South Stream (południowy strumień) to kolejna wielka inwestycja gazowa Gazpromu, mająca umożliwić rosyjskiemu koncernowi eksport gazu do UE. To jednocześnie kolejny projekt mający na celu ograniczenie, a z czasem wyeliminowanie tranzytu gazu przez Ukrainę. Tak jak w przypadku Gazociągu Północnego, poprowadzonego po dnie Bałtyku, tak jego południowy odpowiednik zostanie położony po dnie Morza Czarnego, omijając Ukrainę, a potem powędruje przez Bałkany, by trafić do krajów Zachodniej Europy. Po aneksji Krymu projekt uległ uproszczeniu, bo rurę będzie można ułożyć blisko półwyspu, bez obawy, że Ukraina będzie protestować.
Dziś, jeśli Rosja obawia się Ukrainy, to tylko ze względu na gazociągi. Kiedy głośno mówiło się o możliwości otwartej rosyjskiej agresji na ten kraj, ze strony ukraińskiej padły ostrzeżenia: wysadzimy nasze gazociągi. Bo rosyjski gaz płynie przez Ukrainę, ukraińskimi rurami, choć Gazprom od lat staje na głowie, by przejąć tamtejszego operatora gazowego. Być może to bardziej powstrzymało Rosjan przed zbrojnymi działaniami niż ostrzeżenia Zachodu. Bo Rosja stoi na eksporcie gazu. A Europa jest na razie największym jego odbiorcą. Na razie, bo Rosjanie coraz intensywniej poszukują odbiorców i możliwości przesyłu gazu do Chin i Japonii.
Budowę South Stream forsują tranzytowe kraje bałkańskie, mające wyjątkowo dobre kontakty z Rosją: Bułgaria, Serbia, Węgry, a także Włochy, które mają być głównym odbiorcą gazu. Włoski koncern ENI jest parterem Gazpormu w tej inwestycji.
Rosjanie z trudem akceptują rynkowe reguły obowiązujące w UE. Buntują się przeciwko zapisom trzeciej dyrektywy gazowej wymagającej rozdziału operatorów gazociągów od firm handlujących gazem. Nie chcą też zaakceptować zasady TPA czyli dostępu stron trzecich do infrastruktury. Uważają, że jeśli wybudują w Europie rurę, to mogą z nią robić co chcą i nikt nie może mieć do niej dostępu. Także zasady publicznych przetargów są im obce. Dotychczas na wiele rzeczy, które Gazprom robił w Europie, KE przymykała oko. W wyjątkowych przypadkach wszczynała odpowiednie procedury, wiele rzeczy uchodziło im płazem. Do czasu.
Bruksela już się zorientowała, że dalsze promowanie gazowej ekspansji Gazpromu w UE grozi stabilności wspólnoty. Nie możemy się uzależniać od jednego dostawcy, trzeba szukać alternatywnych źródeł dostaw i szlaków zaopatrzenia. Jednym z takich projektów jest gazociąg Nabucco, który miałby dostarczać gaz z Azji przez Turcję do Europy. South Stream jest projektem konkurencyjnym i w dużym stopniu przekreślającym Nabucco.
Wszystko dotychczas wskazywało, że o Nabucco zapomnimy, bo budowa South Stream ma właśnie ruszyć. Pierwsze dostawy zapowiedziano na grudzień przyszłego roku. W sumie ok. 53 mld m szesc. rocznie. Koszt inwestycji to 15 mld euro.
I oto nagle Bułgaria wstrzymała rozpoczęcie budowy na swoim terytorium. Komisja Europejska uznała, że złamano zasady udzielania zamówień publicznych. Choć Bułgarzy wcześniej tłumaczyli się, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem, musieli wyciągnąć konsekwencje z zastrzeżeń KE. Bułgarski premier zapowiedział, że bez zgody KE budowa nie ruszy. Bo przetarg wygrał ten, kto miał wygrać: konsorcjum pod kierunkiem rosyjskiej firmy Strojtransgaz. Firma należy do kremlowskiego oligarchy Giennadija Timczenki, na którego USA nałożyły sankcje w związku z okupacją Krymu. Decyzja Bułgarii skłoniła Serbię do podobnego kroku. Gazociąg został zatrzymany, choć nie wiadomo, na jak długo. Rozmowy w Brukseli trwają. KE najwyraźniej nie chce się zgodzić na wielką rosyjską inwestycję gazową bez jasnego ułożenia reguł w dziedzinie zakupów gazu i respektowania przez Gazprom prawa UE. To początek praktycznego funkcjonowania unii energetycznej.