Etykieta zastępcza
Krótka historia dobrych manier. „Polską grzecznością rządzi zasada podwładnego”
Dla starożytnych Greków każdy, kto nie znał greki i nie zachowywał się „po grecku”, był barbarzyńcą. Podobnie myśleli przedstawiciele innych kultur, którzy mieli własny savoir-vivre – potwierdzający, że należą do społeczności, i regulujący zasady funkcjonowania w niej. To on decydował, czy przed pewnymi osobami należy padać na twarz i całować im stopy albo dygać i używać odpowiednich zwrotów grzecznościowych. Młodzi najczęściej buntowali się przeciw tym sztywnym normom, a starsi z tego powodu lamentowali – konflikt pokoleń jest odwieczny. Mimo to etykieta niezmiennie ewoluowała, tyle że w jednych kulturach szybciej, w innych wolniej.
Gratuluję awansu!
Grzeczność to element nie natury, lecz stojącej z nią często w sprzeczności kultury. Jest wolną od szczerości grą, w której – w imię lepszego współżycia z innymi – uczestniczy w zasadzie każdy, niekiedy wbrew sobie. – Powiedzenie komuś np. „gratuluję awansu” nie musi oznaczać, że ta sytuacja kogoś cieszy. Może być mu obojętna albo wręcz powodować zazdrość – podkreśla prof. Małgorzata Marcjanik, badaczka etykiety językowej z Uniwersytetu Warszawskiego. – Polską grzecznością rządzi zasada podwładnego: zachowujemy się tak, jakbyśmy byli mniej ważni od adresata wypowiedzi, i to czasami niezależnie od naszej pozycji. Elementem tej gry pozorów jest częste dziękowanie, czemu bardzo dziwią się Anglosasi. Oni znowu mają swój small talk, który nic nie znaczy, jedynie ociepla atmosferę i daje poczucie bezpieczeństwa. Jak mówił niemiecki hrabia, grzeczność jest jak nadmuchana poduszka – nic w niej nie ma, ale łagodzi upadki.
W państwach feudalnych kod grzecznościowy wynikał z patriarchalnych układów i nierówności społecznych.