Igranie z ogniem
Ogromne chmury pyroCb wiszą nad pożarami. Ziemia jest łatwopalna, a my igramy z ogniem
Zwykle to o wulkanach mówi się, że gdy wybuchają, mogą zaburzyć pogodę na całym globie. Jeszcze trzy dekady temu sądzono, że nie istnieje żadne inne naturalne zjawisko, które mogłoby być przyczyną podobnych zdarzeń. Aż odkryto olbrzymie chmury typu burzowego tworzące się ponad największymi pożarami naturalnej roślinności. Wznoszą się na kilkanaście kilometrów, a ich wierzchołki sięgają stratosfery. Zasysają olbrzymie ilości dymów i innych produktów spalania biomasy, które następnie pokonują tysiące kilometrów. Te ogniste chmury nazwano pyrocumulonimbusami, w skrócie pyroCb. Przedrostek „pyro” oznacza pożar, „Cb” – chmurę burzową.
Odkrycie, że ogień może inicjować tak potężne pionowe ruchy powietrza, było dla naukowców sporym zaskoczeniem. Wcześniej sądzono, że kłęby dymów nie są w stanie pokonać górnej granicy troposfery – najniższej warstwy atmosfery. Jednak podczas wielkich pożarów lasów i traw wyzwalają się gigantyczne ilości energii cieplnej, która znajduje ujście w atmosferze. Im bardziej gwałtowny jest żywioł, tym szybciej ponad strefą płomieni tworzy się słup rozgrzanego powietrza. Mniej więcej w ciągu doby rozwija się z niego potężna chmura z gwałtownymi wyładowaniami atmosferycznymi, bombardowaniami czarnego od sadzy gradu i nagłymi porywami wiatru. W jej wnętrzu zachodzą te same procesy konwekcyjne, które znamy ze zwykłych chmur kłębiastych, tylko wszystko przebiega o wiele intensywniej. Czasem powstają wtedy ogniowe tornada, które nie tylko porywają i miażdżą, ale też podpalają wszystko na swojej drodze.
Jeśli chmury pyroCb osiągną znaczne rozmiary i pojawią się gromadnie, przypominają z oddali erupcję wulkaniczną. Zasięg ich rażenia może być równie wielki. Plują wówczas sadzą i dymem na cztery strony świata, a zagrożone są nawet osoby przebywające tysiące kilometrów od pożaru.