[Tekst ukazał się w POLITYCE 22 lipca 2014 roku]
Jeśli wierzyć różnym sondażom, w tym roku na urlop wyjedzie 30–47 proc. Polaków. Reszta, jak zwykle, zostanie w domach, przede wszystkim z powodu braku pieniędzy. Bo choć powoli gonimy Europę, to wciąż wiele osób deklaruje, że nie stać ich na letni czy zimowy wyjazd. Średnio 40 proc. mieszkańców Unii nie jest w stanie zapłacić za choćby tygodniowe wczasy raz w roku.
Cała Europa jest zresztą w tej sprawie mocno podzielona. Na urlop nie może sobie pozwolić zaledwie co dziesiąty Szwed i co piąty Niemiec, ale za to co drugi Włoch, dwie trzecie Węgrów i prawie trzy czwarte Rumunów. 62 proc. Polaków deklarowało w 2013 r., że nawet krótki wypoczynek poza domem przekracza ich finansowe możliwości. Część z nich cieszyłaby się relaksem, gdyby skorzystali z ekonomii dzielenia się. Pod tym chwytliwym, choć w Polsce wciąż mało znanym hasłem, kryje się nowa koncepcja własności. Ekonomia dzielenia się polega na wykorzystaniu tego, co posiadamy, do świadczenia sobie wzajemnie różnych usług. Dlaczego dom ma stać niezamieszkany, gdy właściciele wyjechali? Po co zostawiać puste miejsca w samochodzie podczas dłuższej jazdy? Czemu nie pożyczyć innym pieniędzy, jeśli aktualnie nie zamierzamy ich wydawać? Nie chodzi jednak o filantropię. Za usługi trzeba zwykle płacić, tyle że ceny są raczej umiarkowane, atrakcyjniejsze niż oferty komercyjne.
Tanie łóżko i śniadanie na urlopie
Ekonomia dzielenia się istniała od zawsze, jednak przed epoką internetu był to margines marginesów. Teraz wykorzystuje nowe technologie do łączenia w pary oferentów i zainteresowanych ofertą. Jak można ten nowy trend wykorzystać do zorganizowania ciekawego, a przy tym niedrogiego urlopu?
Najważniejszy wydatek to na ogół nocleg. Sześć lat temu trójka młodych Amerykanów wpadła na pomysł założenia serwisu, który okazał się autentycznym zagrożeniem dla tradycyjnej branży hotelowej. Dziś Airbnb (skrót od Air, Bed and Breakfast, czyli powietrze, łóżko i śniadanie) ma w swojej ofercie kilkaset tysięcy nieruchomości. Każdy może w ten sposób wynająć innym pokój, który stoi pusty, mieszkanie, z którego przestał korzystać, albo nawet cały dom, gdy sam wyjeżdża na wakacje.
Airbnb jest tylko pośrednikiem, pobiera opłatę za skojarzenie obu stron. Nie zawsze taki wynajem będzie tańszy od hotelu czy pensjonatu, ale często właśnie w ten sposób łatwo znaleźć ciekawe oferty w wielkich miastach, gdzie komercyjne wynajęcie apartamentu czy domu byłoby niezwykle drogie.
Także polskich miejscówek przybywa na Airbnb oraz na konkurujących z liderem serwisach, takich jak Wimdu czy 9flats. Sam Airbnb natomiast liczy zyski i przyciąga kolejne firmy gotowe zainwestować w portal obecnie wyceniany na oszałamiającą kwotę 10 mld dol. Jego jedynym problemem pozostają spory prawne z niektórymi miastami. Największe kontrowersje Airbnb wzbudził w Nowym Jorku, gdzie tamtejsi hotelarze skłonili miejskie władze do wprowadzenia przepisów uderzających w jego organizatorów i w podobne strony. Według nowojorskiego prawa mieszkańcom nie wolno wynajmować swoich lokali na krócej niż 30 dni. Jednak Airbnb się nie poddaje, a jego batalia z lokalnymi władzami trwa.
Jeśli uda się znaleźć interesujący pokój czy mieszkanie, pozostaje jeszcze problem dojazdu. Także i pod tym względem ekonomia dzielenia się święci triumfy, choć tu akurat lider na polskim rynku nie pochodzi z Ameryki, lecz z Francji. Serwis BlaBlaCar to kolejny pośrednik wykorzystujący sieć do kojarzenia ludzi. Tak samo jak Airbnb, BlaBlaCar działa cały rok, a nie tylko w wakacje, ale można wykorzystać go do zaplanowania urlopowej podróży. – Zwłaszcza w letnich miesiącach pojawia się sporo ofert przejazdu z dużych miast nad morze czy w góry. Co ciekawe, da się też znaleźć kierowców jadących z Polski nawet do Chorwacji czy Włoch, którzy udostępniają wolne miejsca. Zainteresowanie tą formą podróżowania szybko rośnie. Tylko w długi weekend Bożego Ciała było u nas dostępnych łącznie 70 tys. miejsc – mówi Michał Pawelec z BlaBlaCar.pl.
Ten rodzaj tanich podróży może w Polsce rozwijać się łatwiej niż gdzie indziej, bo kolej, która przez lata była ważnym środkiem wakacyjnego transportu, teraz raczej od siebie odstręcza, a paliwo do aut jest relatywnie drogie. Więc młodsi lub żądni wrażeń i oszczędności szukają sposobów zastępczych. W BlaBlaCar i podobnych serwisach ceny za przejazd ze stolicy nad morze czy w góry wynoszą zazwyczaj 30–60 zł od osoby, w zależności od kierowcy i samochodu. BlaBlaCar zastrzega, że w ten sposób jego użytkownikom nie wolno zarabiać, a tylko odzyskiwać część kosztów benzyny. W Polsce na razie korzystanie z tego serwisu jest całkowicie bezpłatne, natomiast we Francji od pasażerów pobierana jest niewielka prowizja.
Gdy uda się już zorganizować nocleg i transport, trzeba jeszcze pomyśleć o innych wydatkach. Dzięki ekonomii dzielenia się można pożyczyć pieniądze na jedzenie i zwiedzanie. Z pomocą przychodzą serwisy pożyczek społecznościowych, istniejących już od kilku lat w Polsce. Korzysta z nich około ćwierć miliona Polaków, którzy w ten sposób mogą ominąć zarówno tradycyjny, restrykcyjny system bankowy, jak i firmy pożyczkowe – elastyczne, ale przy tym wyjątkowo drogie. Średnie oprocentowanie pożyczki społecznościowej w największym tego typu serwisie, czyli Kokos.pl, wynosi ok. 16–18 proc. w skali roku, a jej przeciętna wysokość to 2,7 tys. zł. To w sam raz na dwuosobowe wakacje w Polsce.
Kto potrzebuje pieniędzy, ten zamieszcza swoją ofertę i czeka na reakcje inwestorów gotowych mu pożyczyć. – W opisach wielu aukcji w okresie letnim znajduje się często właśnie taki cel jak wakacyjny wyjazd. Im lepiej szukający pieniędzy wyjaśni, do czego mu są one potrzebne, tym łatwiej znajdzie inwestorów – wyjaśnia Tomasz Lachowski z Kokos.pl, gdzie rocznie Polacy pożyczają sobie ok. 20 mln zł.
Ekonomia dzielenia się
To oczywiście grosze w porównaniu z tradycyjnym systemem bankowym czy nawet z wielkością rocznych obrotów firm pożyczkowych, niemniej pomysł jest pożyteczny, a dla inwestorów stosunkowo bezpieczny, bo tylko 10 proc. kredytobiorców ma kłopoty z oddaniem pieniędzy. Na podobnych zasadach można dziś także wymienić waluty przed wakacyjnym wyjazdem za granicę. Serwis Walutomat.pl pozwala znaleźć się tym, którzy chcą kupić i sprzedać euro, dolary albo funty. Robi to za minimalną prowizję w wysokości 0,2 proc., czyli dużo taniej niż banki, a nawet tradycyjne kantory.
Kto z ekonomii dzielenia się korzysta już dłużej, ten pewnie zdążył zapomnieć o swoich początkowych obawach, ale ci, którzy nigdy w ten sposób niczego nie kupowali, mogą ich mieć dużo. Bo skąd pewność, że pokój, który wynajmujemy bezpośrednio od właściciela, rzeczywiście będzie odpowiadał opisowi? Czy nie należy się bać długiej podróży z nieznajomym kierowcą i do tego z innymi podejrzanymi współpasażerami? Czy obca osoba, której pożyczamy pieniądze, odda je w terminie? Z pewnością ci nastawieni nieufnie do otaczającego świata z ekonomii dzielenia się nie skorzystają. Wszyscy inni muszą uwierzyć, że gdyby ten sposób był naprawdę niebezpieczny, już dawno wszystkie firmy kojarzące zainteresowanych zbankrutowałyby zamiast przynosić coraz większe zyski.
Oprócz zaufania kluczem sukcesu Airbnb czy BlaBlaCar jest budowanie opinii przez użytkowników. Kto próbuje takich usług pierwszy raz, jest dla innych wielką niewiadomą, ale potem zarówno użyczający swojej własności, jak i ci z niej korzystający, nawzajem się oceniają. Turyści piszą, jak podobały się im noclegi, a gospodarze ostrzegają przed uciążliwymi gośćmi. Pasażerowie oceniają styl jazdy kierowców, a ci z kolei informują, jak minęła im podróż z osobami, które często widzieli pierwszy raz. Tak samo swoją wiarygodność przez oceny budują ci, którzy chcą od innych pożyczyć pieniądze. Ekonomia dzielenia się premiuje tych, którzy korzystają z niej jak najczęściej i nie popełniają przy tym błędów.
W Polsce socjolodzy wciąż zwracają uwagę na niski poziom społecznego zaufania, będący w dużej mierze dziedzictwem komunizmu. Jednak mimo takiego bagażu ekonomia dzielenia się rozkwita i w naszym kraju, chociaż na pewno wolniej niż w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej.
– Z dzielenia się korzystają przede wszystkim ludzie młodzi, a do tego dobrze poruszający się w świecie nowych technologii. Oni łatwiej nawiązują kontakty i są bardziej ufni niż pokolenie ich rodziców – mówi Agata Grabowska, socjolog z Agencji CPC, analizująca trendy konsumenckie. – Będziemy się zresztą mogli niedługo przekonać, jak wypadamy w porównaniu z innymi krajami, bo do Polski wchodzi właśnie postrach taksówkarzy Uber [aplikacja na smartfony, która w 38 krajach łączy potencjalnego pasażera z najbliższym zarejestrowanym w systemie kierowcą]. Uber to obok Airbnb jeden ze światowych symboli ekonomii dzielenia się. Akurat taka usługa przydawać się nam będzie przez cały rok.
Na rozwój tego typu usług wzajemnych w Polsce hamująco wpływa nie tylko brak zaufania do innych, lecz także nasze wciąż bardzo silne przywiązanie do własności. To z pewnością też efekt stosunkowo niedawnego odzyskania wolności. Tymczasem fundamentem ekonomii dzielenia się jest przekonanie, że najważniejsza jest efektywność, a nie własność.
– O ile ze wspólnymi przejazdami czy wynajmowaniem swoich mieszkań wielu już się w Polsce oswoiło, o tyle dopiero rozwijają się u nas sąsiedzkie wspólnoty, kupujące razem na przykład sprzęt ogrodowy, z którego na zmianę korzystają różni członkowie. Jesteśmy jeszcze dość rzeczolubni, ale i to powoli będzie się zmieniać – przekonuje Agata Grabowska. Bo choć do własności czujemy się mocno przywiązani, to jeszcze bardziej zwracamy uwagę na stan portfela. A poza wszystkimi społecznymi zaletami budowania więzi międzyludzkich, o ekonomii dzielenia się słychać coraz więcej przede wszystkim dlatego, że to się po prostu opłaca.