W piątek o godz. 13 Jarosław Zagórowski zakomunikował, że poda się do dymisji, jeśli ustalenia wynegocjowane między przedstawicielami zarządu i strony pracowniczej zostaną podpisane. Późnym wieczorem porozumienie podpisano.
Sam Zagórowski w tych negocjacjach nie uczestniczył, bo tak irytuje związkowców, że nie mogą z nim bezpośrednio rozmawiać ani siedzieć przy jednym stole. Ale rozmawiali na temat, który nie oni, ale właśnie on narzucił: jak ratować JSW w sytuacji dramatycznego spadku cen węgla? Co zrobić, by wydobywać go oszczędniej i wydajniej?
Program Zagórowskiego zakładał wiele działań oszczędnościowych, w tym dwa najważniejsze – przejście na 6-dniowy tydzień pracy kopalni (przy zachowaniu 5-dniowego tygodnia pracy górników) oraz uzależnienie wypłaty czternastej pensji od wyników finansowych spółki. Oba warunki dla pracowników innych branż nie brzmią jakoś dramatycznie, ale dla górników JSW to była herezja. Gorzej: zamach na Porozumienia Jastrzębskie z 1980 roku. Wcześniej nawet dyskutować o tym nie chcieli.
Dlatego strajk w JSW wybuchł po to, by rząd zabrał sobie Zagórowskiego razem z jego programem, a dał im nowego prezesa, który nie będzie ich irytował i zapewni podwyżki, o które się upominali.
Na szczęście premier Ewa Kopacz i minister skarbu Włodzimierz Karpiński, nauczeni doświadczeniami z Kompanii Węglowej, nie zamierzali tak szybko spełniać postulatów związkowców. Mieli argumenty formalne: JSW jest spółką giełdową, państwo ma 55 proc. akcji, a reguły publicznego rynku nie pozwalają na takie dowolne decydowanie przez polityków o losach firmy. To oczywiście teoria, bo politycy robią w państwowych spółkach giełdowych, co chcą. Ale zawsze był jakiś sposób na kupienie sobie czasu.
Wszyscy wiedzieli, że na głowie Zagórowskiego się nie skończy, bo posypią się kolejne żądania finansowe, których nie uda się zrealizować. Premier Kopacz już i tak ma ból głowy, jak z porozumienia dotyczącego Kompanii Węglowej wytłumaczyć się w Brukseli. Wieści nadchodzące nie są najlepsze, urzędnicy unijni są równie trudnymi negocjatorami jak górniczy związkowcy. Na dodatek nie udało się na Zagórowskiego znaleźć żadnego haka. Oczywiście poza tym, że chce oszczędzać, dużo zarabia, jeździ elegancką limuzyną i powtarza, że działacze związkowi, mamiąc górników, działają na zgubę JSW.
Niezwalnianie prezesa to był dobry ruch, choć wielu polityków i komentatorów powtarzało: po co rząd się ociąga? Jak Zagórowski denerwuje związkowców, to trzeba go wyrzucić i będzie spokój. Tak robiono zawsze w całym państwowym górnictwie, nie patrząc, czy wyrzucany był dobrym, czy złym menadżerem.
Teraz nagle Zagórowski stał się kartą przetargową w negocjacjach. Związkowcy tak się zacięli, żeby się go pozbyć, że nie tylko zrezygnowali z żądania podwyżek, ale zgodzili się zaakceptować jego plan oszczędnościowy. Prezes zapowiedział, że jeśli porozumienie zostanie podpisane, a górnicy wrócą do pracy, on sam odejdzie. Ma złożyć dymisję w poniedziałek.
Pewnie złoży, bo we wtorek zbiera się rada nadzorcza, która sama może go odwołać. Odejście z honorem, po spełnieniu obowiązku wobec firmy, którą kierował przez 8 lat, będzie efektownym gestem. Gestem, który buduje pozycję Zagórowskiego, młodego jeszcze przecież menadżera. Przejdzie do historii jako autor nowych porozumień jastrzębskich.