Kandydatka PiS na premiera wzięła przykład z urzędującej Prezes Rady Ministrów i też pojechała pociągiem zamiast swoim „Szydłobusem”. Oczywiście wybrała nie Pendolino, warszawską SKM czy nową kolejkę w Łodzi albo Trójmieście, tylko pociąg z Warszawy do Radomia. A dokładniej pociąg i zastępczy autobus, którymi podróż trwa prawie trzy godziny, choć to zaledwie 100 kilometrów. Tymczasem trasa między dwoma największymi miastami Mazowsza miała być już dawno wyremontowana. Jednak większość prac dopiero przed nami, a na budowę drugiego toru między Warką i Radomiem nie ogłoszono jeszcze nawet przetargu. Jak dobrze pójdzie, pociąg pojedzie godzinę z Radomia do Warszawy, ale dopiero za pięć, a może i siedem lat.
Przykład tej trasy to dowód na to, że łatwiej kupić nowe pociągi niż wyremontować tory. Podobna katastrofa inwestycyjna ma miejsce między Krakowem i Katowicami, gdzie resztka pasażerów jeździ po dwie godziny, a modernizacja ma dobrych kilka lat opóźnienia. Polskie Linie Kolejowe w kończącej się właśnie unijnej perspektywie nie poradziły sobie z wydaniem ogromnych pieniędzy, jakie miały po raz pierwszy do dyspozycji. Udało im się co prawda wreszcie zakończyć remont trasy ze stolicy do Gdańska czy zrewitalizować ważną linię z Częstochowy do Opola.
Jednak wiele innych inwestycji nie ruszyło z różnych biurokratycznych powodów. W efekcie za część pieniędzy, przeznaczonych na remonty torów, przewoźnicy kupili nowe pociągi. To nie przypadek, że właśnie teraz bydgoska Pesa ma problemy z powodu ogromnego spiętrzenia dostaw. Unijne dofinansowanie trzeba przecież rozliczyć do końca roku.
Nasza kolej jest w takim momencie, że – w zależności od politycznej opcji – każdy znajdzie coś dla siebie. Zwolennicy rządu pokażą Pendolino, które miało jeździć puste i nieustannie się psuć, tymczasem jest pełne i rzeczywiście pozwoliło kolei wrócić do gry o pasażera na kilku trasach. Przyjemnie się też jeździ nową Łódzką Koleją Aglomeracyjną czy niedawno otwartą Pomorską Koleją Metropolitalną, będącą przy okazji linią piękną krajobrazowo.
Z drugiej strony krytycy obecnej ekipy wskażą nie tylko na opóźnione remonty w wielu częściach kraju, ale także na często marne ich efekty. Remont z Warszawy do Łodzi kończy się (po prawie dziesięciu latach!), a pociągi będą jeździć niewiele szybciej niż przed jego rozpoczęciem. Przewozy Regionalne to wciąż obraz nędzy i rozpaczy, więc trzeba im kilkuset milionów państwowej kroplówki, a Koleje Śląskie powoli podnoszą się z zapaści.
Beata Szydło i Ewa Kopacz mogą się licytować na dobre i złe pociągi. Najbardziej jednak martwi to, że żadna z partii nie ma wcale jednego, spójnego pomysłu na polską kolej. Nikt nie walczy o głosy wyborców, obiecując na przykład wspólny bilet na wszystkie pociągi – standard w wielu krajach – czy uzupełnienie luk w polskiej sieci, bez których kolej nie ma szans konkurować z nowymi drogami.
Bo prawda jest taka, że miliardy wydawane na pociągi i tory zawdzięczamy wyłącznie Unii i jej wytycznym. Większość polskich polityków, gdyby to od nich zależało, kolej by po prostu sukcesywnie likwidowała. Tak jak robili to dość skutecznie do 2004 roku. Bez względu na partyjną przynależność.