Rynek

Gorączka łupkowa

Łupki - jak to się robi w Ameryce

Wieża wiertnicza do pozyskiwania gazu łupkowego, Fort Worth w Teksasie. Wieża wiertnicza do pozyskiwania gazu łupkowego, Fort Worth w Teksasie. Mike Fuentes/The New York Times / East News
W USA trwa gazowa rewolucja. Amerykanie chcieliby ten rewolucyjny płomień przenieść za ocean. Zaczynają od Polski.
Po usunięciu wieży na jej miejscu pozostaje instalacja produkcyjna. W zbiornikach gromadzona jest woda ze szczelinowania. Gaz trafia do sieci.Adam Grzeszak/Polityka Po usunięciu wieży na jej miejscu pozostaje instalacja produkcyjna. W zbiornikach gromadzona jest woda ze szczelinowania. Gaz trafia do sieci.
Polityka

Przestrzeń między Dallas a pobliskim Fort Worth aż po horyzont wypełnia typowe amerykańskie przedmieście. Oba miasta zlewają się ze sobą pochłaniając kilka mniejszych, leżących w okolicy. Wspólnie tworzą czwarty pod względem wielkości obszar metropolitalny w USA. To megamiasto, zwane Północnym Teksasem, przecinają szerokie autostrady biegnące przez osiedla parterowych, jednorodzinnych domów. Wzdłuż dróg ciągną się motele, bary, sklepy, stacje benzynowe, kościoły rozmaitych wyznań. Co pewien czas z tego parterowego krajobrazu strzela w górę wieża wiertnicza, przy której uwijają się wiertacze. Niektóre wieże, stojące tuż obok zabudowań, otoczone są wysokimi ekranami dźwiękochłonnymi. Północny Teksas przeżywa powtórkę naftowej gorączki z początku ubiegłego stulecia. Tym razem jest to gorączka łupkowa.

Fort Worth jest stolicą amerykańskiej rewolucji gazowej. Półtorej mili pod nim rozciąga się basen Barnett, drugie co do wielkości amerykańskie złoże gazu łupkowego. 15 hrabstw Północnego Teksasu to dziś największy w USA region produkcji gazu niekonwencjonalnego.

O tym, że są tu złoża łupków – twardych skał zawierających materię organiczną, z której tworzy się metan – wiedziano już od czasów Johna W. Barnetta, geologa, który odkrył je pod koniec XIX w. Jednak dopiero w 1980 r. pojawiły się technologie dające szanse na eksploatację tych niekonwencjonalnych złóż – wiercenie poziome i szczelinowanie hydrauliczne, czyli kruszenie pod ziemią skał wodą pod wysokim ciśnieniem. Pierwsze próby były robione w Fort Worth na niewielką skalę, bo koszt wydobycia gazu w stosunku do jego wartości był nieproporcjonalnie wysoki. Dopiero w latach 90., kiedy ceny gazu zaczęły rosnąć, eksploatacja łupków stała się opłacalna.

Dodatkowe wsparcie zapewniły władze federalne i stanowe. Ulgi podatkowe i liberalizacja niektórych przepisów (zwłaszcza dotyczących wykorzystania wody) sprawiły, że biznes łupkowy zaczął się kręcić. Nie tylko w Teksasie, ale także w innych stanach, bo na terenie USA jest kilkanaście mniejszych lub większych pól gazu niekonwencjonalnego. Największy, basen Marcellus, jest na Wschodnim Wybrzeżu.

Łupkowa turystyka

Dzięki olbrzymiej skali złóż i wsparciu państwa powstał cały przemysł łupkowy – firmy prowadzące wiercenia i zabiegi szczelinowania, budujące gazociągi, produkujące sprzęt, materiały, zapewniające serwis. Ostra konkurencja między nimi sprawiła, że koszty eksploatacji zaczęły spadać. Tymczasem gaz na światowych rynkach drożał coraz bardziej. Ameryka uwolniła się od konieczności importu gazu skroplonego (LNG). Pojawiły się nawet informacje, że stała się jego eksporterem. Na razie jednak tylko wirtualnym: amerykańskie firmy sprzedają po prostu wcześniej zakontraktowany w krajach arabskich gaz LNG, bo u siebie nie znalazłby odbiorców. Zapewne pojawią się niebawem w USA instalacje do skraplania gazu.

