami po dobrych drogach. Więc na wszystkich tych obszarach starał się być biznesowo obecny, wierząc, że zarobek jest pewny.

Sentymentem się raczej nie kierował, ale intuicją jak najbardziej. Także wtedy, gdy w 1992 r. Paweł Sudoł, ówczesny prezes Lecha Browarów Wielkopolskich, zaczął go namawiać do inwestycji w kierowaną przez siebie, a należącą do państwa firmę Lech (nazwaną tak podobno na cześć prezydenta Wałęsy). W skład firmy wchodziło kilka miejscowych, znacjonalizowanych w 1951 r., browarów. Lech był już wprawdzie największym w kraju producentem piwa, ale tylko lokalnym. Jego piwo sprzedawano w Poznaniu i kilku sąsiednich województwach, w kraju o marce Lech mało kto słyszał. O popularności Żywca czy Okocimia mógł sobie co najwyżej pomarzyć.

Ale Jan Kulczyk też był wtedy zaledwie biznesmenem lokalnym. Najbogatszym w Poznaniu, ale niezdolnym finansowo do interesów na większą skalę. Dopiero negocjował z Volkswagenem, żeby jego firma Kulczyk Tradex stała się wyłącznym przedstawicielem niemieckiego koncernu na Polskę. To wkrótce potem umożliwiło Kulczykowi zrobienie pierwszego większego interesu z państwem – sprzedał Policji oraz UOP ponad 3 tys. niemieckich samochodów. Kiedy Paweł Sudoł namawiał go do zainwestowania w Lecha, stojącego na progu prywatyzacji, Doktor mocno główkował, skąd weźmie na to pieniądze.

Żywiec i Okocim budziły w 1992 r. emocje wielu Polaków, także niepijących. Oba browary wystartowały na raczkującej wtedy Giełdzie Papierów Wartościowych, a ich akcje cieszyły się ogromnym powodzeniem. Drożały z dnia na dzień, akcjonariusze czuli się coraz bogatsi. Znaczenia słowa „bessa” jeszcze warszawski parkiet nie odczuł. Pracownicy Lecha też chcieli się szybko wzbogacić, naciskali ministerstwo na debiut giełdowy. Mieli w rękach akcje pracownicze, które szybko chcieli zamienić na papiery prawdziwie wartościowe. Zostać kapitalistami.

Sprawa wejścia na giełdę jednak się przeciągała. Pracownicy upatrywali w tym winę Jana Kulczyka, właściciela spółki Euro Agro Centrum (potem Kulczyk Holding), która nagle została w Lechu inwestorem strategicznym, obejmując 40 proc. udziałów za pożyczone z banku 20 mln zł. Transakcję finalizował Janusz Lewandowski, ówczesny minister przekształceń własnościowych. Zbliżały się wybory parlamentarne, do przejęcia władzy szykował się SLD. Lewandowskiemu zależało, żeby lewica nie zatrzymała prywatyzacji. Zadowolił się obietnicą Kulczyka, że to inwestor wprowadzi spółkę na giełdę. Nigdy do tego nie doszło. Rozgoryczeni pracownicy domagali się cofnięcia prywatyzacji. Sprawa ucichła dopiero po pierwszym krachu na giełdzie.

Jak biznesmen ograł ministra

Jan Kulczyk szybko zaprzyjaźnił się z nowym, lewicowym rządem. Z wyjątkiem nowego ministra przekształceń własnościowych Wiesława Kaczmarka, który szybko zdobył powody, by poczuć się przez Doktora ogranym. Nie tylko dlatego, że Lech, mimo obietnic, na giełdę nie wszedł. Euro Agro Centrum krótko zadowalało się pakietem mniejszościowym w Lechu, niewiele ponad miesiąc. W wyniku podniesienia kapitału firma Kulczyka szybko uzyskała nad browarem pełnię władzy (54 proc.), a pakiet państwa, niemającego pieniędzy, żeby w zwiększeniu kapitału uczestniczyć, skurczył się do 18 proc. Kaczmarek mógł, co najwyżej, zgrzytać zębami. Prawnie wszystko było w porządku.

Państwo wizji rozwoju branży piwnej nie miało. Deklaracje, że browary powinny pozostać w polskich rękach, z czasem okazywały się nie do zrealizowania. – Moment wejścia na giełdę zawsze oznacza otwarcie spółki na zmiany właścicielskie – przyznaje Wiesław Kaczmarek. W Żywcu coraz większy pakiet akcji zdobywał Heineken, Okocim został opanowany przez Carlsberga. Wielcy gracze nie ukrywali, że zamierzają przejmować kolejne polskie browary.

