Rynek

Prawo i pięść

Konsument osierocony przez państwo

Problem w tym, że często nie możemy korzystnych dla nas przepisów wyegzekwować, dochodzenie racji w sądzie trwa latami. Problem w tym, że często nie możemy korzystnych dla nas przepisów wyegzekwować, dochodzenie racji w sądzie trwa latami. Angelo Cavalli / Getty Images
Od tego, żeby niewidzialna ręka rynku nie waliła nas pięścią po głowie, jest państwo. Nasze państwo albo jest wobec tej pięści bezsilne, albo wręcz staje po stronie silniejszego. Czyli korporacji, a nie poszkodowanych przez nie klientów.
Biuro pomocy prawnej powołane z inicjatywy Andrzeja Dudy. Prezydent pomoże?Karol Serewis/East News Biuro pomocy prawnej powołane z inicjatywy Andrzeja Dudy. Prezydent pomoże?

Wobec bezsilności albo nawet obojętności państwa narasta coraz większa złość obywateli, „wkurw” – jak mówią młodzi. Tę złość dobrze usiłuje zagospodarować prezydent elekt, organizując biuro porad prawnych dla poszkodowanych. Zgłaszających się tam ludzi łączy poczucie, że państwo jest wobec nich nie fair.

Słaba strona

A przecież w gospodarce rynkowej to my, konsumenci, mieliśmy być najważniejsi. Chroni nas coraz lepsze, teraz także europejskie, prawo. Problem w tym, że często nie możemy tych korzystnych dla nas przepisów wyegzekwować, dochodzenie racji w sądzie trwa latami. Tej sądowej drogi przez mękę nie musi jednak pokonywać druga strona.

Korporacjom, takim jak dostawcy usług masowych (prądu, wody, telekomunikacyjnych itp.), oraz instytucjom finansowym państwo stworzyło szybką ścieżkę odzyskiwania należności od niesolidnych dłużników. Taki bypass w niedrożnym systemie dochodzenia do sprawiedliwości. Ich sprawy przeciwko klientom są rozstrzygane błyskawicznie. W dodatku te wielkie, często międzynarodowe, firmy są w nich nie tylko stroną, ale coraz częściej także sędziami. Konsumenci na polskim rynku są stroną dużo słabszą.

Gdy zwykły człowiek winien jest pieniądze korporacji, to ona może wyegzekwować je błyskawicznie. Pomaga jej w tym aparat sprawiedliwości, z góry zakładając, że roszczenie poszkodowanego jest bezsporne, co nie zawsze bywa prawdą. Ale kiedy uzasadnione pretensje finansowe wobec firmy telekomunikacyjnej, ubezpieczyciela czy banku ma zwykły człowiek, czeka go droga przez mękę, kilka lat kosztownego procesu. Nierównoprawność w egzekwowaniu prawa staje się coraz bardziej rażąca.

Anna W. o należne jej pieniądze na rehabilitację walczy z firmą ubezpieczeniową od kilku lat. Cynicznie mówiąc, nie ma nic lepszego do roboty. Od wypadku nie jest w stanie poruszać się samodzielnie, o opuszczeniu mieszkania na czwartym piętrze bez pomocy nie ma mowy, o poruszaniu się po nim, również. Z planów pójścia na studia musiała zrezygnować. Opiekuje się nią matka, walczy w imieniu córki przynajmniej o pieniądze.

Wypadek zdarzył się dziewczynie tuż przed planowanym ślubem. Wraz z przyszłą teściową miała udać się po ostatnie zakupy. Teściowa prowadziła, doszło do poważnego wypadku, w którym najbardziej ucierpiała Anna. Badanie krwi kierowcy wykazało obecność alkoholu. Ubezpieczyciel uznał, że Anna jest za to współodpowiedzialna. Zanim wsiadła do samochodu, powinna była sprawdzić, czy teściowa jest trzeźwa. Zaproponował ofierze wypadku połowę odszkodowania, czyli – 115 tys. zł. Oraz rentę w wysokości 1400 zł.

Sąd nie dopatrzył się w nietrzeźwości niedoszłej teściowej winy dziewczyny. Uznał, że należy jej się 700 tys. zł zadośćuczynienia plus odsetki. Przyznał też Annie 6 tys. zł miesięcznej renty na rehabilitację. Ubezpieczyciel się odwołał, sprawa nie jest zakończona. Do ślubu oczywiście nie doszło.

Kara nie pomaga

Panią Teresę J. potrąciła ciężarówka, gdy jechała rowerem. Wina nietrzeźwego kierowcy auta była bezsporna, nikt jej zresztą nie kwestionował. Właściciel samochodu miał wykupioną polisę od odpowiedzialności cywilnej (OC), sprawa wydawała się prosta. Także Teresie J., która do tej pory na skutek wypadku pozostaje osobą niezdolną do samodzielnego funkcjonowania. Dziećmi opiekuje się mąż.

Ubezpieczyciel, u którego kierowca ciężarówki wykupił polisę OC, wypłacił Teresie J. 100 tys. zł. Stwierdził, że więcej jej się nie należy. Poszkodowana uznała sumę zadośćuczynienia za rażąco niską. W rekordowo krótkim jak na polskie warunki czasie, po dwóch latach od złożenia pozwu, sąd zasądził na rzecz ofiary wypadku 600 tys. zł oraz 5 tys. zł comiesięcznej renty.

Sprawa nie jest wyjątkowa. Zaniżanie wysokości zadośćuczynienia przez firmy ubezpieczeniowe stało się u nas powszechną praktyką. Często przewlekają sprawę i odmawiają wypłacenia odszkodowania, uzasadniając to faktem, iż przeciwko sprawcy toczy się postępowanie karne. Jakby dla ofiary miało to jeszcze jakieś znaczenie. – Bywa też często, że w ogóle kwestionują prawa pieszych do odszkodowania za wypadki drogowe – twierdzi Bartłomiej Krupa, prawnik z wrocławskiej kancelarii Votum. – Niektórzy poszkodowani dochodzą swoich racji latami, choć prawo gwarantuje im otrzymanie odszkodowania w terminie 30 dni od zgłoszenia szkody.

Droga sądowa, choć żmudna, jednak się opłaca. Różnice między sumą proponowaną przez ubezpieczyciela „po dobroci” a tą wywalczoną w sądzie bywają ogromne. Sądy powszechne najczęściej przyznają rację pieszym ofiarom wypadków. Ale tego typu sprawy ciągną się nawet po pięć lat. Mocno zdeterminowane są więc tylko rodziny osób, które mają prawo liczyć na naprawdę duże kwoty. Nierzadko same odsetki wynoszą po kilkaset tysięcy złotych.

Mimo to ubezpieczyciele nadal stosują tę samą taktykę. Słusznie liczą, że nie każdy uda się po sprawiedliwość do sądu, więc przyoszczędzą. Do zmiany postępowania nie skłaniają ich nawet kary, co jakiś czas wymierzane przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kara dla jednego z największych towarzystw przekroczyła 11 mln zł, a mimo to nadal postępuje tak samo.

O rozstrzygnięcie, czy pieszym ofiarom wypadków należy się konsumencki status poszkodowanego i odszkodowanie od ubezpieczyciela, z którym umowę OC zawarł sprawca wypadku, został poproszony Sąd Najwyższy. Na razie sędziowie zastanawiają się nad problemem.

Nie należy się jednak łudzić, że nawet korzystne dla ofiar wypadków orzeczenie SN zmieni praktyki ubezpieczycieli. W przypadku samochodów zastępczych, które należą się klientom towarzystw ubezpieczeniowych na czas naprawy auta po wypadku, orzeczeń Sądu Najwyższego było już kilka. Wszystkie podobne – samochody zastępcze lub zwrot kosztów za ich wynajęcie należą się posiadaczom polis auto casco jak najbardziej.

Ale nie wszystkim – odpowiadają ubezpieczyciele. Sąd swoje, oni swoje. I w rezultacie to oni decydują, w jakich przypadkach zastępcze auto klientowi się należy. Z reguły uznają, że należy się przedsiębiorcom. Ale już w przypadku matki, która codziennie odwozi dwoje dzieci do szkoły, twierdzą, że powinna skorzystać z komunikacji publicznej, choć za polisę zapłaciła tyle samo.