Edgecliff Village jest niewielkim spokojnym miasteczkiem na peryferiach Fort Worth. W pobliżu przebiega autostrada międzystanowa 35. Po zjechaniu z niej można łatwo dotrzeć na pad. Tak nazywa się niewielki teren, na którym stoi wiertnia i trwa wiercenie pierwszego otworu wydobywczego. Takich padów w okolicy są dziesiątki. W Edgecliff zostanie wywierconych kilka otworów, wszystkie wgłębią się w złoże Barnett, a potem, poniżej 2 km, skręcą i poziomo rozejdą w różnych kierunkach. Po szczelinowaniu ze skał zacznie wydobywać się na powierzchnię gaz. Wówczas pad zostanie ogrodzony, a rury wychodzące z ziemi zostaną zamknięte specjalnymi ujęciami połączonymi ze zbiornikami. Bo gaz wychodząc z ziemi zabiera ze sobą niewielkie ilości wody, która pozostała w złożu po szczelinowaniu. Na powierzchni woda musi zostać oddzielona, a gaz popłynie rurą.

Na razie jednak pad Edgecliff South jest placem budowy. Huk wielkich generatorów spalinowych zasilających urządzenia, hałas pracującej wiertni i łomot rur wciąganych na nią sprawia, że z trudem można usłyszeć wyjaśnienia pracownika koncernu Chesapeake Energy, który nieco znudzony oprowadza wiceminister spraw zagranicznych Beatę Stelmach i towarzyszących jej polskich specjalistów i dziennikarzy. Przyzwyczajeni są tu do turystyki łupkowej. Kilka dni wcześniej była chińska delegacja. Wszyscy chcą zobaczyć, jak oni to robią. Wprawdzie sama technologia nie jest tajemnicą, wszystkich jednak intryguje amerykańskie know-how. W organizacji i umiejętności wykorzystania technologii kryje się sekret łupkowej rewolucji.

Wyciskanie gazu ze skały

Wiercenie jednego otworu trwa 20–30 dni. Potem wiertnię przesuwa się i robi kolejny otwór, a potem jeszcze jeden i tak dalej. Następnym etapem jest perforowanie rury i szczelinowanie. Wtedy na padzie robi się największy tłok, bo pojawia się kilkadziesiąt wielkich ciężarówek ze sprzętem. Największym problemem jest woda. Jeśli nie ma możliwości zbudowania prowizorycznego rurociągu, wodę trzeba dowieźć wielkimi cysternami. Jeden zabieg wymaga 85–100 cystern. Wówczas pad przypomina gigantyczny parking.

Gaz łupkowy to nieustające wiercenie i szczelinowanie. O ile odwiert w konwencjonalnym złożu dostarcza równomiernie gaz przez 20–25 lat, to w przypadku złoża łupkowego po dwóch latach 60 proc. gazu jest już wydobyte i wydajność gwałtownie spada. Te najnowsze i najbardziej wydajne, należące do koncernu Chesapeake na złożu Barnett, produkują ok. 0,5–0,3 mln m sześc. gazu dziennie. Potrzebne są więc kolejne otwory, a po nich następne. I szczelinowanie. Przypomina to trochę wyciskanie gazu ze skały jak wody z gąbki. Dla okolicznych mieszkańców to dość uciążliwe, zwłaszcza że wiercenie prowadzone jest w dzień i w nocy. Szczelinowanie wolno robić tylko za dnia. Miejscowe przepisy wymagają zgody właściciela sąsiedniej nieruchomości dopiero wówczas, gdy wiertnia będzie stała bliżej niż 1000 stóp od jego domu (ok. 300 m). Nie może być bliżej niż 600 stóp (ok. 200 m). Mimo to Teksańczycy z zaskakującą cierpliwością znoszą prace prowadzone tuż za ich płotem.

To stan, który wyrósł na ropie i gazie. Tu ludzie są przyzwyczajeni – tłumaczy polski inżynier, który od lat 80. pracuje w teksańskiej branży naftowo-gazowej. – Dlatego Teksas i sąsiednia Oklahoma mają najbardziej liberalne przepisy regulujące prace poszukiwawcze i wydobywcze. W takiej Pensylwanii wiercenie i wydobywanie gazu w mieście byłoby nie do pomyślenia.

Mamy bardziej rygorystyczne przepisy stanowe i lokalne niż regulacje federalne. A nasze wewnętrzne zasady idą jeszcze dalej – przekonuje Julie H. Wilson, wiceprezes Chesapeake Energy odpowiedzialna za wydobycie gazu na terenach miejskich. Koncern, jeden z kilku, które działają na terenie basenu Barnett, wiele wysiłku wkłada, by zyskać społeczną akceptację dla swojej działalności. Stąd akcje edukacyjne, zebrania z lokalnymi społecznościami, konsultacje. Firma chce przekonać, że poszukiwania i wydobycie gazu nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa i zdrowia publicznego. Że ujęcia gazu są zabezpieczone i monitorowane, że zużycie wody nie jest tak duże, jak twierdzą przeciwnicy łupków, że środki do szczelinowania są bezpieczne i ekologiczne, a emisja spalin nie przekracza dopuszczalnych norm. Mimo iż eksploatacja gazu trwa tu najdłużej, to nie zdarzyła się żadna poważniejsza katastrofa ekologiczna.

Legenda Teksasu

Jednak najłatwiej akceptację dla gazu zyskuje się za dolary. Zgodnie z amerykańskim prawem właściciel gruntu jest też właścicielem surowców mineralnych znajdujących się pod powierzchnią. Inaczej niż u nas, gdzie własność kończy się dwa metry pod powierzchnią, a wszystko co głębiej należy do państwa. W USA każda firma chcąca wydobywać gaz musi uzyskać zgodę właścicieli działek leżących na obszarze wydobycia i podpisać z nimi umowę dzierżawy. Płaci jednorazową opłatę, a potem procent od wartości wydobytego gazu.

Dzięki tym zasadom wielu Teksańczyków w czasach naftowej gorączki stało się milionerami, a i współcześni zarabiają niemało. Na tym zbudowana jest legenda Teksasu, którą dobrze oddaje słynny film „Olbrzym” (z Jamesem Deanem) o historii biednego hodowcy bydła, który staje się bogatym nafciarzem. Także dziś napotkany ranczer koło Big Hill w pobliżu Zatoki Meksykańskiej z dumą opowiada o swoim bydle, ale przyznaje, że ma na swoim ranczo dwa odwierty gazowe i jedną niewielką studnię naftową, która daje 200 baryłek dziennie. A każda baryłka to kilkadziesiąt dolarów...

Dlatego dziś mieszkańcy Północnego Teksasu, słysząc o planowanym wierceniu, zamiast protestować, poszukują tytułu własności gruntu i sprawdzają, czy obejmuje prawo do złóż mineralnych. Bo prawa są rozdzielne i czasem kto inny dysponuje powierzchnią, a kto inny surowcami. Potem organizują się, wynajmują prawników i negocjują stawki dzierżawy i zasady kontroli wydobycia.

„Chesapeake okazał się dla nas manną z nieba” zachwycają się państwo Julie i Gene Dimock, którzy dzięki pieniądzom z gazu dokładają do emerytury. Państwo Neystel cieszą się, że kupując kilkanaście lat temu działkę w Fort Worth zadbali o prawa do surowców. Dziś dzięki łupkom mają pieniądze na opłacenie podatków i ubezpieczenie. Takie przykłady można znaleźć w broszurze „Royaltyowners”, którą w Fort Worth dystrybuuje Chesapeake Energy. W 2010 r. koncern wypłacił właścicielom nieruchomości 252 mln dol. W sumie od początku wydobycia gazu z basenu Barnett do kieszeni mieszkańców trafiło już 1,34 mld dol. Akceptację dla gazu buduje też polityka koncernów, które zatrudniają miejscowych pracowników, chętnie wspierają uczelnie i instytucje kulturalne. A poza tym branża energetyczna to podpora gospodarki Teksasu.

