Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w lipcu 2003 r.
Afera starachowicka jest w sumie głębsza i ciekawsza, niż mogłoby wynikać z gorączkowego zestawienia faktów i nazwisk. Ważniejszy także, niż ujawnienie przecieku ostrzegającego kolegów z lokalnej władzy, jest ujawniający się przy tej okazji stan degrengolady polskiej prowincji, rozmiar spustoszenia społecznego dokonanego bezrobociem i beznadzieją.
Budowanie starachowickich układów zaczęło się wraz z upadkiem fabryki Stara, największego pracodawcy w mieście. W czasach świetności Star zatrudniał blisko 20 tys. osób, jedną trzecią mieszkańców. Dawał zarobki, mieszkania, przedszkola, rozrywki, sport, talony na samochody i poczucie dumy, że ciężarówki ze Starachowic miały markę od Paryża po Dakar. Potem świat stanął na głowie: produkcja spadła, fabryka zaczęła zwalniać, załoga strajkowała. Ani miejscowi, ani rządowi nie mieli pomysłu, jak zatrzymać upadek. Miasto wpadało w letarg.
Towarzystwo wzajemnej rekreacji
To wtedy zaczęły masowo ginąć samochody. Niektóre się znajdowały, jeśli właściciel zgodził się zapłacić haracz. Albo sprzedawano je w częściach na giełdzie, jeśli się stawiał. Proceder kwitł, mówiono o miejscowych gangach, ale widać nikomu to nie przeszkadzało: ani policji, ani prokuraturze. Zresztą Starachowice nie miały szczęścia do policji. W ostatnich latach komendanci zmienili się trzykrotnie, przedostatni został zmuszony do odejścia przez starostę. Mówiono, że za dużo wiedział i nie chciał dłużej swej wiedzy ukrywać. W komendzie nieustannie wybuchają afery rozmaitego rozmiaru, kontrola goni kontrolę, o czym wielokrotnie pisała lokalna prasa, zresztą bez efektu. Wcześniej w Komendzie Rejonowej Policji w Starachowicach zginęło 50 kartek z dziennika patrolowego, na których zapisane były informacje o przestępstwach. Część z nich odnalazła się na śmietniku jakiś czas temu, śledztwo w sprawie niszczenia dokumentów prowadziła Prokuratura Rejonowa. Czy na zaginionych kartkach były informacje o lokalnych powiązaniach? Czy kartki zaginęły, żeby przestępstwa ukryć?
Nadzieje na chwilę ożyły, gdy fabrykę Stara kupił Sobiesław Zasada. Ale Zasada nie wskrzesił Stara. W końcu sprzedał fabrykę niemieckiemu koncernowi MAN. Bezrobocie osiągnęło 27 proc. Wtedy w mieście przybywało siłowni i napakowanych facetów w dresach – gotowych żołnierzy do wynajęcia. Wszyscy wiedzieli, że przejął nad nimi kontrolę niejaki Leszek Skuza. Policja miała go na oku, ale nigdy niczego przeciw niemu nie wszczęto.
Światło w tunelu zabłysło raz jeszcze, gdy powstała koncepcja utworzenia – na gruzach Stara – Starachowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Miała dać pracę 4,5 tys. osób. Wszyscy myśleli, że cud nastąpi z dnia na dzień. Rozczarowali się, kiedy budowanie strefy szło wolno. Do dziś dała 2200 miejsc pracy, ale strach pomyśleć, co by było tu bez niej.
– W Starachowicach powstało naturalne zapotrzebowanie na lewicę. Spodziewano się, że zadba o człowieka skuteczniej niż liberałowie – tłumaczy stary działacz Waldemar Maksalon, kiedyś PZPR, potem organizator struktur SdRP i SLD w Starachowicach. Gleba okazała się urodzajna, dziś powiatowa organizacja SLD liczy 500 członków, z czego większość to mieszkańcy miasta (powiat tworzą cztery gminy i miasteczko Wąchock, gdzie szeregi partii są mizerne).
