Zmniejszenie zasiłku jest jednym ze sposobów wygenerowania oszczędności. Ma się przyczynić do zahamowania szybkiego wzrostu długu publicznego. Obowiązujący jeszcze zasiłek (200 proc. średniego wynagrodzenia, waloryzowany co trzy miesiące, w lutym 2011 r. jest to 6406,16 zł) należy do najwyższych w Europie. Po obniżeniu do 4 tys. zł będzie podobnie (patrz ramka).
Dotychczas wyższy niż w Polsce zasiłek pogrzebowy wypłacano jedynie we Francji i w Holandii. Po 1 marca, od kiedy to nasz zasiłek będzie równowartością ok. 1050 euro, wyższy będzie wypłacany jeszcze w Danii (do 1211 euro) i Luksemburgu (1200 euro).
Z obliczeń resortu finansów wynika, że obniżka zasiłku przyniesie w ciągu 10 miesięcy 2011 r. 826 mln zł oszczędności. W kolejnych latach oszczędności sięgać będą 1 mld zł.
Lament
Projekt ustawy oszczędnościowej błyskawicznie zaktywizował branżę funeralną. Mimo podziałów. Bo środowisko jest podzielone. Do niedawna istniała Polska Izba Pogrzebowa i Polskie Stowarzyszenie Funeralne (PSF). Stowarzyszenie nie zastrzegło swojej nazwy, co zrobiła Izba, rejestrując nazwę konkurentów. I teraz jest zamieszanie.
W sierpniu ub.r. branża skierowała do Jolanty Fedak, minister pracy i polityki socjalnej, pismo, w którym „wyraża zaniepokojenie” planowaną obniżką zasiłku. Zdaniem przedsiębiorców nie można porównywać wysokości zasiłków w krajach Unii i Polski, bo tam „zasiłek jest dofinansowaniem poniesionych kosztów pogrzebu”. Tam, zanim zasiłki zmniejszono, społeczeństwa były o tym wcześniej informowane, co pozwalało ubezpieczyć się na wypadek śmierci. U nas zrobiono to z zaskoczenia. Nadto „polskie społeczeństwo jest biedne (…) 26 proc. dzieci żyje w ubóstwie lub na jego krawędzi”. A wynagrodzenia w Unii są 2–3 razy większe. Stowarzyszenie ostrzega: skutkiem zmniejszenia zasiłku będzie wzrost liczby pochówków na koszt opieki społecznej. Ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat opłacali składki, będą pozbawieni możliwości godnego pochówku.
Dramatycznie – zdaniem Stowarzyszenia – pogorszy się też sytuacja ekonomiczna ponad 100 tys. osób i ich rodzin związanych z branżą, i ponad 3 tys. firm. Dla większości z nich „jednoczesna podwyżka VAT [z 7 do 8 proc.] i obniżenie zasiłku może skończyć się bankructwem”. Nadto „powróci szara strefa, czyli trumny zbijane w szopie (…) przypadkowi ludzie do obsługi pogrzebu i kopania grobów”. Stowarzyszenie proponuje więc zamrożenie zasiłku na obecnym poziomie, ale tylko w granicach realnie poniesionych kosztów, propagowanie tańszych form pochówku (kremacja) oraz powszechnego ubezpieczenia na wypadek śmierci.
Sformułowanie o „realnie poniesionych kosztach” bierze się stąd, że co ósmy–dziesiąty uprawniony do zasiłku inkasuje w ZUS 6,4 tys. zł, wyprawia matce lub babci najtańszy pogrzeb, za resztę kupuje sobie 15-letniego golfa albo telewizor LCD. Dlaczego podatnik mu to funduje?
– Bo zasiłek pogrzebowy to pozostałość po państwie socjalistycznym, opiekuńczym – twierdzi Bartłomiej Kostrzewski, socjolog. – W świadomości wielu ludzi nadal funkcjonuje przekonanie, że taki zasiłek skoro był, to i dzisiaj się należy. A co z nim zrobią, to ich sprawa.
Skoro się należy, to rzadko się ubezpieczamy. A już za 200–300 zł rocznej składki można mieć na pogrzeb dwa razy więcej niż z ZUS.
Prezydencki pochówek
Jeszcze w I połowie XX w. śmierć była oswajana przez całe rodziny, całe społeczności. Żałoba trwała długo, wdowa przez kilka miesięcy ubierała się na czarno. W nowoczesnym społeczeństwie śmierć się sprywatyzowała, żałoba zaś skomercjalizowała. Branża funeralna kontakt ze śmiercią wzięła na siebie.
