Oficjalny tytuł „O inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych” nie wskazuje, że to jeden z ważnych projektów aktów prawnych rewolucji gospodarczej PiS. Częściej mówi się o ustawie odległościowej, choć zwolennicy zielonej energetyki wolą ją nazywać antywiatrakową. Jak większość powstających dziś ustaw przygotowywana jest w ogromnym pośpiechu i w rewolucyjnym uniesieniu. Formalnie to projekt poselski, bo dzięki temu można ominąć żmudne konsultacje społeczne i uzgodnienia międzyresortowe. W praktyce prace pilotuje Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa, bo szef tego resortu Andrzej Adamczyk od dawna jest zaangażowany w antywiatrakową kampanię PiS. W poprzedniej kadencji był członkiem zespołu parlamentarnego ds. energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska, powołanego przez grupę wpływowych posłów PiS.
Emitują i wibrują
W obecnej kadencji zespołu nie ma, bo problem wkrótce zniknie. Projekt ustawy zakłada, że minimalna odległość generatora wiatrowego od zabudowań mieszkalnych nie będzie mogła być mniejsza niż dziesięciokrotność wysokości całej instalacji, a to oznacza, że obszar zakazany będzie miał promień 1,5–2 km. – Biorąc pod uwagę rozproszoną zabudowę polskich wsi, a także warunki wiatrowe, taki przepis ostatecznie zamknie możliwość budowy nowych mocy energetyki wiatrowej – wyjaśnia Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Prezes nie docenia łagodności posłów PiS, którzy w poprzedniej kadencji zgłosili projekt zakazujący budowy wiatraków w promieniu 3 km, a na dodatek wymagający, by już zbudowane, a niespełniające tego warunku, zostały przeniesione lub zlikwidowane.