Nauka

Za co kochamy Immanuela Kanta?

Pomnik Immanuela Kanta w Królewcu Pomnik Immanuela Kanta w Królewcu Shutterstock
Rozum jest, jaki jest, i to on dyktuje kryteria prawdy i fałszu. Żyjemy pośród zjawisk, a nauka ma wyłączność na ich wyjaśnianie. I żaden sceptyk nam tego nie odbierze! Sami powiedzcie, jak tu nie kochać człowieka, który dał nam pewność, że wszystko jest w porządku i takie pozostanie na wieki?

Z Immanuelem Kantem, jak z królem – najpierw uczą nas go kochać, a potem mówią, za co. Chociaż z Kantem sprawa jest o tyle trudna, że jego dzieła nie bardzo nadają się do czytania i w zasadzie nie wiadomo, co w nich mamy wielbić. O co więc chodzi? Dlaczego ten niepozorny profesor z prowincji, urodzony przed trzystu laty, czczony jest do dziś, i to nie tylko w Niemczech, lecz w całym świecie, łącznie z Rosją, której dostał się tytułem wojennego łupu jego rodzinny Królewiec?

Czytaj też: Bo Bóg nas pokarze

Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek

Przebrnąłem przez dobre dwa tysiące stron dzieł Kanta i drugie tyle peanów na jego cześć i zdaje mi się, że tajemnicę tej wielkiej adoracji pojąłem. Jednakże zanim podzielę się swoim poglądem, pragnę zapewnić grono miłośników (Kanta, nie swoich), że sam lubię i cenię Kanta, zwłaszcza za to, co zrobił w fizyce, a ponadto sympatyzuję z jego dobrotliwie kruchą i mimo swej pedanterii pełną uroku osobistego postacią. Co do zaś jego sążnistych krytyk różnych tam rozumów, to nie podzielam popularnego (i wziętego od samego Kanta) przekonania o ich przełomowym znaczeniu jako „kopernikańskiego przewrotu” w filozofii. Ale o to mniejsza.

Otóż z Kantem to jest tak, że był to człowiek tyleż gorącej wiary, co zapamiętały wielbiciel nauk. Króla swego również miłował, a Niemcy widział wielkimi, jakby na kształt jakiegoś cesarstwa rozumu i wolności, miłościwie prażącego tym rozumem swych na wpół dzikich sąsiadów. Narodom Europy wieszczył zaś pokój oparty na szacunku i prawie, a nie tylko na równowadze sił. Oczywiście, za pozwoleniem Jego Wojowniczej Królewskiej Mości.

I tu właśnie mamy pierwszy powód popularności Kanta, którego Niemcy lubią przedstawiać jako praojca Unii Europejskiej, czerpiącej jakoby natchnienie z pism politycznych królewieckiego mędrca, z „O wiecznym pokoju” na czele. Dziełko to raczej z gatunku broszur i nie do końca serio, ale niech będzie. Kant wiele czytał w pruskich gazetach o wojnie i rewolucji, więc się na rzeczy znał i mądrego, trwałego pokoju szczerze sobie życzył. Tu ma zaliczone. Co dalej?

Pokój pokojem, lecz najważniejsze, żeby Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. I w tej to sztuce palenia wyrobów woskowych był Kant prawdziwym mistrzem. Burżuazyjna Europa do dziś nie posiada się z wdzięczności, że pokazał radcy dworu, fabrykantowi, a nawet skromnemu nauczycielowi, gdzie ma postawić świeczkę, a gdzie wystarczy ogarek. Panowie mieszczanie, pretendujący do rozumu, choć nieskorzy iść do piekła z libertynami i ateuszami, gryźli się srodze z powodu tej niekonsekwencji, że chodzą do kościoła i wyznają tam wiarę w różne legendy, a jednocześnie gorąco orędują za nauką jako jedyną uprawnioną do głoszenia prawdy. I to właśnie Kant był tym, który ich uspokoił i zapewnił, że mogą nadal się modlić i żyć w nadziei zbawienia, mimo że oddają się czytaniu z pozoru bezbożnych sensacji i rewelacji naukowych, w rodzaju hipotez profesora Kanta na temat powstawania gwiazd.

Czytaj też: Siła w prawie czy prawo w sile?

Jak tu go nie kochać

Rozwiązanie jest następujące. Otóż religia w ogóle nie mówi o świecie i nie zajmuje się prawdą. Zajmuje się tym, co być powinno, czyli porządkiem moralnym, składającym się głównie z bezwarunkowych nakazów i prowadzącym do pobożnych myśli o niepojętym Bogu, który kazał człowiekowi wykonywać swoje obowiązki, podobnie jak kazał planetom obiegać słońce. Kto przestrzega prawa moralnego, ten może mieć nadzieję, że coś tak nieodpartego jak moralny obowiązek ma swoją podstawę w istnieniu Boga. Boga, który urządził świat w taki sposób, że moralne życie stanowi wstęp do wiecznej szczęśliwości. Oczywiście, długi się oddaje, bo tak trzeba, a nie z powodu bożego rozkazu czy ze strachu przed bożą i ludzką karą, lecz etyczne życie i życie wieczne stanowią spójną całość, zjednoczoną przez rozumną wiarę i takąż nadzieję.

Nie tracimy więc wcale rozumu, gdy przekraczamy próg kościoła. Po prostu wchodzimy w inną rzeczywistość. W rzeczywistość „rzeczy samej w sobie”, której poznać nie możemy, lecz do której możemy się zbliżyć poprzez posłuszeństwo prawu moralnemu i którą też możemy się zachwycić, kontemplując wzniosłe i piękne widoki bądź dzieła sztuki.

A co z nauką? Ano nauce zostaje to, co sama najbardziej lubi: wolność i prawda. Religia nauce w drogę nie wchodzi, jakoż i nauka nie obala religii. Nauka zajmuje się wyłącznie tym, co mieści się w granicach faktycznego bądź możliwego doświadczenia zmysłowego, czyli tym, co widać albo przynajmniej zobaczyć by można. Ale nie dość na tym! Otóż nauka może być pewna, że się nie myli i że nie ma żadnej „innej prawdy” niż prawda naukowa!

Zupełnie tak jak sobie tego życzyli francuscy bezbożnicy piszący swoje encyklopedie. Nie musimy się martwić, że nasze zmysły są zawodne i w ogóle mogłyby być całkiem inne i co innego „widzieć”. Jak to? Ano tak to, że świat nie składa się z rzeczy, które się nam „zjawiają”, lecz sam, w każdym fragmencie (bo całości nigdy nie widzimy) jest zjawiskiem. Być czymś rzeczywistym i być zjawiskiem to to samo! To nasza, przynależna rozumowi jako takiemu zdolność widzenia świata jako czasowego i przestrzennego oraz myślenia o nim jako zbiorze pojedynczych obiektów, oddziałujących na siebie wedle koniecznych praw przyczyny i skutku, kształtuje rzeczywistość i umożliwia wygłaszanie o niej sądów prawdziwych bądź fałszywych. A tym samym umożliwia również uprawianie nauki. Rozum jest, jaki jest, i to on dyktuje kryteria prawdy i fałszu. Żyjemy pośród zjawisk, a nauka ma wyłączność na ich wyjaśnianie. I żaden sceptyk nam tego nie odbierze! Sami powiedzcie, jak tu nie kochać człowieka, który dał nam pewność, że wszystko jest w porządku i takie pozostanie na wieki?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną