Wyborcze prezenty
Przed jesiennymi wyborami czeka nas festiwal obietnic, jakiego dawno nie było
Jeśli wierzyć prognozom wzrostu gospodarczego, nasz budżet państwa stać na drobne upominki. Polska gospodarka rozwija się nadspodziewanie stabilnie, a PKB rośnie o ok. 3,5 proc. rocznie.
W przyszłym roku ten wynik może być nawet trochę lepszy. Bezrobotnych ubywa, deficyt spada, a Komisja Europejska przygląda nam się mniej krytycznie. Nic dziwnego, że rząd stara się przed wyborami wykorzystać lepszą koniunkturę.
Płaca minimalna urośnie o 100 złotych miesięcznie, pensje w budżetówce mogą wreszcie zostać odmrożone, wzrośnie też nieco kwota wolna od podatku. Skoro takie są obietnice rządzących, opozycja musi je z pewnością przebić.
Festiwal obietnic
Nowy prezydent już obiecał podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł, co będzie kosztować ponad dwadzieścia miliardów złotych. Praktycznie wszystkie liczące się partie idące do wyborów chcą w Polsce pieniądze rozdawać, więc możemy szykować się na festiwal obietnic, jakiego dawno nie było.
W tej kampanii usłyszymy z pewnością mnóstwo pomysłów na obniżanie podatków i zwiększanie wydatków, ale bardzo niewiele o tym, skąd wziąć na to pieniądze. Może tylko, wzorem Węgier, pojawią się propozycje obłożenia dodatkową daniną dobrze zarabiających banków. To jednak zdecydowanie za mało, aby zrealizować większość obietnic.
Turecki przykład
To nie rosyjska agresja wobec Ukrainy czy niekończący się dramat grecki, ale właśnie jesienne wybory wydają się największym zagrożeniem dla polskiej gospodarki.
Inwestorzy nie lubią niepewności, a już zwłaszcza nie chcą powyborczego pata. Dobrze pokazała to reakcja po niedzielnych wyborach w Turcji, wciąż często traktowanej jako gospodarka podobna do polskiej. Gdy okazało się, że ciężko będzie stworzyć stabilną większość w parlamencie, runęła giełda, a lokalna waluta gwałtownie się osłabiła.
W ostatnich latach przyzwyczailiśmy się, że wszelkie kłopoty dla naszej gospodarki nadchodzą z zewnątrz. Tym razem może być, niestety, inaczej.