Rynek

Paliwo polityczne

Co dalej z łupkami?

Na razie wszyscy szukają. Wykonano 63 pionowe odwierty, w kilku z nich przeprowadzono też wiercenia horyzontalne, które stanowią klucz do eksploatacji skał łupkowych. Na razie wszyscy szukają. Wykonano 63 pionowe odwierty, w kilku z nich przeprowadzono też wiercenia horyzontalne, które stanowią klucz do eksploatacji skał łupkowych. Wojciech Stróżyk / Reporter
Ten rok może przesądzić o losie polskich łupków. Wszystko w rękach geologów i prawników. Pierwsi szukają gazu, drudzy dobrego prawa.

Od kilku lat ­żyjemy na huśtawce: od euforii do depresji. Na początku był hurraoptymizm, który zaszczepili w nas amerykańscy analitycy z Waszyngtonu przekonujący, że pod stopami mamy prawdziwy skarb – 5,3 bln m sześc. gazu uwięzionego w skałach łupkowych. Choć szybko się wyjaśniło, że była to tylko hipoteza oparta na błędnych danych, zrobiła karierę. Gaz łupkowy natychmiast stał się paliwem politycznym. Świetnie nadawał się do podgrzewania emocji i tworzenia scenariuszy, w których Polska wyrastała na gazowe mocarstwo, dzięki czemu w cudowny sposób znikały trapiące nas problemy. Jednocześnie pojawił się lęk, że ktoś nam ten skarb chce zabrać, więc posypały się oskarżenia, że Ministerstwo Środowiska pochopnie przydziela zachodnim koncernom koncesje na poszukiwanie gazu niekonwencjonalnego. Że tego robić nie wolno, bo nie wiadomo, jakie inwestorzy mają intencje i czy tak naprawdę nie są aby ze Wschodu. Poza tym prawo do łupków powinno przysługiwać tylko firmom polskim.

Kolejne, już dokładniejsze badania Państwowego Instytutu Geologicznego wykonane wspólnie ze służbą geologiczną USA wskazywały, że wydobywalne zasoby gazu niekonwencjonalnego są dużo mniejsze – od 346 do 767 mld m sześc. Opinia publiczna spodziewała się jednak, że ten gaz popłynie lada moment. Szczególnie dopingowane były krajowe spółki państwowe, oczekiwano uruchomienia pierwszego komercyjnego wydobycia już w 2013 r.

Czas płynął, a gaz nie chciał. Niektóre firmy się wycofały. Wtedy nadeszło rozgoryczenie: po co myśmy się dali nabrać na te miraże. I tak jak kiedyś sypały się oskarżenia, że zachodnie firmy chcą nas pozbawić gazu, tak teraz pojawiły się pretensje – dlaczego się wycofują?

Łupki Sorosa

Dziś mamy taką sytuację: Ministerstwo Środowiska wydało 94 koncesje uprawniające do poszukiwania lub rozpoznawania węglowodorów z formacji łupkowych. 81 z nich uprawnia jednocześnie do poszukiwania lub rozpoznawania konwencjonalnych złóż węglowodorów, a tylko 13 dotyczy wyłącznie łupków. Tak więc większość firm szuka jednocześnie obu typów złóż, licząc bardziej na konwencjonalne, łatwiejsze i tańsze w wydobyciu. A przy okazji wiercą do warstw łupkowych, by się przekonać, czy i tam coś znajdą. Robi to nawet Lotos-Petrobaltic poszukujący ropy i gazu pod dnem Bałtyku, choć nikt na świecie nie eksploatował dotychczas łupków na morzu. To zbyt drogie i nie ma technologii.

Obszar poszukiwań obejmuje 75 tys. km kw., czyli ponad 20 proc. powierzchni Polski. Ministerstwo Środowiska przyznaje, że właściwie wszystko, co warte jest badań, zostało podzielone pomiędzy koncesjonariuszy. Najwięcej obszarów koncesyjnych ma oczywiście PGNiG. Poszukiwania prowadzi też Orlen. Gazu szukają też zagraniczne firmy, m.in. BNK Petroleum, San Leon, 3Legs, BNK Chevron Corporation, co skłoniło już część wnikliwych analityków do kolejnych podejrzeń, bo we wszystkich tych firmach znaczącymi udziałowcami są fundusze należące do Geor­ge’a Sorosa. Wierzy w polskie łupki czy coś knuje?

Na razie wszyscy szukają. Wykonano 63 pionowe odwierty, w kilku z nich przeprowadzono też wiercenia horyzontalne, które stanowią klucz do eksploatacji skał łupkowych. W kilkunastu otworach pionowych i kilku poziomych przeprowadzono zabiegi szczelinowania, czyli rozsadzania skał za pomocą wtłaczanej pod ciśnieniem wody z piaskiem. W ten sposób uwalnia się tkwiący tam gaz i sprawdza, ile go popłynie. Jak na razie wśród firm panuje umiarkowany optymizm. Gaz jest, ale ile go w Polsce mamy i czy uda się w sposób opłacalny wydobywać, tego wciąż nie wiadomo.

Odwiertów jest zbyt mało, a firmy niechętnie dzielą się ze sobą zdobytą wiedzą. – By dokonać oceny, musi zostać wykonanych przynajmniej 300 odwiertów na terenie całej Polski – przekonuje Parker Snyder, prezes Koalicji Gazu Łupkowego. Snyder pochodzi z Pensylwanii, czyli największego łupkowego zagłębia USA. Tam 50 otworów wierci się w ciągu miesiąca. Amerykanie mają łatwiej, bo łupki leżą na mniejszych głębokościach, są bardziej porowate, a przede wszystkim łatwo się kruszą. Nasze porów z gazem mają mniej i, co najgorsze, są elastyczne, więc podczas szczelinowania zamiast się kruszyć, odkształcają się i spękania szybko się zaciskają – wyjaśnia dr Łukasz Nieradko z Wrocławskiego Centrum Badań EIT. Trzeba opracować polską technologię, bo amerykańska nie daje takich efektów jak za oceanem. Prace trwają.

Czekanie na przełom

Wszyscy czekają na przełom, który zmobilizuje firmy do większego wysiłku. Bo trzymając się dzisiejszych zobowiązań koncesyjnych, liczbę 300 odwiertów przekroczymy po 2020 r. Decyzje, co robić dalej, duża część firm będzie musiała podjąć niebawem, bo wkrótce zaczną wygasać najstarsze koncesje na poszukiwanie lub rozpoznawanie złóż łupkowych. Kilka firm już się zniechęciło i zdecydowało się wycofać: ExxonMobil, Talis­man, Marathon Oil, Total.

Są jednak i takie, które, przeciwnie, tryskają optymizmem i powiększają swoje obszary koncesyjne, przejmując je po wycofujących się konkurentach. Należy do nich spółka San Leon, która zakończyła testy odwiertu Lewino koło Gdańska i zapowiada, że w tym roku jest szansa na rozpoczęcie komercyjnego wydobycia gazu. Byłaby to pierwsza w Polsce łupkowa koncesja poszukiwawcza zamieniona w wydobywczą.

Inne firmy są bardziej ostro­żne w ocenach. W PGNiG mówią, że wydobycie na koncesjach pomorskich, najbardziej obiecujących, może ruszyć w 2016 r. Z nadzieją wypowiadają się przedstawiciele BNK Petroleum, ConocoPhillips i Lane Energy.

Przedłużające się poszukiwania gazu, skromna liczba odwiertów to po części także efekt niepewności prawnej, w jakiej pozostają wszystkie firmy wydobywcze. To spore ryzyko w działalności, która i tak jest dość ryzykowna. Każdy nietrafiony odwiert wiąże się ze stratą kilkudziesięciu milionów złotych.

 

Wiercenie w prawie

Okazuje się, że dostosowanie prawa geologicznego i górniczego do realiów łupkowych jest równie trudne jak znalezienie gazu.

Prace nad nowelizacją ustawy trwają już kilka lat. Choć miała zacząć obowiązywać w 2013 r., dopiero w kwietniu została przyjęta przez rząd i skierowana do Sejmu. Przedłużające się prace były jednym z powodów zmiany ministra środowiska oraz głównego geologa kraju. Jednak prawdziwą przyczyną był spór o kształt regulacji między Ministerstwami – Środowiska (gospodarującego złożami), Skarbu (nadzorującego państwowe spółki szukające gazu) i Finansów (liczącego na dochody z wydobycia).

Projekt upraszcza procedury. Żeby prowadzić prace poszukiwawcze (badanie terenu bez wierceń), nie potrzeba koncesji. Dopiero wiercenia prowadzi się po otrzymaniu w przetargu koncesji na rozpoznawanie i wydobycie (dziś potrzeba dwóch oddzielnych). Firmy wydobywcze narzekają na zbyt krótki okres koncesji (10 lat), co może skomplikować eksploatację złóż, która niejednokrotnie trwa kilkadziesiąt lat. Najwięcej emocji i sporów budzi jednak sprawa stworzenia Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych (NOKE) – spółki Skarbu Państwa, która z urzędu stawałaby się wspólnikiem w każdym przedsięwzięciu łupkowym.

Autorzy pierwszej wersji projektu przekonywali, że jest to rozwiązanie stosowane w Norwegii, Danii i Holandii, dające państwu narzędzie sprawnej kontroli nad eksploatacją złóż węglowodorów. Pomysł przymusowego państwowego wspólnika-nadzorcy o niejasnych kompetencjach nie podobał się firmom z branży wydobywczej, dlatego zabiegały, by z niego zrezygnować. Z powodzeniem. – Dobrze się stało, bo mieliśmy wrażenie, że chodziło o stworzenie hybrydy, rodzaju urzędu regulatora w postaci spółki. To była forma przyznania się administracji państwowej, że sobie nie radzi, więc musi mieć dodatkowe wsparcie w NOKE – ocenia przedstawiciel branży wydobywczej.

Wojna o NOKE jednak się nie zakończyła, bo teraz o przywrócenie tego pomysłu walczy w Sejmie PiS. – Złoża kopalin są własnością narodu polskiego, więc rząd i państwo nie powinny wyzbywać się możliwości gospodarowania tymi złożami – przekonuje poseł Piotr Naimski, wiceprzewodniczący sejmowej komisji nadzwyczajnej do spraw energetyki i surowców energetycznych. Rząd zdecydowanie mówi nie. I tłumaczy, że nadzór nad firmami ze strony administracji państwa wystarczy, by zapewnić kontrolę nad złożami. Ma temu również służyć obowiązek przekazywania państwowej służbie geologicznej w ciągu 36 godz. próbek z każdego odwiertu. Dziś bowiem koncesjonariusze trzymają to w tajemnicy i administracja nie wie – znaleźli coś czy nie?

Podatek specjalny

Równolegle z pracami nad prawem geologicznym i górniczym powstaje ustawa o specjalnym podatku węglowodorowym, który budzi zrozumiałe emocje tak po stronie państwowej, jak i firm poszukujących gazu. Administracja stoi na stanowisku, że korzystanie z takiego skarbu jak gaz powinno zapewnić państwu należyte zyski, firmy zaś uważają, że szukanie gazu łupkowego jest tak trudne, ryzykowne i skomplikowane, że w razie sukcesu muszą mieć zagwarantowaną odpowiednią premię.

Premier uspokaja, żeby się nie martwili, bo podatek węglowodorowy wejdzie w życie dopiero od 2020 r., a poziom renty surowcowej (opłaty za kopaliny należące do państwa) nie przekroczy 40 proc. Przedsiębiorcy będą płacić poza normalnymi podatkami dwa dodatkowe. Pierwszy „od wydobycia niektórych kopalin” – 3 proc. od wartości węglowodorów ze złóż konwencjonalnych oraz 1,5 proc. z łupkowych. Drugi, „specjalny podatek węglowodorowy” będzie elastyczną formą opodatkowania zysków – od 0 do 25 proc. Podatek będzie naliczany od momentu, gdy przychody okażą się 1,5 raza wyższe od kosztów i będzie rósł w miarę wzrostu zysków. Firmy przyjęły to bez zachwytu, walczą o obniżki, zwłaszcza że rosną także wszystkie opłaty pobierane podczas procedur administracyjnych.

Dla PGNiG ten system podatkowy może oznaczać jednak poważny problem. Większość gazu wydobywanego dziś w Polsce ze złóż konwencjonalnych zawdzięczamy właśnie tej spółce, która jednocześnie jest obciążona długoterminowymi kontraktami importowymi, głównie z rosyjskim Gazpromem. Niebawem będzie też sprowadzała gaz skroplony z Kataru. Tego wymaga polityka energetyczna państwa.

Dziś cena gazu, jaką płacą polscy odbiorcy, jest efektem mieszania taniego gazu krajowego z drogim importowanym, bo tego wymaga prezes Urzędu Regulacji Energetyki zatwierdzający taryfy.

Jeśli ten system zostanie zachowany, a ustawa o specjalnym podatku węglowodorowym nie wyłączy dotychczas eksploatowanych złóż, PGNiG znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji. Może zabraknąć pieniędzy na poszukiwanie i wydobycie ropy i gazu – ostrzega Piotr Szlagowski, dyrektor departamentu regulacji PGNiG. Rozbudzone nadzieje na wielki gaz i równie wielkie emocje nie sprzyjają racjonalnej dyskusji na temat gazu łupkowego. Gazu, który ma nam zapewnić niezależność energetyczną – jak obiecał premier – już za 7–8 lat. O ile do tego czasu uda się rozwiązać wszystkie problemy techniczne i prawne.

 

Energetyka to jeden z wielkich polskich tematów, o których powinniśmy rozmawiać, ale o których rozmawia się trudno. Dyskusja o bezpieczeństwie energetycznym kraju, o energetyce jądrowej i odnawialnej, zaopatrzeniu w prąd i gaz, eksploatacji złóż gazu łupkowego, magazynowaniu paliw itd. musi dotykać kwestii politycznych, prawnych, technicznych, inwestycyjnych, ekologicznych i finansowych. Jednocześnie są to sprawy zbyt ważne i dotyczące każdego z nas, aby pozostawić je wyłącznie specjalistom. Dlatego cyklicznie publikujemy „Raporty energetyczne”, w których nasi dziennikarze i zaproszeni eksperci próbują opisać i objaśnić, co się dzieje w polskiej energetyce, jakie mamy tu spory i wybory.

 

Raport przygotowaliśmy we współpracy merytorycznej z Polskim Górnictwem Naftowym i Gazownictwem.

Polityka 22.2014 (2960) z dnia 27.05.2014; Raport energetyczny; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Paliwo polityczne"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną