Na tropie marcowych grzybiarzy
Felczerzy archeologii. „Niektórzy detektoryści chcieliby przekazać państwu znaleziska, nie ryzykując sprawy karnej”
Jestem jednym z tych poszukiwaczy, którzy dobrze odnajdują się w obecnym wymagającym uzyskiwania pozwoleń administracyjnych porządku prawnym. Detektorystyką zajmuję się z żoną od wielu lat. Staramy się, aby nasze odkrycia zostawiały ślad nie tylko w postaci sprawozdań, ale także publikacji. Wspieramy też znajomych archeologów w prowadzonych przez nich badaniach, więc miejsc do realizowania hobby w sposób legalny mamy wystarczająco wiele. Działania Polskiego Związku Eksploratorów (PZE) zmierzające do liberalizacji przepisów, jak i kolejne fazy coraz ostrzejszej jego debaty ze środowiskiem naukowym obserwowałem z boku. Nie oznacza to jednak, że nie dostrzegam pewnych mankamentów obecnego systemu prawnego, a także uproszczeń pojawiających się w wymianie zdań na ten temat.
Sieć na odkrycia
Agnieszka Krzemińska w tekście „Nasi już tu byli” (POLITYKA 46) przytacza argumenty przedstawicieli ministerstwa o rzekomo miliardowych kwotach, które będą w wyniku przygotowywanej nowelizacji ustawy o ochronie dziedzictwa przeznaczane na nagrody dla poszukiwaczy. Naukowcom towarzyszy obawa, że poszukiwacze będą zarabiać na polskim dziedzictwie. Ale możliwość nagradzania takich intencjonalnie działających osób od dawna istnieje w polskim prawie i nowela jedynie przenosi ją z rozporządzenia do ustawy. I co? I nic. Bo takie nagrody pieniężne nie są i nie byłyby obligatoryjne. Konserwator nadal miałby narzędzie w postaci dyplomu. Łatwo zgadnąć, z której możliwości korzystałby częściej.
Zdecydowana większość detektorystów do swojego hobby dopłaca i nie traktuje go zarobkowo, chociaż nieliczni „monetyzują” pasję, zakładając kanały na YouTube, prowadząc sklepy ze sprzętem do poszukiwań itd. Tak czy inaczej uważam, że możliwość wypłacania nagród finansowych powinna zostać utrzymana, choć nie jako reguła, ale jako docenienie prawdziwie wyjątkowych odkryć.