Lewica rządzi w Starachowicach praktycznie od 1994 r. Zenon Krzeszowski, pierwszy lewicowy prezydent po przełomie, mówi, że przynajmniej za jego kadencji bezrobocie spadło. Krzeszowski był animatorem starachowickiej strefy. Ale na nim również ciążył zarzut nadużywania władzy.
Wkrótce zaczęły powstawać zręby obecnego układu partyjno-personalnego. To właśnie Krzeszowski wygrzebał z niebytu dzisiejszego posła Andrzeja Jagiełłę. – Krzeszowski się ulitował i zrobił Jagiełłę szefem Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej – przypomina Maksalon. Maksalon pamięta Jagiełłę z czasów, gdy sam pełnił funkcję w komisji kontroli partyjnej PZPR. Jagiełło miał kłopoty, bo szkalował organizację. Jego zbyt szczery list pisany do żony mieszkającej w RFN przechwyciła bezpieka. – Był dobrym dyrektorem, póki czuł nad sobą moją kontrolę – przyznaje Krzeszowski. – Ale urósł w siłę i poczuł się wolny. Ostatecznie zbudował struktury partyjne, które miały zastąpić samorząd.
To również Krzeszowski powołał Marka Basiaka na dyrektora Miejskiego Centrum Rekreacji i Wypoczynku, faceta po zawodówce, który w szybkim tempie zrobił maturę i karierę. Centrum było jednym z liczących się pracodawców w mieście. Basiak zapisał się do SdRP, potem do SLD, został przewodniczącym rady miejskiej SLD w Starachowicach, w ubiegłorocznych wyborach samorządowych zdobył mandat, został wiceprzewodniczącym rady powiatu. Mieczysław Sławek dzięki znajomości z Krzeszowskim otrzymał stanowisko szefa biura pracy. Karierę zaczynał jako sekretarz gminny PZPR w Pawłowie i prezes tamtejszego GS. Kończył jako przewodniczący rady miejskiej SLD. Krzeszowski wreszcie przyhołubił obecnego prezydenta miasta Sylwestra Kwietnia, działacza OPZZ, radnego przez dwie kadencje, ostatniego (przed rozwiązaniem) sekretarza SLD w powiecie. Leszek Skuza wygrał w tym okresie przetarg na zarządzanie jednym z osiedlowych parkingów (parking prowadzi żona). Były prezydent twierdzi, że nie znał bliżej Skuzy. Wiadomo było o nim tyle, że ojciec ma warsztat lakiernictwa samochodowego.
– W mieście wielkości Starachowic znają się wszyscy, ze szkoły, ze Stara, z osiedla – usprawiedliwia się Krzeszowski. Taka uroda prowincji. Kiedy Basiak (namiętny płetwonurek) organizował wyjazdy klubu płetwonurków Kalmar do Chorwacji, pojechali z żonami – Skuza, Sławek i Krzeszowski.
Natomiast Basiak i Skuza byli starymi kolegami. Od 10 lat, czyli mniej więcej od czasu, gdy Basiak został dyrektorem Centrum, ich kontakty stały się zażyłe. Skuza i jego koledzy zaczęli bywać na basenie, grali w siatkówkę z rówieśnikami, którzy rządzili i prowadzili biznesy w mieście. Sauna stała się miejscem spotkań towarzyskich. – Plotki o Leszku znali wszyscy, chodziło o jakieś lewe interesy – powiedział Basiak w prokuraturze. Ale plotkami nikt się nie przejmował. W mieście zaczęto mówić o alkoholowych balangach na basenie. Skuza miał ksywkę Lefek albo Mafiozo. Uchodził za takiego, co potrafi wszystko załatwić. Obydwa układy – lewicowej władzy i szemranej lewizny – zaczęły się wkrótce przenikać.
Rycerze Jagiełły
Jagiełło wykorzystał szansę, jaką stwarzało szefowanie w Ośrodku Pomocy Społecznej: zaczął budować własny układ. Podległych mu pracowników zapisywał do SLD. Nikt nie śmiał odmówić: w Starachowicach praca jest głównym przedmiotem pożądania, ten kto daje pracę, ma władzę nieograniczoną i może stawiać warunki. Jagiełło miał władzę, bo dzielił etaty. O jego grupie mówiono: żołnierze Jagiełły. – Praca, przymus wstąpienia do SLD, deklaracja lojalności: o takim schemacie powszechnie rozprawiano – przypomina Krzysztof Lipiec, były senator AWS, teraz szef klubu radnych PiS w powiecie. Dzięki sile głosów swoich żołnierzy Jagiełło najpierw rozprawił się z Krzeszowskim, pozbawiając go funkcji szefa SLD. W tej rozgrywce Basiak stanął po stronie Jagiełły, czym zapewnił sobie jego poparcie: został sekretarzem miejskiej rady SLD. Przewodniczącym rady miejskiej partii został Sławek, a Jagiełło wspiął się wyżej, został szefem partii w powiecie.
Szedł jak burza. Przed wyborami do Sejmu ułożył się z najgroźniejszym konkurentem Kwietniem. W zamian za rezygnację z kandydowania obiecał mu fotel prezydenta miasta. Kampanią wyborczą kierował już Basiak. Dzięki żołnierzom Jagiełły szefem SLD w Kielcach został Henryk Długosz. – Jagiełło sprawdzał kartki po głosowaniu, wszystko było ustawione – przypomina senator Jerzy Suchański, kontrkandydat Długosza, z którym przegrał sześcioma głosami. W rewanżu Jagiełło został wiceprzewodniczącym struktur wojewódzkich SLD. „Jest pospolitym tchórzem i podstępnym graczem. Kogo Jagiełło wskaże do wyeliminowania, ma być wyeliminowany. Sprzeciwisz się – poszedł precz. Kieruje ludźmi stosując metody zastraszania wyrzucaniem z pracy żon, córek, synów, kłamstwem i podstępem” – pisano w listach ze Starachowic do władz SLD.
Decydujące okazały się jednak wybory samorządowe. SLD wprowadził do rady powiatu 8 radnych i obsadził fotel prezydenta miasta. Rewelacyjny wynik osiągnął Basiak i pewnie zostałby starostą, jak mu obiecano, gdyby nie afera z fabryką głosów. Wyszło na jaw, że SLD kupowało głosy za wódkę, zagrychę i pieniądze. W dzielnicy Bugaj, skąd kandydował Basiak, wkrótce po otwarciu lokalu frekwencja wynosiła 80 proc. W zamian za oddanie głosu elektorat otrzymywał po flaszce. Z lokalu wyborczego wynoszono kartki, skreślano co należy i wrzucano do urny za odpowiednią gratyfikacją. Świadkowie twierdzą, że nad sukcesem czuwał Lefek, czyli Skuza (ten zaprzecza). W innej dzielnicy akcję koordynował znany w mieście przedsiębiorca pogrzebowy. Sprawa wyszła na jaw, sześć komitetów wyborczych złożyło protesty. Świadkowie twierdzą, że z fabryki głosów korzystał również prezydent Starachowic Kwiecień. Sprawa kupowania głosów trafiła do Prokuratury Okręgowej w Kielcach. Cały plan wziął w łeb, starostą został Sławek. Dla Basiaka wyznaczono tylko funkcję wiceprzewodniczącego rady. Pozostały natomiast zaciągnięte długi. W ramach ich spłaty przedsiębiorca pogrzebowy zwyciężył w przetargu na prowadzenie szpitalnego prosektorium. Basiak na prośbę Lefka postarał się o wyreklamowanie od wojska dwóch jego żołnierzy. Komisja poborowa podlega staroście, a ponadto Basiak znał lekarza, który nią kierował.
Taśmy prawdy
Jakie interesy można robić w mieście, gdzie bezrobocie sięga 31 proc.? Regionalna Izba Obrachunkowa i służby wojewody będą kontrolować przebieg przetargów objętych ustawą o zamówieniach publicznych. – Za najgorszą nawet pracę ludzie gotowi są na każdą podłość i nieetyczny postępek. To się wykorzystuje, zbija kapitał na desperacji i biedzie– uważa Krzeszowski, który przed wyborami opuścił szeregi SLD, żeby wystartować z innego komitetu.
Pierwsza otrzymała pracę żona posła Jagiełły, została sekretarzem powiatu. Kolega posła i jego zastępca w powiatowym SLD Jeremiasz Stefanik został dyrektorem MOPS. – Zwycięzca wyborów zgarnia wszystko. Po odejściu Basiaka prezydent Kwiecień powołał bez konkursu na szefa Centrum Sportu jego szwagra – mówi Cezary Berak, nowy przewodniczący rady powiatu. Uważa, że wyborcza afera wódczana uwikłała wszystkich w jeden układ. Starosta Sławek był potrzebny wiceprzewodniczącemu Basiakowi do załatwiania interesów, Basiak był potrzebny posłowi Jagielle, a posła chronił szef świętokrzyskiego SLD Długosz, również poseł.
Centralne Biuro Śledcze zainteresowało się lokalnymi gangami już w 2001 r. Być może dlatego, że przez Świętokrzyskie biegnie szlak przerzutu narkotyków. Rok później zainstalowano podsłuchy. Na taśmach obok członków gangu nagrał się starosta, kiedy zlecał Leszkowi Skuzie kradzież swojego samochodu Opla Astry. Kradzież zgłosił na policji i w Warcie, której szefem jest jego bliski znajomy. Auto było ubezpieczone na 35 tys. zł, ale Warta zamierzała wypłacić staroście 28 tys. Udało mu się wycisnąć jeszcze dwa tysiące. Starosta w wolnych chwilach grywał ze Skuzą w siatkówkę.
Nagrał się też wiceprzewodniczący rady Basiak, kiedy zlecał rozbicie swego samochodu Toyoty. I kiedy uzgadniał szczegóły reklamowania od wojska ludzi Skuzy. – Ja zleciłem i dogadałem rozbicie Toyoty, ale nie uczestniczyłem w działaniach. Tę sprawę załatwili dwaj moi pracownicy z basenu. Ja tylko zgłosiłem się po pieniądze do ubezpieczyciela– przyznał się prokuratorowi. Dodał, że wszystko było uzgodnione z jednym z policjantów i szefową biura Polonii, gdzie miał ubezpieczony samochód, znajomą jego i Skuzy, żoną prokuratora, który kiedyś pracował w Starachowicach. Przyznał też, że zrobił ze Skuzą „jeden nielegalny interes”, na jego prośbę załatwił zwolnienie z wojska dwóm osobom. Za przysługę wręczył pieniądze lekarzowi, dwa razy po 2,5 tys. zł. – Pomagałem wielu ludziom, bo taka jest moja rola jako radnego. Organizowałem prace interwencyjne, staże asystenckie, staram się jak najdłużej zatrudniać ludzi, bo wiem, że są trudności z pracą – zapewniał prokuratora.
26 marca 200 funkcjonariuszy CBŚ zatrzymało 18 członków gangu starachowickiego. Znaleziono 1200 tabletek extasy i broń, przeważnie z czasów walk pod Iłżą, a nawet radziecką pepeszę. Wśród zatrzymanych byli również starosta Sławek i wiceprzewodniczący rady powiatu Basiak.
Po tym, jak sąd aresztował obu samorządowców, mówiono o ich związkach ze zorganizowaną grupą przestępczą, a nawet z mafią. Jednak akt oskarżenia, który wpłynął w czerwcu do Sądu Rejonowego w Starachowicach, nie zarzuca im tego. Starosta oskarżony jest o to, że działając wspólnie i w porozumieniu ze Skuzą „usiłował doprowadzić TUiR Warta do niekorzystnego rozporządzenia mieniem”. Wiceprzewodniczący Basiak natomiast „w celu uzyskania odszkodowania ubezpieczeniowego spowodował szkodę w swym samochodzie i doprowadził do wypłaty w kwocie 3344 zł”. Oraz dwukrotnie wręczył łapówkę za zwolnienie z wojska dwóch poborowych. (Razem z nimi stanie przed sądem lekarz, który łapówkę przyjął, oraz dwaj ratownicy z basenu, którzy podjęli się uszkodzić samochód szefa. Śledztwo przeciw Skuzie i pozostałym członkom gangu toczy się nadal).
Obaj, Basiak i Sławek, przebywają w areszcie. Sąd Okręgowy w Kielcach nie uwzględnił prośby o ich zwolnienie, gdyż „zachodzi duże prawdopodobieństwo, że oskarżeni popełnili zarzucane im przestępstwo”. Sąd uznał też, że pobudki i motywy czynów były haniebne i że oskarżeni nadużyli zaufania publicznego i pełnionych stanowisk, pochodzących z wyboru. Popełnili więc czyny karygodne.
W kwietniu obu chciał odwiedzić w areszcie poseł Jagiełło, gdyż „są radnymi SLD”. „Widzenie wykorzystam do ustalenia możliwości sprawowania przez nich mandatu radnego i pełnienia funkcji w samorządzie” – motywował. Prokuratura jednak odmówiła zgody. Wiedziała, że to poseł Jagiełło 26 marca, krótko po godz. 8 rano, telefonował do starosty Sławka i uprzedził go o śledztwie policjantów z CBŚ.
Ale prawdziwy skandal wybuchł wówczas, gdy nastąpił przeciek o przecieku, czyli o roli, jaką odegrał poseł Jagiełło i o prowadzonym w tej sprawie śledztwie w Prokuraturze Okręgowej w Kielcach. Czy przeciek do prasy, z którego skorzystała „Rzeczpospolita”, nastąpił dlatego, że ktoś obawiał się, iż sprawa nigdy nie zostanie doprowadzona do końca? Wiadomo, że Prokuratura Okręgowa od lat pozostaje w głębokim, zadawnionym konflikcie z policją.
Sprawa zaczęła się dziesięć lat temu, gdy dwaj kieleccy komendanci, rejonowy i wojewódzki, dobrali się do skóry gangom złodziei samochodów. Na zainstalowanych wówczas podsłuchach nagrali się dwaj prokuratorzy, jeden aż 42 razy. Zdaniem policji z analizy nagrań wynikało, że prokurator utrudniał śledztwa, chroniąc przestępców. O sprawie dowiedziała się szefowa prokuratury, ale wówczas tenże prokurator zaczął ją szantażować, czego dowody rzekomo znalazły się w rękach policji. Ostatecznie pracę stracili obaj komendanci policji. – Tego trądu nigdy nie wyleczono – mówi poseł Zbigniew Wassermann, który wówczas pracował w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie i nadzorował kielecką Prokuraturę Wojewódzką. Prokurator, który miał kontaktować się z przestępcami, otrzymał awans do Prokuratury Okręgowej i nadzoruje obecnie prokuraturę w Starachowicach. Komisja dyscyplinarna oczyściła go z wszelkich zarzutów. Prokuraturą Okręgową kieruje nadal ta sama szefowa. – Czy ten układ powiązań nie spowodował paraliżu prokuratury w Kielcach, czy nie stała się ona dyspozycyjna? – pyta poseł Wassermann. Dziś w Kielcach mówi się, że na taśmach starachowickich mogli się nagrać jeszcze inni miejscowi notable i że także dlatego chciano sprawę zatuszować. Prawie się udało.