Ogłosił, że mamy gigantyczne zasoby gazu ukryte w skałach piaskowcowych. Entuzjazm jednak nie zapłonął.
Kolejne koncerny rezygnują z poszukiwania gazu łupkowego i wycofują się z Polski. Po okresie euforii, kiedy wydawało się, że jesteśmy drugą Norwegią i mamy niezmierzone gazowe bogactwa, nadeszło zwątpienie.
A przecież tak niedawno Amerykanie przekonywali, że nasze zasoby to 5 bln m sześc. gazu, a premier Donald Tusk zapewniał, że będziemy z tego mieli w przyszłości emerytury. Państwowe firmy były przymuszane do inwestowania w wiercenie w łupkach.
Pierwszy gaz miał popłynąć w 2013 roku, pracowicie nadmuchiwano balon społecznych emocji. Do dziś jednak nie udało się gazu znaleźć. Dowiercano się wprawdzie do łupków, gaz przez chwilę płynął, ale szybko przestawał. Eksploatacja nie miała sensu. Zapanowało więc społeczne rozgoryczenie. Ktoś nas zrobił w balona.
Państwowy Instytut Geologiczny (PIG), który poza funkcją naukową pełni też obowiązki państwowej służby geologicznej, studził emocje wokół łupków, przekonując, że pierwsze amerykańskie prognozy były wzięte z sufitu. Gazu jest dużo mniej i nie można wykluczyć, że w skrajnie pesymistycznym scenariuszu nie da się go wydobyć wcale.
Kiedy wiara w łupki zaczęła słabnąć, PIG postanowił jednak nadmuchać nowy balon z gazem. Ogłosił, że mamy 1,5–2 bln m sześc. Tym razem jest to gaz zaciśnięty (tight gas) i już nie w łupkach, ale w piaskowcach. To także gaz niekonwencjonalny, uwięziony w mikroporach nieprzepuszczalnej skały piaskowcowej.
Sam gaz niczym się nie różni od tego z klasycznych złóż czy łupków. To mieszanina węglowodorów gazowych z przewagą metanu. Czasem także węglowodorów płynnych, czyli ropy naftowej lub kondensatu. Wydobywa się go podobnie jak gaz łupkowy, wiercąc w złożu długie otwory horyzontalne, a następnie krusząc skałę przy pomocy szczelinowania hydraulicznego. Sieć spękań uwalnia wtedy gaz uwięziony w porach.
Złoża gazu zaciśniętego są zlokalizowane w strefie poznańsko-kaliskiej, wielkopolsko-śląskiej i w zachodniej części basenu bałtyckiego. Eksperci PIG asekurują się, wyjaśniając, że podają wielkość całkowitych zasobów geologicznych i że jest to tylko „hipoteza naukowa”. Oceniają, że przy dzisiejszej technologii wydobyć można 153–200 mld m sześc. To niezły wynik, zważywszy że udokumentowane złoża konwencjonalne szacowane są na 134 mld m sześć. W ciągu roku wydobywamy dziś z nich ok. 4–5 mld m sześc.
Po rozczarowaniu, jakiego dostarczyły nam łupki, raport PIG w sprawie gazu zaciśniętego nie wzbudził już takiej euforii. Z kilku powodów.
O tym, że mamy gaz w warstwach piaskowca, wiadomo od dawna. Już kilka odwiertów dawało nadzieję, że trafiliśmy na wielki gaz, jak np. w złożach czerwonego spągowca koło Kutna. Radość była przedwczesna. Tak jak ta, że mamy gaz w złożach węgla (coal–bed methane). To trzeci rodzaj gazu niekonwencjonalnego. Próbowano go wydobywać w latach 90. Też bez efektu.
Bo wiedza, że mamy gaz, jest cenna, ale cenniejsza jest technologia jego opłacalnego wydobycia. A z tym jest kłopot, bo nawet amerykańskie firmy, które w USA dokonały rewolucji łupkowej, w Polsce nie mogą sobie poradzić. Mamy głębsze, trudniejsze złoża i tak łatwo do nich dostać się nie można. Problemem jest podziemne kruszenie skał – operacja skomplikowana, kosztowna i jak dotychczas niezbyt efektywna. Tymczasem złoża gazu zaciśniętego leżą wyjątkowo głęboko, nawet 6 km pod powierzchnią. Dowiercenie się i eksploatacja byłyby piekielnie kosztowne, o ile w ogóle możliwe.
Państwowy Instytut Geologiczny uroczyście ogłaszając swój raport, nie oferuje fachowcom jakichś rewelacji. Nie dowiadują się o niczym, czego by wcześniej nie wiedzieli. Nie dostają też odpowiedzi, jak dobrać się do gazu i skąd wziąć na to pieniądze.
To nadmuchiwanie gazem kolejnego balonu ma utwierdzić pozycję PIG jako państwowej służby geologicznej, czuwającej nad polityką surowcową Polski. Bo pojawiają się głosy, by odebrać PIG tę funkcję, pozostawiając jedynie działalność naukową. A to by oznaczało utratę pieniędzy i prestiżu.
Z poszukiwaniami gazu bujamy się od ściany do ściany. Raz pada hasło: cały naród wydobywa gaz łupkowy! Politycy naciskają, domagają się efektów. Potem nadchodzi zwątpienie i przez media przetacza się fala krytyki: po co marnujemy pieniądze, szukając czegoś, czego nie ma?
Tymczasem poszukiwanie gazu czy ropy to proces długotrwały, wymagający cierpliwości i spokoju. Wykonano dopiero 50 odwiertów w złożach łupkowych. To za mało, żeby precyzyjnie określić nasze złoża, a co dopiero zacząć ich przemysłową eksploatację.
Na dodatek okazuje się, że łatwiej wiercić, a trudniej przygotować prawo regulujące te wiercenia. Choć wszyscy politycy, jeden przez drugiego, deklarują, jak ważne jest dla nich bezpieczeństwo energetyczne, to do dziś nie udało się stworzyć spójnego systemu prawnego regulującego poszukiwanie i wydobycie węglowodorów.
Prace nad tzw. ustawą łupkową trwały latami. Kiedy ją wreszcie uchwalono, wszyscy spoczęli na laurach. Nie wydano przepisów wykonawczych i ustawa wciąż pozostaje martwym prawem.
Gdyby ktoś wymyślił sposób przewiercenia się przez polskie ministerstwa i skruszenia zaciśniętych biurokratycznych skał, byłyby godzien Nobla. Ale łatwiej uwierzyć w to, że będziemy gazową Norwegią, niż w to, że zbliżymy się do norweskiej kultury regulacyjno-prawnej, dzięki której kwitnie tamtejszy przemysł wydobywczy.