Nauka

Pełzający armagedon. Do takiej pogody musimy się przyzwyczaić

Krakowianie i turyści szukają cienia i ochłody przy kurtynach wodnych, sierpień 2023 r. Krakowianie i turyści szukają cienia i ochłody przy kurtynach wodnych, sierpień 2023 r. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl
Gdy piszę te słowa, Polskę nawiedzają na przemian upały i burze, a w mediach przewija się słowo „armagedon”. Gwałtowne burze są oczywiście zjawiskowe, niepokojące i niszczycielskie. Jednak jest w tym dużo przesady.
Letnia burzapictureguy (YAYMicro)/PantherMedia Letnia burza

Letnie burze przetaczają się przez nasz kraj co roku i mimo sensacyjnych nagłówków w mediach nie ma w tym nic niezwykłego. Czy jest ich więcej albo są silniejsze?

Trudno orzec. Wyższa temperatura powietrza to więcej energii do rozwoju burz. Jednak są to zjawiska kapryśne i trudne do modelowania. Naukowcy nie są pewni, czy wyższe temperatury oznaczać będą więcej burz, czy tyle samo, ale bardziej gwałtownych – a może jedno i drugie.

Do letnich upałów też zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Liczba upalnych dni w Polsce (czyli z temperaturą powyżej 30 st. C) jest już ponaddwukrotnie większa względem drugiej połowy ubiegłego stulecia w tym wieku, w niektórych regionach kraju prawie trzykrotnie.

Ta lipcowa fala upałów przyniosła najcieplejszy (jak na razie) dzień roku. Na stacji IMGW we Wrocławiu w środę 10 lipca odnotowano 36,5 st., jeszcze wyższe wskazanie na stacji automatycznej (37,1 st.). W całym kraju, poza Helem i Zakopanem, temperatury przekroczyły 30 st.

Czytaj także: Upalna Polska. Będzie tylko gorzej. Jak przetrwać, jak się leczyć, jak chronić najsłabszych

Męczące były też wyjątkowo ciepłe noce. Ta ze środy na czwartek 10 na 11 lipca była w Warszawie najcieplejszą od początku prowadzenia pomiarów. Stacja meteorologiczna na Okęciu odnotowała 23,4 st. Poprzedni rekord w stolicy odnotowano nocą w 2015 r., gdy temperatury nie spadły poniżej 22,8 st.

Prognoza na tydzień – bez większych zmian

Nie mam dobrych wieści, upały pozostaną z nami prawdopodobnie przez cały tydzień. Ulgę przynosić będą burze, początkowo dość gwałtowne, w późniejszych dniach słabsze.

Czy potem przyjdzie ochłodzenie – trudno orzec. Prognozy długoterminowe powyżej kilku dni są niepewne i raczej z rodzaju „na dwoje babka wróżyła”.

Przyczyną tej upalnej, ale dynamicznej pogody jest front pomiędzy niżem ulokowanym nad Niemcami a wyżem nad Rosją. Wyż nie pozwala istotnie przesuwać się frontowi, będzie więc nad nami zalegać i słabnąć.

Możemy więc spodziewać się mniej rozległych i bardziej lokalnych burz. Temperatury jednak pozostaną w okolicach 30 st. Powietrze wiruje wokół niżu przeciwnie do kierunku wskazówek zegara, zatem napływają do nas masy gorącego powietrza zwrotnikowego znad Afryki. Jest wilgotne, bo po drodze mija rozległe wody Morza Śródziemnego.

Czytaj także: Gdzie jest burza i dlaczego jest tak sucho, skoro tak leje?

Prognoza na dekadę – będzie gorzej

Południe Europy jest zaś wyjątkowo rozgrzane. Chociaż – czy wyjątkowo? To już chyba nowa norma. Śródziemnomorskie kraje doświadczają rekordowych upałów już trzecie lato z rzędu. We Włoszech, gdzie jest prawie 40 st., brakuje wody, więc odprawia się turystów z niektórych wysp. W Grecji jest ponad 40 i płoną lasy.

Czytaj także: Portugalia, Włochy, Grecja, Chorwacja. Groźne pożary pustoszą Europę. I nie tylko

Nie ma w tym nic szczególnie dziwnego, skoro na całym świecie rekordy ciepła bije niemal każdy kolejny miesiąc – te bez nich są już rzadkością. Coraz liczniejsze upalne dni (i noce) nie są zdziwieniem dla klimatologów. Globalne ocieplenie postępuje, można powiedzieć, zgodnie z planem, czyli przewidywaniami naukowców.

Świat nieco wstrzymał emisje gazów cieplarnianych, gdy podczas pandemii przemysł dostał zadyszki. Jednak po pandemii krzywa z powrotem wróciła na rosnącą trajektorię. Nawet gdy emisje ludzkości spadną do zera, średnie temperatury nadal będą wzrastać. Pochłonienie nadmiaru dwutlenku węgla z atmosfery zajmie przyrodzie dekady.

Być może ubiegły i bieżący rok są nieco cieplejsze z powodu zjawiska El Niño. Właśnie się skończyło i jest szansa, że przyszły rok i kolejne mogą być chłodniejsze. Jednak będzie to różnica rzędu jednej dziesiątej stopnia, może dwóch. To niewielka pociecha.

W tych zmianach nie ma nic nieoczekiwanego. Druga niedobra wiadomość – poza prognozą na przyszły tydzień – jest taka, że z roku na rok nieuchronnie będzie coraz cieplej. Będzie rosła liczba upalnych dni, zjawiska atmosferyczne będą nieco bardziej gwałtowne. Każdy kolejny rok będzie bił rekordy.

Czytaj także: Pogoda przyspiesza. Dlaczego grożą nam coraz częstsze nawałnice i powodzie

Armagedon? Trzeba się przyzwyczaić

Podczas fali upałów w 2003 r. w Europie odnotowano niemal 70 tys. zgonów więcej niż przeciętnie (zwanych „nadmiarowymi”). Ryzyko śmierci od upału jest siedem razy wyższe niż w wyniku innej katastrofy naturalnej. W drugiej połowie tego stulecia w Europie ofiar upałów będzie nawet 20 razy więcej niż obecnie.

W wyższej temperaturze gorzej funkcjonuje mózg – krew odpływa do skóry, najchłodniejszego organu ciała, kosztem pozostałych. Im wyższa temperatura, tym niższe wyniki studentów na egzaminach. A z każdym stopniem więcej wydajność pracowników spada aż o 2 procent.

Wyższe temperatury to również więcej przestępstw z użyciem przemocy. I konfliktów zbrojnych, choć tu większe znaczenie może mieć brak żywności i wody.

O trwającej już od 2011 r. wojnie domowej w Syrii pisano, że jest to „pierwsza wojna klimatyczna”. Przyczyniła się do niej trwająca dwie dekady susza. Niektórzy badacze dopatrują się podobnych związków z wybuchem Arabskiej Wiosny w latach 2010–12.

Za luksus się płaci

Do tych zmian klimatu musimy się przyzwyczaić, bo przyzwyczailiśmy się (my jako społeczeństwo) do luksusu. Lubimy jeździć samochodami (rekordy popularności biją paliwożerne SUV-y) i latać na wakacje. Na jeden lot samolotem przypada tyle emisji dwutlenku węgla, ile na przeciętne gospodarstwo domowe przez cały rok.

Że to nie luksus? Większości mieszkańców tej planety nie stać na samochód ani bilet na samolot. Indie, pierwszy pod względem liczby ludności kraj świata, odpowiada za 7 proc. emisji dwutlenku węgla. Afryka za niespełna 4 proc.

Czy ostatnie dekady coraz dotkliwszego globalnego ocieplenia sprawiły, że mniej chętnie kupujemy samochody, rzadziej latamy na zagraniczne wakacje i mniej kupujemy towarów sprowadzanych kontenerowcami z odległych Chin? Nie, wręcz przeciwnie.

Gdy narzekamy na coraz częstszy upał, elektrownia na węgiel brunatny w Bełchatowie nadal emituje rocznie 33 mln ton CO2. To prawie 10 proc. europejskich emisji dwutlenku węgla – i jedna tysięczna wszystkich emisji na świecie.

Dlaczego więc miałoby być chłodniej – albo chociaż tak samo jak w ubiegłym roku? Nie miejmy jednak zbyt dużego poczucia winy.

Największy udział w emisjach mają Chiny (30 proc.), które przecież nie wszystko emitują z powodu naszych apetytów. Zaraz po nich jest USA (12 proc.). Europa jest dopiero trzecia (7 proc.).

Największa w tym zasługa polityków

Politycy wiedzieli, że globalne ocieplenie jest faktem już w latach 80. ubiegłego wieku, 40 lat temu. Ujawnił to w 2018 r. „New York Times”, którego wydanie z 5 sierpnia składało się z jednego reportażu.

Nathaniel Rich opisywał w nim, jak już w latach 1979–89 były solidne naukowe dowody na to, że temperatura na Ziemi rośnie w wyniku spalania paliw kopalnych i emisji dwutlenku węgla. Przegraliśmy z ludzką naturą, twierdził Rich. W „The Intercept” Naomi Klein polemizowała, że to nie porażka ludzkiej natury, lecz systemu politycznego.

Mamy ograniczony wpływ na to, jakie podatki nakładane są na węgiel, paliwa i gaz czy na rodzaj źródła energii, które promuje państwo, dodawała. Zaś lata 80. były początkiem gorliwej neoliberalnej wiary w to, że to wolny rynek rozwiąże wszystkie problemy. Były to również czasy obniżania podatków dla najbogatszych i malejących inwestycji publicznych (które trwają w zasadzie po dziś dzień).

Za przeważającą większość emisji dwutlenku węgla – wtedy i dziś – odpowiada garstka największych korporacji i miliarderów. To oni spalają najwięcej paliw kopalnych, oni latają na zakupy z Los Angeles do Paryża i z powrotem.

Czytaj także: Depresja klimatyczna dopada Polaków. Przeżywają ją inaczej niż reszta świata

Być może pomogłoby opodatkowanie emisji dwutlenku węgla przez największych jego emitentów. Niestety od czasów Reagana i Thatcher politycy są bardzo niechętni do podnoszenia podatków, zwłaszcza najbogatszym. No i nie bardzo wiadomo, jak taki podatek nałożyć, by obowiązywał we wszystkich krajach świata.

Dekady przespanego globalnego ocieplenia to także zasługa paliwowych koncernów. Dziś wiemy, że giganci tacy jak Shell inwestowali miliony dolarów w czarny marketing naukowców. Sponsorowane przez nich treści bagatelizowały zmiany klimatu, wzbudzały wątpliwości co do naukowych badań.

Oraz przerzucały odpowiedzialność na konsumentów i wzbudzały w nich poczucie winy.

Plany śmiałe, gorzej z realizacją

Międzynarodowa Agencja Energii ma plan, jak ograniczyć emisje dwutlenku węgla do zera. Jest dość szczegółowo rozpisany. Na początek wystarczy zamknąć największe elektrownie węglowe, które odpowiadają za trzy czwarte emisji w sektorze energetycznym.

Potem trzeba budować tylko elektrownie wiatrowe i słoneczne i zamykać także mniejsze węglowe. To wszystko da się zrobić, już dziś większość otwieranych elektrowni produkuje zieloną energię. Trzeba tylko ten proces przyspieszyć.

Trudno będzie zdekarbonizować transport (zwłaszcza morski i lotniczy) czy budownictwo (większość emisji pochodzi z produkcji cementu). Po drodze czeka nas wiele dylematów. Czy elektryki czy może jednak silniki na wodór?

Jak wiele razy pisał na łamach „Polityki” Edwin Bendyk, zielona energetyka ma zasadniczą wadę. Zwrot kosztów jednostki energii (EROEI, energy return on energy investment) pozyskanej z takich źródeł jest zbyt niski, by mogła utrzymać rozwój cywilizacji na obecnym poziomie.

Współczesna cywilizacja wyrosła na paliwach i bez nich będzie musiała wymyślić się na nowo. Nie bez innego powodu – kurczących się zasobów kluczowych surowców. Na Ziemi brakuje już nawet piasku i kruszywa do produkcji betonu.

Może pochłaniać?

Być może jesteśmy na etapie, na którym były miasta zapchane konnymi powozami. I końskimi odchodami. Wyliczano, że nie starczy na nie miejsca, po czym nastąpił rozkwit motoryzacji.

Jakimś pomysłem na ratunek wydaje się wyłapywanie dwutlenku węgla z powietrza. Technologia ta raczkowała dekadę temu, teraz przeżywa etap zainteresowania inwestorów i zwiększania skali.

Jest kilka metod, ale każda ma swoje wady. Po pierwsze, dwutlenek węgla trudno wyłapać, bo jest go w powietrzu 400 cząsteczek na milion innych. Po drugie, ze złapanym tak gazem trzeba coś zrobić.

Czytaj także: Jak się pozbyć CO2, który wisi nam nad głowami? Jest pomysł. Trochę szalony

Można go wtłaczać pod ziemię, można przetwarzać na paliwa, a nawet – to najnowsze doniesienie – na margarynę. Tyle że te technologie dopiero raczkują. Pozostaje mieć nadzieję, że raczkują tak, jak rozwój motoryzacji wiek temu. Ale czy w ciągu dekady nastąpi radykalna zmiana?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Hotel widmo w Pobierowie to gigantyczny problem. Nie wiadomo nawet, ile i jakich samowolek popełniono

Największy i wielokrotnie krytykowany hotel w Polsce już od trzech lat miał przyjmować gości w nadmorskim Pobierowie. Ale dobrze, że ciągle jest zamknięty. Nie będzie dla gminy Rewal żyłą złota, a kłopoty mogą być spore, gdy w końcu ruszy.

Mirosław Kwiatkowski
18.08.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną