Gdy wyjątki stają się regułą
Monogamia u samic nie jest regułą, a seks to rzecz nieoczywista. A u człowieka?
Zasługi Karola Darwina są niezaprzeczalne. Wnikliwość jego obserwacji przyrody nadal robi wrażenie, a dzieło „O powstawaniu gatunków” pozostaje biblią teorii ewolucji. Z tym że ten wybitny badacz był dzieckiem swoich czasów, niezwykle opresyjnej dla kobiet epoki, w której płeć piękna uważana była za słabszą i głupszą, nadającą się jedynie do seksu, rodzenia, chowania dzieci i pielęgnowania domu oraz męża. Nazywając kobiety „gnuśnymi głuptasami”, wpłynął na wnioski dotyczące świata przyrody.
W dziele „O pochodzeniu człowieka i selekcji w związku z płcią” z 1871 r. twierdził, że niemal u wszystkich gatunków samce są aktywne, dominujące i namiętne, a samice „poza nielicznymi wyjątkami” – bierne, uległe i oziębłe, czyli nieśmiałe i skromne. W tym stwierdzeniu popełnił aż trzy błędy: rzutował na zwierzęta znane mu ludzkie postawy, przypisywał im cechy odnoszące się tylko do rozrodu, a nie całego zachowania i fizjologii gatunku, niefrasobliwie też podchodził do „wyjątków”. Jeśli jakieś zachowania seksualne nie pasowały do wzorca, odkrywca ewolucji uznawał je za nieistotne. „Darwin powiedział, że samice są monogamiczne, dlatego przez sto lat wszyscy w to wierzyli. Nawet gdy notowano przypadki rażąco niemonogamiczne, uważano, że były one skutkiem pomyłki albo nierównowagi hormonalnej”, komentował słynny ornitolog Tim Birkhead. Tymczasem „wyjątki” miały okazać się regułą, co przekonująco pokazuje w książce „Bitch: On the Female of the Species” brytyjska zoolożka Lucy Cook.
Do zmiany paradygmatu doszło dzięki tak lubianym przez Darwina ptakom śpiewającym, u których, jak sądził, wierna samica z partnerem wspólnie wychowują młode z „prawego łoża”. Pierwsza zakwestionowała to, jeszcze w latach 90.