Nieoficjalnie szefowie firm ubezpieczeniowych twierdzą, że powodem ich karygodnych praktyk są zbyt niskie ceny polis. Za te pieniądze nie są w stanie zaoferować klientom takiej jakości usług, do jakiej obliguje ich prawo. Podwyższyć ceny także jednak nie chcą ze strachu, że klienci przejdą do konkurencji. Sprzedają więc polisy, które często okazują się niepełnowartościowe. Co z tego, że praw klientów broni rzecznik ubezpieczonych? Może tylko namawiać dużą firmę do ugody z poszkodowanym klientem albo pomóc mu napisać pozew. Pracy sądów żaden rzecznik konsumentów usprawnić nie jest w stanie. Może teraz Andrzej Duda pomoże?

Wierzyciel ma zawsze rację

Wymiar sprawiedliwości nabiera jednak cudownego przyspieszenia, gdy poszkodowane przez konsumentów poczują się wielkie firmy. Błyskawiczne odzyskanie należnych pieniędzy od dłużników gwarantuje im bowiem e-sąd. Dzięki elektronicznej sprawiedliwości, wydającej wyroki hurtowo za pomocą jednego kliknięcia, dostawcy prądu, firmy telekomunikacyjne itp. mają możliwość błyskawicznego odzyskania należnych pieniędzy. Zdarzają się jednak przypadki, że firmy żądają od swoich klientów pieniędzy, które im się nie należą. I dostają od e-sądu nakaz zapłaty, bo ten rozpatrywaniem zasadności wniosku się nie zajmuje.

Ministerstwo Sprawiedliwości z góry założyło, że firmy kierujące zbiorcze pozwy do e-sądu są nieomylne, a ich pracownicy nie bywają niechlujni czy nieuważni. Mnożą się przypadki, gdy e-sąd wydaje nakaz zapłaty (bez udziału zainteresowanego) osobie, która faktycznie żadnego długu nie ma. Rzekomy dług powstał tylko w wyniku niedbałości pracownika np. firmy telekomunikacyjnej, który nie odnotował faktu rozwiązania umowy przez klienta.

To sytuacja, jaka zdarzyła się Jerzemu Z. Wypowiedział on umowę operatorowi telewizji kablowej, ponieważ zmieniał miejsce zamieszkania. Ale pracownik firmy nie odnotował tego faktu w systemie. Faktury za kablówkę, z której Jerzy nie korzystał, nadal przychodziły na jego adres. Były adres, bo już tam nie mieszkał. Nie mógł więc interweniować. Po jakimś czasie niezapłacone faktury Jerzego, wraz z fakturami innych niesolidnych dłużników operatora, trafiły do e-sądu. Ten, zbiorczo, wydał nakaz zapłaty. Zgodnie z założeniem, że skoro jest faktura, to jest dług.

E-sąd o nakazie zapłaty powiadomił rzekomego dłużnika, wysyłając zawiadomienie pod nieaktualny adres. Po kilku tygodniach z bankowego konta Jerzego Z. zniknęła spora suma. Nieistniejący dług powiększony o spore koszty egzekucji.

Kiedy Jerzy Z. zorientował się, dlaczego wyparowały pieniądze, było już za późno. Co z tego, że potrafi udowodnić fikcyjność długu (zachował dokument od operatora kablówki w sprawie wypowiedzenia umowy). Niestety, powinien był złożyć sprzeciw od decyzji e-sądu nie później jak dwa tygodnie od otrzymania nakazu zapłaty. Ze swego prawa nie skorzystał, to teraz za nieprawdziwy dług musi płacić.

Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że e-sąd, który działa od 2009 r., rozpatrzył już hurtowo 10 mln 185 tys. spraw. Sprzeciw złożyło 383,5 tys. osób. Uznały, że nie są dłużnikami i przypisywana im należność nie istnieje. Wiedziały, jak się w takiej sytuacji prawnej zachować, większość tego jednak nie wie. Swoich racji będą musiały teraz dowieść w zwykłym sądzie.

Gdyby Jerzy zdążył sprzeciw złożyć, ale nie miałby pisemnego potwierdzenia faktu rozwiązania umowy z operatorem kablówki, sąd uznałby, że musi zapłacić. To bowiem klient musi udowodnić, że dług nie istnieje.

Korporacja do e-sądu wysyła tylko faktury – stwierdza Aleksandra Frączek, wiceprezes Federacji Konsumentów. – Nie ma żadnego wstępnego procesu weryfikacji zadłużenia. Mnożą się szeregi ofiar e-sądu, ale nikt ich nie liczy. Ministerstwo Sprawiedliwości nie uznaje, że ma w tej sprawie coś do zrobienia. Narasta jednak ludzka złość na prawo, wobec którego nie jesteśmy wcale równi. Klienci korporacji pozwu o pieniądze przeciwko firmom w e-sądzie złożyć nie mogą. Szybka ścieżka sprawiedliwości nie jest dla zwykłych ludzi.

Konsumenci nie zawsze też zdają sobie sprawę z faktu, że mogą zostać skazani zaocznie. Że e-sąd z góry przyznaje rację rzekomym wierzycielom, wykluczając niechlujstwo czy nierzetelność ich pracowników. Żadnej akcji edukacyjnej dla społeczeństwa w związku z faktem istnienia e-sądu nie przeprowadzono.

Poszkodowani, kiedy nawet odbierają z e-sądu nakaz zapłaty, nie bardzo wiedzą, co z tym fantem zrobić – uważa Aleksandra Frączek. Przywykli, że na urzędowym papierze z sądu widnieje godło państwa, na tym papierze orzełka nie ma. Skoro wszystkie rachunki mają uregulowane, wyrzucają papier do kosza. Uznają sprawę za pomyłkę. Potem okazuje się, że komornik ściągnął z konta pieniądze i na dochodzenie swoich racji jest za późno.

Szybkie sposoby

Do polityków zaczyna wreszcie docierać, że w społeczeństwie narasta poczucie niesprawiedliwości i złości wobec państwa. Że obywatele winią państwo za to, że silnym korporacjom dochodzenie swoich racji w sądzie ułatwia, ale obywateli pozostawia samym sobie. Więc szukają szybkich sposobów, by tę ludzką złość rozbroić. Najlepiej jeszcze przed wyborami.

Dochodzenie sprawiedliwości najuboższym ma więc ułatwić uchwalenie ustawy o bezpłatnej pomocy prawnej. W mikroskali, punktowo, zaproponował to właśnie Andrzej Duda – bezpłatne porady prawników dla osób nieorientujących się, jak się bronić. Na przykład po otrzymaniu nienależnego nakazu zapłaty z e-sądu. Ustawa przewiduje sieć takich punktów w całym kraju. Jest konieczna, ale problemu nie rozwiąże. Nie skróci bowiem czasu oczekiwania na sprawiedliwy wyrok sądu, a potem nie pomoże tego wyroku wyegzekwować. W niesprawności wymiaru sprawiedliwości tkwi bowiem problem największy.

Kolejny problem, z którego istnienia dopiero teraz rząd zaczyna sobie zdawać sprawę, to fakt, że instytucje takie jak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów czy Komisja Nadzoru Finansowego bardziej do tej pory dbały o stabilność rynku, zachowanie na nim konkurencji niż o interesy zwykłych ludzi. Ci mogą tylko jedno – udać się do sądu. Kolejna proteza, jaką w popłochu usiłują teraz zmontować politycy – powołanie rzecznika interesów konsumentów – nie uczyni jednak sądów sprawniejszymi.

Na osieroconych przez państwo obywatelach świetnie zarabiają coraz liczniejsze kancelarie odszkodowawcze. Wyspecjalizowały się w wyszukiwaniu ofiar ubezpieczycieli, banków czy innych korporacji i „za darmo” w ich imieniu prowadzą sprawy w sądach. Dzięki prawnikom poszkodowani uzyskują spore zadośćuczynienia, którymi potem trzeba podzielić się z kancelarią. Biuro Dudy im nie zaszkodzi. I to kolejny powód do wkurzenia.

Polityka 24.2015 (3013) z dnia 09.06.2015; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Prawo i pięść"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną