Najpierw zmieni się Rada Polityki Pieniężnej. Już na początku 2016 r. odejdzie ośmiu z dziewięciu jej obecnych członków. Zostanie tylko Jerzy Osiatyński, który – z nominacji prezydenta Bronisława Komorowskiego – rozpoczął pracę po rezygnacji Zyty Gilowskiej dopiero w 2013 r. Jego kadencja kończy się w 2019 r. Roszady zaczną się już w styczniu. Po trzech nowych członków wskażą Sejm i Senat, dwóch – prezydent. Nikt nie ma raczej wątpliwości, że nie będą to postaci pierwszoplanowe, od których oczekuje się autonomii i własnego zdania. Najważniejszy będzie i tak prezes Narodowego Banku Polskiego, który zmieni się w czerwcu 2016 r. Wtedy kończy się kadencja Marka Belki.
Zmiana obejmie nie tylko prezesa, ale – co dziś wydaje się już pewne – także sposób zarządzania bankiem centralnym. Marek Belka stanął na czele zarządu skompletowanego przez jego poprzednika Sławomira Skrzypka, który zginął w smoleńskiej katastrofie. – Do ośmioosobowego zarządu swojego człowieka Andrzeja Raczkę mógł wprowadzić dopiero po kilku miesiącach – przypomina prof. Małgorzata Zaleska, wtedy także w zarządzie NBP. Pozostawała w nim aż do sierpnia 2015 r. Przez całe pięć lat z NBP nie wypłynął ani jeden przeciek, który świadczyłby o tym, że coś w tej współpracy zgrzyta albo że prezes marginalizuje nie swoich ludzi. Wręcz odwrotnie.
Kiedy na wniosek Belki na drugą kadencję pozostał w zarządzie NBP Piotr Wiesiołek, uchodzący za człowieka Skrzypka, rynek spekulował, że to nowy model koabitacji. Bezpiecznej dla państwa, a nawet, być może, gwarantującej Belce drugą kadencję. Bo co do tego, że Belka jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, panowała raczej zgoda.