Gdy Steve Jobs pod koniec konferencji Apple zwykł rzucać pamiętne „One more thing...” (I jeszcze jedno...), na sali zamierały szmery. Bo było wiadomo, że za chwilę pokazane zostanie coś na swój sposób przełomowego. Z szansą na podbicie światowego rynku.
Gdy podczas otwierającego konferencję WWDC 2015 wystąpienia obecny szef Apple Tim Cook sięgnął po tę samą frazę, wszyscy już wiedzieli, o jakiej usłudze usłyszą za chwilę. Nikt chyba jednak nie podejrzewał, że Apple Music okaże się niczym więcej, jak zaledwie kompilacją usług znanych od lat z ofert takich dostawców muzyki przez internet. Jak choćby Spotify, Deezer czy Pandora.
Radio internetowe, playlisty i rekomendacje zapowiadane w roku 2015 jako nowe rozdanie – czy to naprawdę było mówione na serio?
Apple Music na pewno będzie dla wielu atrakcyjną usługą, jej główny atut to dostęp do gigantycznej bazy ponad 30 milionów utworów zgromadzonych w iTunes. Choćby tylko to, jak i przywiązanie wielu osób do Apple wystarczą, by odnieść komercyjny sukces.
Brak innowacyjnych wyróżników AM bardzo jednak rzuca się w oczy, zwłaszcza przy wszystkich tych wykrzyknikach, emfazie i pompie, z jaką serwis streamingowy Apple został zaanonsowany światu.
Kwartał za free
Apple Music dostępny będzie dla posiadaczy urządzeń Apple od 30 czerwca. Jesienią z serwisu będą mogli skorzystać także użytkownicy komputerów, tabletów i smartfonów z Windows i Androidem. Abonament 10 dolarów za miesiąc to więcej, niż życzy sobie Spotify. Za 15 dol./mies. można wykupić w Apple Music abonament rodzinny, z dostępem dla sześciu osób. Trzy pierwsze miesiące są gratis.
Podczas konferencji zaprezentowano także m.in. nowy system operacyjny OS X El Capitan, nowy system operacyjny dla „zegarków” Apple Watch, czy choćby tak rewolucyjną nowość dla iPadów, jak otwieranie na ekranie dwóch okienek naraz. Potrafi to co prawda od dawna byle tablet z Biedronki, w świecie Apple na ten komfort zasłużyli jednak tylko użytkownicy iPada Air 2. Posiadaczom starszym modeli Apple uprzejmie sugeruje w ten sposób spacer do sklepu.
„One more thing...”? Nie, to wszystko już było.