Minister skarbu prezentuje urzędowy optymizm, ale zapowiedzi brzmią jak bajki. Zdaniem Mikołaja Budzanowskiego LOT już w przyszłym roku zacznie zarabiać, a znalezienie inwestora jest możliwe. Co więcej, będzie on musiał zostawić nazwę linii i jej centralę w Warszawie. Chociaż oficjalny plan restrukturyzacji nie został dotąd zaprezentowany, wiemy już, jaka ma być koncepcja działania LOT-u.
To swoista hybryda, połączenie taniej liniej na trasach europejskich z przewoźnikiem długodystansowym, skupiającym się na lotach z Polski do Ameryki Północnej. Jednak, aby osiągnąć ten cel, trzeba dokonać prawdziwej rewolucji we flocie. Do tej pory opierała się ona na średniej wielkości Embraerach. Teraz muszą one zostać zastąpione przez większe Boeingi 737, czyli maszyny używane na przykład przez Ryanaira. Ważnym zadaniem połączeń europejskich będzie dowożenie pasażerów do Warszawy, aby tu przesiadali się na Dreamlinery, którymi polecą w świat. Lot bowiem nie zrezygnuje z nowych Boeingów 787, które na razie pozostają uziemione.
Choć zmiany w Locie wydają się rewolucyjne, w rzeczywistości nie są niczym pionierskim. Podobny model przyjęło wielu innych tradycyjnych przewoźników, którym coraz trudniej konkurować na europejskich trasach z Ryanairem czy easyJetem. Lufthansa właśnie przekazuje znaczą część połączeń do swojej spółki-córki Germanwings, które zaoferuje niższe ceny biletów, ale też mniej komfortu. Analogiczną strategię ma Air France, tworzący linię o nazwie HOP!, która ma ograniczyć koszty połączeń regionalnych.
Kłopot LOT-u polega na tym, że taka rewolucja na początku sporo kosztuje, a polska linia żyje tylko dzięki publicznej pomocy. Oddanie leasingowanych Embraerów może się wiązać ze sporymi karami, a wprowadzenie nowych maszyn do eksploatacji wymaga kosztownych szkoleń załóg. LOT robi co może, aby ograniczyć koszty. Właśnie zmienił zasady wynagradzania pilotów, zabierając im dotychczasowe przywileje i zapowiada masowe zwolnienia. Ktokolwiek współpracuje z polską linią, musi przygotować się na renegocjację umów. Minister Budzanowski już ostrzega, że ofiary poniosą nie tylko zatrudnieni w LOT, ale też jego handlowi partnerzy.
A co nadchodzące zmiany oznaczają dla pasażerów? To przecież od nich ostatecznie zależy, czy przewoźnik przetrwa. Na pewno w ofercie pojawi się sporo tanich biletów na niektórych trasach, bo trzeba będzie zapełnić większą maszynę. Z drugiej strony mniej popularne połączenia, zwłaszcza na krótszych dystansach, mogą zniknąć, bo tam nie będzie się opłacało wysyłać Boeinga 737. Zapewne siatka z Warszawy stanie się uboższa i bardziej niż dotąd skoncentrowana na dowożeniu klientów chcących lecieć dalej Dreamlinerami. Nowa strategia jest co najmniej ryzykowna i nie gwarantuje sukcesu. Z drugiej strony dotychczasowy model działalności zakończył się katastrofą. Nadchodzące zmiany są już ostatnią szansą na przetrwanie linii. Albo szybko znajdzie ona inwestora, albo wkrótce po prostu zniknie z nieba.