Gazowa rewolucja

Amerykanie przekonują do gazu łupkowego nie tylko swoich obywateli, ale chcą promować nowe źródło energii w świecie. Stąd ofensywa administracji amerykańskiej, która nie tylko zachęca inne kraje do pójścia jej śladem, ale nawet wylicza, kto ma ile gazu. W Polsce, jak wyliczyła rządowa agencja U.S. Energy Information Administration, mamy ponad 5 bln m sześc. Skąd to wie? Po prostu tak to oszacowano, choć polscy geolodzy przekonują, że na podstawie 10 odwiertów badawczych trudno podać jakąkolwiek wiarygodną liczbę.

Dlaczego nam podbijają bębenek? Tłumaczył to Richard L. Morningstar, specjalny wysłannik sekretarza stanu USA do spraw eurazjatyckiego sektora energetycznego, podczas konferencji „Polska rewolucja gazowa – energia, bezpieczeństwo i geopolityka”, zorganizowanej przez Instytut Jamesa Bakera w Huston. Otóż Amerykanie w gazie łupkowym widzą szansę na przesunięcie energetycznego środka ciężkości z dzisiejszych niestabilnych politycznie regionów zaopatrujących świat w węglowodory. A główne złoża łupków gazonośnych są gdzie indziej. Jeśli Chiny, Indie, Europa za pomocą własnych złóż łupków zmniejszą zależność od importu surowców energetycznych, wyjdzie to światu na zdrowie – przekonują Amerykanie.

Dlaczego zależy nam, by w Polsce rozpoczęło się wydobycie gazu łupkowego? – pytał Richard Morningstar i odpowiadał: bo Polska to nasz sojusznik, bo dostrzegamy globalne znaczenie surowców energetycznych, bo Polska jest uzależniona od importu gazu. Amerykanie nie ukrywają, że w tej krucjacie zależy im na ograniczeniu roli Rosji jako zaplecza surowcowego UE. Dlatego liczą, że Polska wraz z innymi krajami naszego regionu (Bułgarią, Rumunią, krajami nadbałtyckimi) zapobiegnie niebezpieczeństwu wprowadzenia przez Brukselę przepisów ograniczających wydobycie gazu łupkowego.

Poza tymi geopolitycznymi argumentami są też bardziej przyziemne, o których Amerykanie nie mówią zbyt chętnie. Europa jest szansą dla amerykańskiej branży wydobywczej, która dusi się za oceanem. Rewolucja łupkowa w USA doprowadziła do nadprodukcji gazu, a eksportować na razie nie ma jak. Dziś cena tego surowca doszła do około 100 dol. za 1000 m sześc. To mniej niż w wielu wypadkach wynosi koszt wydobycia. Dla nas takie ceny to bajka. My płacimy Gazpromowi już blisko 500 dol. za 1000 m sześc. Amerykanie widzą, że w Polsce mają szansę sprzedać swoją technologię, usługi, a prowadząc wydobycie nieźle zarobić. Stąd obecność amerykańskich gigantów takich, jak ExxonMobil, Chevron, ConocoPhillips, Marathon Oil, Halliburton czy Schlumberger.

Pytanie tylko, czy w Europie uda się osiągnąć efekt skali, który za oceanem doprowadził do znacznego obniżenia kosztów wydobycia? Tam pracują tysiące wiertni, w Europie takich urządzeń jest nie więcej niż 100. Z tego większość w Polsce. I czy uda się zbudować akceptację społeczną bez udziału właścicieli nieruchomości w gazowych zyskach?

Polityka 45.2011 (2832) z dnia 01.11.2011; Rynek; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Gorączka łupkowa"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama