W poniedziałek 26 stycznia rusza Blik – system płatności mobilnych, który wykorzystuje telefon komórkowy. Gotówka czy karta stają się w wielu sklepach mniej potrzebne. Blik ma przełamać złą passę, bo wszystkie dotychczasowe projekty tego typu, a było ich wiele, zakończyły się klęską. Chociaż telefon nosi praktycznie każdy, a do tego połowa Polaków ma już nowoczesny smartfon, komórką regularnie płaci zaledwie kilka procent. Żadne dotychczasowe pomysły nie przebiły się poza wąskie grono fanów technologicznych nowinek. Czy teraz będzie inaczej?
Portfel przyszłości
Blik pod jednym względem jest rzeczywiście wyjątkowy: po raz pierwszy wiele instytucji finansowych postanowiło współpracować, a nie tylko konkurować. Blik będzie dostępny dla klientów sześciu dużych banków – PKO BP, Aliora, mBanku, Millennium, BZ WBK i ING. W sumie banki te prowadzą ponad 17 mln rachunków osobistych. Co więcej, prawdopodobnie Blik pojawi się wkrótce w kolejnych, mniejszych instytucjach, bo to system otwarty. Kilka firm już się do tego przygotowuje.
Do tej pory telefon zamiast karty i gotówki słabo się sprawdzał. W ciągu kilku lat powstało przynajmniej kilkadziesiąt różnych rozwiązań. Banki, organizacje płatnicze, koncerny telekomunikacyjne i niezliczone małe firmy próbowały na tym nowym, a w przyszłości na pewno lukratywnym, rynku zająć dobre pozycje startowe. Wszyscy uwierzyli, że telefon jest portfelem przyszłości, więc kto teraz nie zainwestuje w płatności mobilne, ten za kilka lat wypadnie z gry. Jednak efekt tej ofensywy okazał się odwrotny do zamierzonego. Większość klientów, zupełnie zdezorientowana kolejnymi pomysłami, postanowiła spokojnie poczekać i płacić jak dotąd – kartą albo gotówką. Zresztą z ogromną przewagą tej drugiej formy, bo aż 80 proc. transakcji w Polsce nadal odbywa się gotówkowo.
Kłopot w tym, że każdy z dotychczasowych systemów płacenia komórką ma sporo wad. Technologia NFC (Near Field Communication) zamienia co prawda telefon w odpowiednik karty zbliżeniowej Visa Paywave albo MasterCard PayPass, ale wymaga zmiany karty SIM, a często też zakupu nowego, drogiego aparatu. Proste kody wpisywane do telefonu działają co prawda nawet na starszych komórkach, ale można za nie co najwyżej kupić bilet komunikacji miejskiej czy zapłacić za parkowanie. Z kolei promowany przez PKO BP system IKO i jego konkurent PeoPay, wymyślony przez Pekao SA, nie pozwalają płacić we wszystkich terminalach, a do tego mało kto wie, że dostępne są nie tylko dla klientów tych dwóch instytucji.
Nowy Blik, z powodu ścisłej współpracy wielu banków, to może być przełom, ale pod względem technologicznym to nic nowego. Jego podstawą jest bowiem system kodów jednorazowych, taki sam jak w IKO, które przez blisko dwa lata istnienia zdobyło około ćwierć miliona użytkowników (ściągnęły na swój telefon stosowną aplikację). Wynik to raczej marny, skoro w samym banku PKO BP konto osobiste ma ponad sześć milionów Polaków. Blik, w porównaniu z IKO, będzie co prawda miał kilka dodatkowych funkcji, ale jego trzon pozostanie niezmieniony. Blik, tak jak IKO, pozwoli zrobić zakupy na wielu stronach internetowych, wypłacić pieniądze z bankomatu i przelać środki innemu użytkownikowi systemu. Za każdym razem odpowiednia kwota będzie pobrana z konta osobistego, które klient połączy ze swoim Blikiem.
W przypadku płatności w sklepie, zamiast podawać kasjerowi kartę, trzeba będzie uruchomić aplikację zainstalowaną w telefonie, a następnie wpisać na terminalu jednorazowy kod. To rozwiązanie raczej bezpieczne, ale na pewno mniej wygodne i bardziej czasochłonne niż „pyknięcie”, czyli przyłożenie karty zbliżeniowej. Dlaczego zatem banki już niedługo wydadzą spore pieniądze na jego promocję? Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, tłumaczy, że to posunięcie, choć bardzo ważne, w gruncie rzeczy jest defensywne. Jeśli banki nie sięgną skutecznie po telefon, jako narzędzie regulowania zobowiązań, to zrobią to inni, spoza finansowej branży. Trzeba myśleć o przyszłości.
Mobilna rewolucja
Przez lata płacenie kartą było znakomitym interesem zarówno dla banków, jak i dla organizacji kartowych, które opanowały nasz rynek (Visa i MasterCard). Dzięki horrendalnie wysokim poziomom interchange, czyli prowizji pobieranej od handlowców akceptujących karty, banki oraz Visa i MasterCard miały się czym dzielić. Jednak lata walki sprzedawców o niższe opłaty po wprowadzeniu do sklepów rozliczeń bezgotówkowych przyniosły w końcu efekt, który pewnie przeszedł ich najśmielsze oczekiwania. Interchange, wynoszący jeszcze niedawno średnio ok. 1,5–2 proc. wartości każdej transakcji, dzięki ustawowym ograniczeniom spadł najpierw do 0,5 proc., a od początku tego roku wynosi w Polsce zaledwie 0,2–0,3 proc., w zależności od typu karty (POLITYKA 3). Jeszcze niedawno obfite źródło przychodów nagle wyschło i teraz trzeba szukać innych metod zarabiania.
Banki postanowiły zatem mobilną rewolucję wykorzystać do własnych celów. Próbują wymyśleć i upowszechnić takie sposoby płacenia, przy których nie będą musiały dzielić się już i tak małymi prowizjami z organizacjami kartowymi. IKO, PeoPay i właśnie Blik to pomysł na to, jak przy okazji technologicznych minirewolucji ograniczyć znaczenie Visy i MasterCard. Skoro wystarczy prosty program w telefonie, nie trzeba już używać karty. – Bez drastycznego obniżenia interchange takie pomysły jak Blik na pewno by się nie pojawiły – przekonuje Robert Łaniewski, prezes Fundacji Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego. Przez lata walczyła ona, aby obniżyć jedne z najwyższych w Europie prowizji za płatność kartą, z powodu których w wielu sklepach akceptowano przy kasie tylko gotówkę.
Oczywiście Blik ma swoje wady. Nie chodzi tylko o konieczność przyzwyczajenia klientów do przepisywania kodów z telefonu na terminal. Przy pomocy Blika nie zapłacimy za zakupy za granicą ani nie wypłacimy pieniędzy z bankomatów poza Polską. Poza tym spośród już prawie 400 tys. terminali w Polsce nie wszystkie będą na razie akceptować Blika. W ten sposób uda się zapłacić w urządzeniach należących do firmy eService, do niedawna kontrolowanej przez PKO BP, a wkrótce także w urządzeniach Polcard, ale część właścicieli terminali nie podpisała dotąd umowy z Polskim Standardem Płatności odpowiedzialnym za obsługę Blika. Poza tym telefon ma kilka ograniczeń technicznych w porównaniu z kartami. Smartfon może się rozładować, stracić zasięg, a kart płatniczych takie problemy nie dotyczą.
VISA i MasterCard wiedzą, że gra toczy się o wielką stawkę i nie zamierzają odpuścić. Obie organizacje przekonują o zaletach płatności zbliżeniowych telefonem w technologii NFC. Z pewnością przyłożenie aparatu do terminala w sklepie jest wygodniejsze od wpisywania jakiegokolwiek kodu. Tym bardziej że płatności zbliżeniowe, mimo obaw o bezpieczeństwo swoich pieniędzy, Polacy zaakceptowali i posługują się nimi najczęściej w Europie. Poza tym w ten sposób można zapłacić wszędzie tam, gdzie przyjmowane są karty zbliżeniowe, a to już ponad 70 proc. terminali w Polsce.
Jednak do tej pory tylko kilka banków umożliwiło swoim klientom płacenie telefonem w formule NFC. Powód tak niewielkiego zainteresowania to znowu pieniądze. Na razie technologia NFC wymaga współpracy banku, organizacji kartowej i koncernu telekomunikacyjnego, bo moduł odpowiedzialny za płatność znajduje się na karcie SIM. A ta jest wydawana właśnie przez telekom. Niewielkimi prowizjami musi się zatem dzielić aż czterech organizatorów systemu, bo dochodzi jeszcze firma będąca właścicielem terminalu przyjmującego płatności, nazywana agentem rozliczeniowym. Skoro banki starają się dziś omijać Visę i MasterCard, to trudno się dziwić, że są mało zainteresowane dopuszczeniem do wspólnej marży jeszcze operatora komórkowego. Ale i tu znajdą pewnie jakieś wyjście.
Już trwają testy nowych rozwiązań, dzięki którym moduł płatności zbliżeniowych nie musiałby znajdować się na karcie SIM. To technologia HCE, potocznie zwana chmurą obliczeniową. Dzięki niej można wykorzystać komórkę bez zgody telekomu i prowizjami znów mogłyby dzielić się organizacja kartowa, bank i agent rozliczeniowy, czyli właściciel terminali. Visa i MasterCard na pewno będą przekonywać banki do takiego rozwiązania. Czy się upowszechni, zależy w dużej mierze od sukcesu startującego właśnie Blika.
Jeśli Polacy polubią blikowanie, banki będą miały w ręku silny argument, żeby uniezależnić się od organizacji kartowych. Wiele będzie zależeć od tego, ile tak naprawdę banki zainwestują w promocję Blika. – Klienci muszą się przekonać, że taka metoda płacenia przynosi im konkretne korzyści. Na początku będą zatem oczekiwać wielu promocji, rabatów i zachęt, żeby wypróbować Blika – ocenia Robert Łaniewski.
Prawdziwy konkurent
Sukces Blika mógłby zmienić na naszym rynku bardzo wiele, bo trudno przypuścić, żeby na tym współpraca banków się skończyła. Od dawna wiele z nich rozważa pomysł stworzenia polskiej karty płatniczej, czyli takiej bez znaczka Visa czy MasterCard. Mogłaby być używana tylko w Polsce, ale to tu płacimy przecież przez prawie cały rok, a za granicą wiele osób z kart i tak nie korzysta z powodu coraz wyższych prowizji za wypłaty z bankomatów i przewalutowania. Taka polska karta przyniosłaby bankom oszczędności, bo nie musiałyby składać daniny organizacjom płatniczym i chętnie wydawałyby ją mniej wymagającym klientom, którym wystarczy prosta debetówka.
W czasach wysokiego interchange takie pomysły nie powstawały, a przy dzisiejszych niskich prowizjach każda metoda jest dobra, żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy. Tym bardziej że wielu klientów jest oburzonych rosnącymi opłatami za użytkowanie kart i na pewno chętnie zdecydowałoby się na prostą debetówkę, nawet gdyby nie mogli z niej skorzystać za granicą. Polską kartę w przypadku sukcesu Blika byłoby wprowadzić stosunkowo łatwo, skoro szereg dużych banków ma już wypracowane zasady współpracy, a nawet razem prowadzi firmę Polski Standard Płatności. Nic dziwnego, że najbliższe miesiące będą w naszym kraju dosyć nerwowe dla Visy i MasterCard. Po raz pierwszy bowiem od lat mogą w Polsce zyskać prawdziwego konkurenta.