Wraz z poprawą jakości i dostępności piwa szybko rosła konsumpcja, branża stawała się coraz bardziej atrakcyjna. Politycy łatwo dali się przekonać koncernom, że państwo powinno spożycie piwa wspierać, nakładając nań niższą akcyzę i zezwalając na reklamę. W przeliczeniu na procenty alkoholu piwo stało się tańsze od wódki, co wielu Polaków zachęciło do zmiany obyczajów picia.

W zderzeniu z potentatami poznański Lech był bez szans. Jan Kulczyk zdawał sobie z tego sprawę, ale nie zamierzał odpuszczać. Miał pomysł, jak wypłynąć na szersze wody. Właściciel prowincjonalnego browaru, oferującego klientom jedyną markę Lech, postanowił zostać graczem globalnym. Wtedy mógł jeszcze śmieszyć, dziś trzeba ocenić, że był wizjonerem. Umiał też ryzykować.

Kiedy nawiązał kontakty z ludźmi z SAB (South Africa Breweries), południowoafrykańska firma też była tylko graczem lokalnym. Mocnym w jednym kraju, który właśnie zaczął przeżywać swoją rewolucję. Trudno było przewidzieć, jak skończy się dla piwa. SAB zdał sobie sprawę, że potrzebne mu nowe rynki. Kiedy Polak Jan Kulczyk i Afrykaner Barry Smith się poznali, marzyli o tym samym – stworzeniu firmy globalnej. Kulczyk otworzył SAB drzwi do Europy. – Umożliwił mu to Wiesław Kaczmarek, który go nie znosił – twierdzi były współpracownik Doktora. – Decyzją o prywatyzacji Browarów Tyskich.

Doktor zastosował wtedy patent, który potem w interesach z państwem powielał jeszcze wielokrotnie. Zawsze się sprawdzał, zarówno przy prywatyzacji Warty, jak i Telekomunikacji Polskiej. Startował, zwykle nie mając pieniędzy. Pod hasłem, że sprzedawana przez państwo firma powinna pozostać w polskich rękach, i on, jako przedstawiciel rodzimego kapitału, to gwarantuje. W przetargu o BT faworytem był Heineken, Lech nie miałby szans. Nie miał na to pieniędzy. Firma Kulczyka stworzyła więc konsorcjum z SAB. Wspólnie przebili konkurenta. – Mogliśmy kupić drogo, ponieważ my wnosiliśmy w aporcie Lecha, za pakiet 60 proc. udziałów, a SAB gotówkę. Nie zależało nam na cenie – przypomina pracownik Kulczyk Holding.

W 1999 r. Lech Browary Wielkopolski oraz Browary Tyskie połączyły się, tworząc Kompanię Piwowarską. Miesiąc wcześniej Heineken połączył się z producentem EB. Rynek konsolidował się coraz szybciej. Branżowe media nie mogły dociec, kto naprawdę rządzi w Kompanii Piwowarskiej. Nominalny prezes Paweł Sudoł czy jego zastępca Barry Smith, odpowiadający za produkcję i dystrybucję. Kompania Piwowarska wkrótce stała się numerem jeden na polskim rynku. Po świetnej kampanii reklamowej „moja babiczka pohazi z Chrzanowa” wiodącą marką staje się Tyskie, spychając Lecha na drugie miejsce. Tak jest do tej pory, bo to na Śląsku pije się najwięcej piwa.

Z perspektywy widać, że na warzeniu piwa znali się Afrykanerzy, a na robieniu pieniędzy Doktor Jan. Dla SAB wejście do Polski stało się początkiem wielkiej, światowej ekspansji. Przejęli czeskiego producenta Pilsner Urguell, z impetem podbili rynek brazylijski i amerykański. Dla szybko rosnącego giganta polska firma była coraz mniej istotna. Po fuzji z Millerem SAB już jako SAB Miller staje się firmą globalną, notowaną także na giełdzie londyńskiej. Ale wtedy Doktor ma już inne pomysły na biznes, produkcja piwa przestaje go interesować.

W 2009 r. Jan Kulczyk podejmuje najważniejszą decyzję finansową życia. Udziały w Kompanii Piwowarskiej zamienia na akcje SAB Millera. Ma zaledwie 3,8 proc., ale już wtedy ich wartość szacuje się na 1,1 mld dol., czyli 3,6 mld zł. Teraz spadkobiercy Doktora uzyskali za nie prawie 11 mld zł. Trzy razy więcej. Zapewni dostatnie życie wielu następnym pokoleniom Kulczyków.

Pieniądze nie zarabiają

Wystawienie na sprzedaż środkowoeuropejskich browarów firmy SAB Miller budzi na rynkach finansowych spore emocje. Tym segmentem światowego rynku zainteresowani są zwłaszcza inwestorzy azjatyccy. Japoński koncern Asahi wyraził gotowość wyłożenia 4,9 mld dol. Wśród potencjalnych kupców wymienia się także wielkie firmy chińskie. Inwestorzy branżowi raczej kupiliby wszystko w pakiecie, wzmacniając swoją pozycję na globalnym rynku.

Stabilny biznes, ciągle gwarantujący zyski, przyciąga także spore grono zagranicznych funduszy inwestycyjnych. Takich jak Mid Europa czy Advent. Fundusze interesują się tylko potencjalnymi zyskami. W ich przypadku w grę wchodzi również kupowanie regionalnej części SAB Millera po kawałku. Po to żeby za kilka lat znów sprzedać i zarobić. Dla Kompanii Piwowarskiej każdy wariant oznacza perspektywę cięcia kosztów i prawdopodobną wymianę kadry zarządzającej. – Najlepsi rozglądają się za nową robotą – twierdzi konkurent z branży. Szkoda.

Kompania Piwowarska jest zbyt wielka, by marzyć o niej mogła jakakolwiek polska firma. Nawet Maspex z Wadowic, jedyny nasz spożywczy koncern środkowoeuropejski, o którym chętnie spekulują media. Piwo świetnie by się uzupełniało z jego ofertą soków, można by je sprzedawać w tej samej sieci dystrybucji. Gwarantowany efekt synergii. Problem w tym, że Maspexu na Kompanię nie stać. Jest duży, jak na Polskę, ale wśród potencjalnych nabywców polskiego browaru pozostaje mikrusem.

W warszawskiej firmie Kulczyka o Kompanii Piwowarskiej rozmawiać nie chcą. Dwa razy się nie wchodzi do tej samej rzeki. Zresztą po co spadkobiercy Doktora, Sebastian i Dominika, mieliby to robić? Z sentymentu? Wielki biznes sentymentami się nie kieruje.

Od strony biznesowej sprawa jednak wcale nie jest taka oczywista. Część fortuny Jana Kulczyka ma zapewnić rodzinie dostatnie życie. Powinna więc być inwestowana w przedsięwzięcia gwarantujące stabilny zysk. Ale dziś na świecie więcej jest pieniędzy niż pewnych interesów. Leżące na kontach miliardy nie zarabiają. W firmie przyznają, że część sumy ze sprzedaży akcji SAB Miller (około połowy) przeznaczona została na… zakup udziałów nowego, powstałego po fuzji, piwnego giganta. Spadkobiercy uznali, że na piwie nie stracą. Reszta leży.

Gdyby do biznesu nie mieszała się polityka, stabilny zysk gwarantowałaby także Kompania Piwowarska. W branży mówi się jednak, że wkrótce na piwie w Polsce zarabiać się będzie troszkę gorzej. Rząd rozważa podobno podniesienie akcyzy. Czy myśli o powrocie do poprzedniego modelu konsumpcji, kiedy preferowaliśmy mocne alkohole? – Pośrednio tak – uważa osoba z branży. Wprawdzie zarówno na rynku piwa, jak i wódki dominują gracze zagraniczni, ale producenci mocnego alkoholu na razie jeszcze zaopatrują się w surowiec w gorzelniach polskich. Rząd chce je wspierać. Piwo też już jest polityczne.

Przed rokiem, już po śmierci ojca, Sebastian Kulczyk mówił o zmianie strategii firmy. Wycofywaniu się z przedsięwzięć wymagających intensywnych kontaktów z państwem. Tych, w których Doktor był nie do zastąpienia, a syn uczestniczyć nie zamierza. Więc ambitne wizje, związane z obecnością w Afryce, realizowane nie będą. Tylko, jak na razie, nie pokazali nic w zamian. O innowacyjnych firmach, w rozwoju których fortuna Doktora miała pomagać, ciągle cicho. W firmie Kulczyka, odwrotnie niż w czasach ojca, o wiele więcej obecnie pieniędzy niż wizji.

Nawet pomysł, by inwestować w kupiony jeszcze przez Jana Kulczyka Ciech, trudno w obecnej atmosferze politycznej realizować. Nieprawidłowości w procesie prywatyzacji, o których tyle mówi nowa władza, ciągle nie udowodniono, ale powietrze wokół chemicznej firmy jest ciężkie. Jak rozwijać spółkę, o której rząd ciągle mówi, że ją „odzyska”?

Na „repolonizację” gospodarki, czyli odwrócenie dawnych prywatyzacji, jest już za późno i za drogo. Piwo zostało wypite.

Polityka 46.2016 (3085) z dnia 07.11.2016; Rynek; s. 41
Oryginalny tytuł tekstu: "Lechu, zostań!"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną