Projekt zmiany Prawa geologicznego i górniczego oraz ustawy węglowodorowej reguluje sprawy dotyczące prowadzenia poszukiwań, uzyskiwania koncesji, a także zasad opodatkowania zysków z eksploatacji gazu.
Generalnie chodzi o to, by ograniczyć bariery, z jakimi borykają się firmy poszukiwawcze i wydobywcze, a jednocześnie ustalić jasne reguły gry. Trzeba to robić szybko, bo wiele koncernów naftowych zniecierpliwionych polską biurokracją i niepewnością wycofuje się z naszego kraju. Wszyscy pytają: dlaczego to musi tak długo trwać? Odpowiedź jest prosta: bo gaz jest ulubioną zabawką naszych polityków. Na gazie łupkowym gotowane są najrozmaitsze scenariusze, łącznie z tymi zupełnie fantastycznymi, w których rzucamy na kolana rosyjski Gazprom i podbijamy świat naszym gazem. A potem przez pokolenia żyjemy z dochodów gazowych, jak to obiecywał premier Tusk.
Kiedy politycy nakręcali się wzajemnie wizjami bogactw ukrytych w polskiej ziemi, rodziły się też scenariusze zagrożeń, w których Rosjanie mieli sabotować wydobycie naszego gazu, działać przez podstawione firmy, przejmować nasze złoża itd. Padały hasła, żeby nie wpuszczać tu nikogo obcego, bo to nasz gaz narodowy i nikomu go nie oddamy.
Ta mieszanka manii wielkości z manią prześladowczą prowadziła do projektowania przepisów kagańcowych, które ubezwłasnowolniały firmy poszukujące gaz. Pojawił się też pomysł stworzenia Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych – przymusowego państwowego wspólnika-kontrolera, który patrzyłby na ręce każdej firmie wydobywającej gaz. Firmy gazowo-naftowe bardzo się przed tym broniły, bojąc się, że tacy państwowi komisarze sparaliżują ich prace. Tak nieustannie pompowano ten balon, w czym, niestety, spory udział miały media, opowiadając o bilionach metrów sześciennych gazu, które mamy na wyciągnięcie ręki. Politycy okładali się tymi łupkami przy każdej okazji.
Z czasem okazało się, że jeśli mamy, to nie biliony, a miliardy i nie na wyciągniecie ręki. A właściwie to mamy mieć, jak dobrze pójdzie. Na razie idzie tak sobie. Nie widać przełomu w poszukiwaniach.
Okazuje się, że znalezienie go i eksploatacja jest trudniejsza i kosztowniejsza niż pierwotnie zakładano. Co grosza, technologia która sprawdziła się w USA, u nas sprawdza się średnio. Mamy inne skały łupkowe, trudniej dostępne, technologię wydobycia trzeba więc jeszcze dopracować. Są problemy ze sprzętem, unijne przepisy środowiskowe bardziej krepują ręce firmom niż za Oceanem. Nic więc dziwnego, że kolejne zachodnie firmy, które zwiedzione doniesieniami o naszym bogactwie łupkowym pojawiły się w Polsce, zwijają żagle i znikają. Bo albo nic nie znalazły, albo są zmęczone czekaniem na stabilne warunki. Tak jak kiedyś był krzyk, że się tu pchają, że pewnie chcą nam zabrać nasz gaz, tak teraz są oskarżenia, że się wycofują. Dlaczego? Pewnie to znów tajna robota Gazpromu.
Mam cichą nadzieję, że rychłe uchwalenie prawa łupkowego (przewiduję niezłe awantury w Sejmie) przyniesie tej branży trochę normalności. By wiercenia były prowadzone pod okiem geologów, a nie polityków i mediów. By eksploatacja gazu była prowadzona, bo to jest opłacalna ekonomicznie, a nie politycznie.