Walka o pasażera
LOT kupuje nowe maszyny, bo chce być konkurencyjny. To dobrze dla pasażerów, ale dla LOT-u ryzykowne
Jeszcze niedawno LOT potrzebował pomocy publicznej, żeby nie zbankrutować, a teraz zamierza szybko rosnąć. Powiększyć ma się nie tylko flota Dreamlinerów, ale także maszyn o krótszym zasięgu. Dziesięć Boeingów 737 (z czego sześć nowych) to samoloty zdecydowanie pojemniejsze od Embraerów, które do tej pory były podstawą europejskiej siatki połączeń LOT-u. Kłopot w tym, że nasz narodowy przewoźnik ma bardzo potężnych rywali, którzy już zabrali mu znaczną część polskiego rynku. Wykorzystali czas, gdy LOT myślał o tym, jak się uratować, a nie jak bronić swojego terytorium.
Wizz Air i Ryanair coraz ostrzej rywalizują w Polsce, zwłaszcza w Warszawie, gdzie węgierska linia lata z Chopina, a irlandzka głównie z Modlina. Jedni i drudzy ciągle uruchamiają nowe połączenia i bazują na stołecznych lotniskach kolejne samoloty. Poza Warszawą praktycznie całkowicie podzielili między siebie rynek. W Krakowie spore znaczenie ma jeszcze easyJet, ale to też prawdziwa potęga. Z kolei Lufthansa walczy o pasażerów biznesowych i tych podróżujących poza Europę. Lata z Frankfurtu i Monachium na większość polskich lotnisk – także na te, z których LOT się wycofał, jak Bydgoszcz. Do tej pory mały LOT, wzięty w kleszcze przez tanie linie i niemieckiego rywala, bronił głównie swojej niszy. Jednak teraz chce przejść do kontrofensywy.
Dla pasażerów to oczywiście świetna wiadomość, bo taka rywalizacja oznacza jeszcze niższe ceny biletów. Jeśli LOT będzie wykorzystywał maszyny zabierające na pokład już nie kilkadziesiąt, a ponad 150 osób, musi zaoferować korzystniejsze taryfy. Tym bardziej, że Wizz Air, a zwłaszcza Ryanair, to linie, które nie wahają się oferować dumpingowych cen, żeby tylko zaszkodzić rywalom. Także nowe połączenia długodystansowe LOT-u nie od razu staną się maszynką do zarabiania pieniędzy. Na lotach do Ameryki czy Azji konkurencja też jest ogromna, a większość pasażerów poleci z Polski z przesiadką, jeśli tylko znajdą korzystniejsze ceny.
Rozwój LOT-u jest zatem bardzo ryzykownym przedsięwzięciem, tym bardziej, że odbywa się wciąż na własną rękę. PiS nie chce żadnego inwestora, który wzmocniłby kapitałowo linię, ale też przejąłby nad nią kontrolę. Opowieści o Chińczykach, którzy mieliby dać pieniądze i nie żądać wpływu na zarządzanie LOT-em, można włożyć między bajki. LOT chce na pewno wykorzystać wciąż niskie ceny paliw, dzięki którym nawet słabsi gracze, jak nasz narodowy przewoźnik, mają dziś szansę rywalizować z najsilniejszymi.
Jeśli jednak ropa zacznie drożeć, będzie już dużo trudniej. Zwłaszcza że LOT – inaczej niż Ryanair czy Lufthansa – nie ma zapasów gotówki, aby po nie sięgnąć, gdy sytuacja się pogorszy. Wszystkich rodowych sreber, czyli udziałów w różnych spółkach, wyzbył się już dawno, by dalej funkcjonować mimo wieloletnich strat. Teraz, pod nowymi sterami „dobrej zmiany”, uwierzył, że może podbić nie tylko polskie, ale i środkowoeuropejskie niebo. Tylko że ono jest już i tak bardzo zatłoczone.