Dzisiaj, po śmierci bliskich, większość Polaków zdaje się na firmę pogrzebową. Wystarczy podpisać upoważnienie i ZUS jej wypłaca zasiłek. Handlowcy oferują rodzinie usługi już na dziedzińcach szpitali. W prasie i Internecie pełno ogłoszeń „Czynne 24 h”, „Najniższe ceny”, „Ceny konkurencyjne”. Najniższe, ale jakie? Cen zakłady pogrzebowe nie podają. Nie muszą, bo ceny są umowne. Jeśli klient podpisze upoważnienie do ZUS, koszt pogrzebu niemal nigdy nie zamknie się sumą niższą niż zasiłek. Handlowcy negocjują zaś to, co mogliby uzyskać ponad kwotę zasiłku. – Z trumną sosnową zmieścimy się w zasiłku. Ale bardziej pasowałaby dębowa. Musiałby pan jednak dopłacić ok. 800 zł – przekonuje handlowiec w jednej z warszawskich firm, gdzie, żeby poznać ceny, trzeba podszyć się pod klienta.
Wytrawny handlowiec już po krótkiej rozmowie potrafi wyczuć, od kogo można zażądać za to samo M-1 (czyli w slangu funeralnym trumnę) 1000, a od kogo 1800 zł. Bezbłędnie wyczuwają też, czy klient kolęduje, tzn. odwiedza kolejne zakłady sondując ceny. Czy szuka pogrzebu na ciepło, czyli z kremacją, czy też na zimno, a więc tradycyjnego. Czy zdecyduje się na zrobienie klienta na kino-oko, czyli staranne przygotowanie zwłok do pogrzebu. Czy do kremacji będzie wolał trumnę, czy też worek na zwłoki, czyli całun zwany też prochowcem. Czy sam odbierze z krematorium gorący kubek, czyli urnę.
Większość Polaków chciałaby, żeby zasiłek był jak najwyższy, ceny jak najniższe, a jednocześnie, żeby pogrzeb był bogaty. W języku branży funeralnej bogaty to tyle co godny. O sosnowej trumnie źle może sobie pomyśleć rodzina i znajomi. Dwa–trzy razy droższa dębowa daje lepsze samopoczucie. Jak karawan, to najlepiej Mercedes. Jak pomnik, to obowiązkowo marmurowy.
W ostatnich latach klienci coraz częściej pytają o papieską trumnę, a od kilku miesięcy o prezydencki pochówek. A więc ceremonię, która miałaby przypominać pogrzeb prezydenckiej pary po katastrofie smoleńskiej. Im biedniejszy region Polski, tym chęci godnego pochowania najbliższych większe.
Wielu starszych ludzi, nie dowierzając rodzinie, że uskładanych przez nich funduszy na pogrzeb nie przepuści, wykupuje groby i pomniki za życia. Najbliżsi muszą tylko zapłacić – z zasiłku – za pogrzeb, a na pomniku dopisać datę śmierci.
Rynek
Branża funeralna w Polsce kwitnie. Nieprzypadkowo stara mądrość mówi, że człowiek może sobie odmówić wszystkiego z wyjątkiem śmierci. W październiku 2010 r. Andrzej Dzierżanowski, wydawca katalogu „Funeralia”, mówił dziennikarzom „Gazety Wyborczej” („Duży Format” 258/10): „Branża ma się całkiem dobrze. To dlatego, że jak żadna inna dotowana jest przez państwo. Bo czymże innym, jak nie dotacją, jest wypłacany przez ZUS zasiłek?”.
W ostatnich kilku latach ZUS wypłacał 370–390 tys. zasiłków pogrzebowych rocznie. 380 tys. zgonów razy 6,4 tys. zł to ponad 2,5 mld zł. Co 8–10 Polak nie wydał na pogrzeb całego zasiłku, ale co drugi wydał średnio kolejne 6 tys. zł na grób, pomnik i najrozmaitsze opłaty cmentarne. W sumie nie mniej niż 1,5 mld zł. A więc rynek pogrzebowo-grabarsko-kamieniarsko-cmentarny to ok. 4 mld zł rocznie.
Wiele dużych firm pogrzebowych wzięło w zarząd cmentarze parafialne (Kościół nie płaci podatków) i otworzyło własne zakłady kamieniarskie. Potentaci mają własne spalarnie zwłok, budują je lub się do tego przymierzają.
Czy po zmniejszeniu zasiłku do 4 tys. zł wystarczy na pogrzeb? Wystarczy, jeśli zakłady pogrzebowe z dużych miast spuszczą nieco z tonu. A ściślej z marż. Wszystko jest tu o co najmniej 100 proc. droższe niż u producenta. Na przykład dębowa trumna kosztuje u producenta 400–500 zł, a w Warszawie, w kilku firmach pogrzebowych, taka sama od 1 do 2 tys. zł. Urna 70 zł, w zakładzie 150–200. Najtańsza. Większe przebicie jest na droższych: 250 zł i 750–900 w zakładzie.
W najdroższej w Polsce Warszawie najtaniej można pochować nieboszczyka na Cmentarzu Komunalnym Południowym. Udostępnienie niszy urnowej o wymiarach 60x45x60 cm kosztuje tu 1620 zł (z 8 proc. VAT). Do kasy trzeba przywieźć gotówkę, kartą nie można płacić. W zakładzie pogrzebowym najtańsza trumna kremacyjna, kartonowa, kosztuje 300–400 zł (u producenta – 100 zł), urna 150 zł. Karawan przywiezie zwłoki z domu lub szpitala do spalarni na Wólce, potem na cmentarz za 500–600 zł. 660 zł zapłacimy za kremację. Skromny wieniec 150–200 zł. Za stalową lub miedzianą tabliczkę z imieniem, nazwiskiem, datą urodzin i śmierci – 150–200 zł. Razem: 3530 zł lub 3830 zł. W innych miastach koszt będzie o 10–20 proc. niższy. Na wsi kremacja się nie przyjmuje, ale pogrzeb jest tańszy o połowę.
Zdecydowana większość Polaków dochowuje swoich najbliższych do grobu rodzinnego. Jeśli w trumnie (90 proc. pogrzebów w Polsce), to na Cmentarzu Komunalnym Północnym trzeba za to zapłacić 734 zł, jeśli w urnie – 292 zł. Także zdecydowana większość Polaków wyprawia bliskim pogrzeb wyznaniowy. Ksiądz bierze co prawda „co łaska”, ale bywa, że nie pożegna zmarłego za mniej niż 700–800 zł. Bywa też, że od rodziny, gdzie bieda piszczy, nie bierze ani grosza.
Wiele samorządów w przetargach wybrało firmy pogrzebowe, które chowają samotnych podopiecznych domów pomocy społecznej czy bezdomnych. Wówczas firmy potrafią pochować zmarłego godnie za 1500–1700 zł. W sosnowej trumnie, z krzyżem, tabliczką i ostatnią posługą. Gdybyśmy jednak nie mieli rodzinnego grobu i gdybyśmy chcieli pochować bliską osobę tradycyjnie, w trumnie, czeka nas wydatek rzędu 7–8 tys. zł. Najskromniej licząc. Wtedy 4 tys. zł zasiłku nie wystarczy.
Do 2007 r. kilka cmentarzy komunalnych w Polsce zorganizowało tzw. ogrody lub łąki pamięci. Pracownik cmentarza rozsypywał tam prochy ze specjalnej urny z uchylnym dnem tak, aby nie unosił ich wiatr. Rodzina ponosiła koszt transportu zwłok, kremacji, rozsypania prochów (100–150 zł) i tabliczki. To nie mogło się podobać przedsiębiorcom pogrzebowym ani administratorom cmentarzy parafialnych. Niektórzy hierarchowie Kościoła katolickiego uznali to za obyczaj pogański, więc rządząca wówczas PiS z koalicjantami przegłosowała zakaz takich praktyk. Na szczęście nie zakazano kremacji.
Kremacja nie boli
Pierwsze współczesne krematorium w Europie powstało w Mediolanie, w 1873 r. Wykorzystano tam generator cieplny opracowany przez Friedericha Siemensa, twórcę znanego koncernu elektromechanicznego. Kościół katolicki długo był przeciwny kremacji. Uzasadniano to wiarą w zmartwychwstanie ciał. Niespełna pół wieku temu Watykan dopuścił możliwość spopielenia zwłok. Pod warunkiem, że kremacja „nie jest traktowana jako manifestacja braku wiary w zmartwychwstanie”. Od 1997 r. „pozwala się – za zgodą miejscowego biskupa – na odprawianie mszy pogrzebowej nad urną z prochami zmarłego”.
Dlaczego jednak Polacy tak niechętnie decydują się na kremację? – Bo mamy zakodowane w pamięci krematoria II wojny światowej. Palenie zwłok kojarzy się nam z ludobójstwem – twierdzi ks. Aleksander Sobczak, współautor książki „Cmentarze w prawie i praktyce”. – Często też zbyt dosłownie traktujemy kanony wiary, w tym zmartwychwstanie ciał. Tak jakby ciał nie niszczyły robale.
– Opór budzi wspomnienie niemieckich krematoriów – potwierdza ks. prałat Tomasz Król, duszpasterz środowisk funeralnych, który przed czterema laty uznał ogrody pamięci za pogańskie. – Niektórzy boją się też, że palenie będzie bolało.
Kremacja jest najbardziej praktycznym sposobem opuszczenia tego świata. Proces spalania jest bezdymny, bezwonny i nie stanowi żadnego zagrożenia dla środowiska. Odbywa się w temperaturze 1100–1200 st. C. w silnie rozgrzanym powietrzu, bez bezpośredniego oddziaływania ognia na ciało zmarłego. Trwa – wraz z rozdrobnieniem szczątków na proch w specjalnym młynie, schłodzeniem ich, przesypaniem do urny i załatwieniem formalności – około 2–3 godzin. Z dorosłego człowieka pozostają 2–3 litry popiołów.
W Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu spopielany jest już co piąty Polak. W małych miasteczkach i na wsi – jeden na stu. W Czechach liczba spopieleń sięga 97 proc., w Japonii 95 proc., w Europie średnio 55 proc. U nas szacuje się, że jest to 8–10 proc. Dokładnych danych nie ma, bo właściciele prywatnych krematoriów twierdzą, że to tajemnica handlowa. Pozwala to przypuszczać, że chodzi raczej o względy podatkowe. Większość z 13 istniejących w Polsce spalarni (w budowie 7 kolejnych) pracuje. Niektóre, jak komunalna na Wólce, jedyna na Mazowszu – na trzy zmiany. Każda reklamuje się zdaniem „Możliwość odebrania urny przez rodzinę”, co oznacza, że nie wszystkie – jak wymaga tego prawo – trafiają na cmentarz. – Mąż kochał góry – mówi X. – Zmarł w ub.r. na raka. Przed śmiercią wręcz zażądał, żebym jego prochy rozsypała w Dolinie Pięciu Stawów. Zrobiłam to i nie czuję się niczemu winna.
Na wielu cmentarzach parafialnych zaczyna brakować miejsc. Na Powązkach grób z odzysku kosztuje do 50 tys. zł, na Rakowickim w Krakowie – 35 tys. Cmentarze warszawskie zajmują już powierzchnię niemal taką jak parki. W ciągu najbliższych 50 lat pochowanych będzie na stołecznych nekropoliach ponad 1 mln zmarłych. Większość z nich będzie musiała spocząć w kolumbariach i grobach urnowych, gdzie na powierzchni jednego tradycyjnego grobu można złożyć 10–20 urn.
– Liczba kremacji będzie się zwiększać – twierdzi ks. Sobczak. – Zdecydują względy ekologiczne, praktyczne, w tym przede wszystkim ekonomiczne.
Korzystałem z pracy magisterskiej Beaty Mróz „Język śmierci w nazwach, reklamie oraz rozmowach pracowników firm pogrzebowych” oraz książki „Cmentarz w prawie i praktyce”, red. ks. Aleksander Sobczak, Verlag Dashofer, Warszawa 2008.
Twórcze pomysły
Świat ma różne pomysły, co zrobić z prochami zmarłych. W USA mogą być wystrzelone na orbitę okołoziemską. Koszt do 37,5 tys. dol. Można też zrobić diament i nosić go na palcu czy w naszyjniku (3–25 tys. dol.). Pewna Brytyjka wymyśliła ołówki z prochów zmarłego. Z 2–3 litrów można ich zrobić 240. Każdy z imieniem zmarłego. Umieszczone są w pudełku z wbudowaną temperówką, co pozwala na recykling. Wystarczą do końca życia. Przed kilkoma laty, na Biennale Architektury w Wenecji, artysta Kobas Laksa pokazał fotogramy biurowca zamienionego w kolombarium. „Skoro spiętrzamy w budynkach ludzi, dlaczego nie mielibyśmy robić tego z umarłymi” – uzasadniał swój pomysł.
W Polsce większą szansę realizacji miałby zapewne niemiecki pomysł cmentarza kibiców. Miłośnicy drużyny HSV Hamburg, głęboko dotknięci tym, że ich prochy nie mogą być rozsypywane na murawie ukochanego stadionu, postanowili założyć klubowy cmentarz. Wejście ma kształt bramki, królują trzy kolory: czerń, biel i błękit, barwy HSV Hamburg. Cmentarz podzielono na trzy sektory, w tym jeden dla vipów. Aby tam spocząć, kibic musi zapłacić 25 tys. euro plus 2333 euro za trumnę z emblematami klubu, a za urnę klubową – 350 euro. Pogrzeby na cmentarzu mogą organizować jedynie firmy, które wykupią z zarządzie klubu stosowną licencję.