Ostatnie lata znacznie ograniczyły apetyty Polaków. Przed światowym kryzysem 2008–2009 uznawaliśmy, że każdy wzrost gospodarczy poniżej 5 proc. to porażka, a wyraźny wzrost pensji powyżej wskaźnika inflacji traktowaliśmy jako oczywistość. Potem przyszły znacznie gorsze czasy – dwa okresy poważnego spowolnienia, podczas których Polska otarła się wręcz o recesję.
Co prawda jako najpierw jedyni, a potem jedni z niewielu w Unii Europejskiej zostaliśmy przez kryzys potraktowani stosunkowo łagodnie, ale i u nas wielu boleśnie odczuło jego skutki. Bezrobocie wyraźnie wzrosło, znów zwiększyła się emigracja, a pensje przestały rosnąć. Były i takie kwartały, w których nasza siła nabywcza po prostu spadała, czyli zarobione pieniądze starczały na mniej niż dotąd. Nie tak przecież miała wyglądać nasza pogoń za bogatym Zachodem.
Doświadczeni przez kryzys uczymy się dziś cieszyć się z drobnych rzeczy. Ta wiosna, która nadeszła wyjątkowo wcześnie, przynosi coraz to nowe, dobre wiadomości. Stopa bezrobocia spadła w marcu wyraźniej, niż spodziewali się tego analitycy, chociaż wciąż wynosi aż 13,6 proc. Co ważne, równocześnie wzrosło zatrudnienie w przedsiębiorstwach, a to oznacza, że dotąd bezrobotni znajdują pracę w Polsce, a nie znikają ze statystyk z powodu emigracji. Poza tym średnia płaca przekroczyła symboliczne 4 tys. zł brutto po raz pierwszy w innym miesiącu niż grudzień, gdy jest zawsze zawyżona z powodu jednorazowych premii, na przykład w górnictwie.
W połączeniu z wciąż bardzo niską inflacją to świetna wiadomość – możemy sobie pozwolić na nieco więcej niż dotąd. A przecież optymizm konsumentów to najważniejsze koło zamachowe gospodarki. Jeśli konflikt ukraińsko-rosyjski nam nie zaszkodzi, polski PKB powinien w tym roku wzrosnąć o ponad 3 proc., a w przyszłym roku o jeszcze więcej. Kiedyś takie liczby byłyby rozczarowujące, dziś rząd traktuje je jako wielki sukces i chwali się nimi w kampanii przed eurowyborami.
Jeśli czegoś jeszcze nauczyło nas minione kilka lat, to na pewno ogromnej ostrożności w robieniu prognoz. Nie warto ani marzyć o powrocie do pięcioprocentowego wzrostu, ani drżeć z powodu politycznej niepewności na Wschodzie czy wciąż fatalnej sytuacji południa strefy euro. Nad polską gospodarką po raz pierwszy od dłuższego czasu zaświeciło słońce. Trzeba z niego korzystać, kupując i inwestując, póki znowu nie nadejdą chmury, które jak zawsze czają się gdzieś na horyzoncie.