Mini-sterstwo
PiS tworzy Ministerstwo Energetyki. Czyli resort gospodarki w wersji mini
W programie rządu PiS są sprawy ważne i ważniejsze, ale powołanie Ministerstwa Energetyki traktowane było jako sprawa najważniejsza.
Najlepszy dowód to ekspresowa zmiana ustawy o działach, jeszcze przed exposé premier Beaty Szydło. Zmiana ta w założeniu miała umożliwić stworzenie superministerstwa energetyki, by jeden minister – będzie nim Krzysztof Tchórzewski – miał w ręku wszystko, co wiąże się z bezpieczeństwem energetycznym państwa. By administrował wszystkim: od energii elektrycznej poczynając, przez gaz, ropę, odnawialne źródła energii, węgiel kamienny i brunatny, energię jądrową. A jednocześnie by zajmował się polityką klimatyczną, czyli jednocześnie dbał o to, by z kominów leciał dwutlenek węgla i by tę emisję ograniczać.
Na tym jednak nie koniec, bo minister energetyki miał się zająć nadzorem nad wszystkimi spółkami z szeroko pojętej branży energetycznej – od koncernów energetycznych (PGE, Energa, Enea, Tauron) przez kopalnie węgla, PGNiG, Orlen, Lotos itd. Miał kontrolować zasoby naturalne surowców energetycznych i czuwać nad infrastrukturą przesyłową (PSE, Gaz-System). Słowem: miał dostać większą część kompetencji dotychczasowych trzech ministrów: gospodarki, środowiska i skarbu.
Z przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy o działach wynika jednak rzecz zdumiewająca: dużej części tych kompetencji minister Tchórzewski nie dostanie. Nadzór nad najważniejszymi spółkami energetycznymi po staremu ma zachować minister skarbu. Nowy resort dostanie za to coś, czego nikt nie chce – czyli spółki górnicze.
Będzie też nadzorował sieci energetyczne i gazowe (PSE, Gaz-System), bo dyrektywy unijne nakazują rozdział wytwarzania energii od jej przesyłu. Czyli Tchórzewski będzie robił dokładnie to samo co Janusz Piechociński – produkował rozmaite dokumenty, tworzył politykę energetyczną bez realnego wpływu na rzeczywiste procesy gospodarcze.
Wygląda na to, że i spraw klimatycznych, i kontroli złóż też nie dostanie. Obronił je Jan Szyszko, minister środowiska, bo bez tego jego resort byłby kadłubkiem, a profesor Szyszko uważa się za największego eksperta w sprawach polityki klimatycznej. I w efekcie wracamy do punktu wyjścia. Ministerstwo Energetyki będzie po prostu Ministerstwem Gospodarki w wersji mini.