Kończy się nam budżet... węglowy. Coraz mniej szans na zatrzymanie globalnego ocieplenia
Naukowcy – nie tylko autorzy raportu Międzyrządowego Panelu do spraw Zmian Klimatu – są zgodni, że powinniśmy zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5 st. wyżej niż temperatury w epoce przedprzemysłowej (czyli w latach 1850–1900). Do tej granicy bowiem jesteśmy względnie zabezpieczeni przed najgorszymi, katastrofalnymi zmianami klimatu.
Jeśli ją przekroczymy, skutki będą niewesołe.
Spore połacie Ziemi przestaną nadawać się do zamieszkania wskutek coraz częstszych fal upałów, coraz częstsze będą susze, a powodzie coraz dotkliwsze. Zmiany te dotkną miliardy ludzi, głównie w Afryce i południowo-wschodniej Azji, co oznacza masowe migracje na niespotykaną nigdy skalę. Przekroczenie tej granicy zaburzy też funkcjonowanie wielu ekosystemów, które mogą po prostu załamać się niczym domek z kart.
Czytaj także: Katastrofa tuż-tuż. Czy jesteśmy gotowi obniżyć poziom życia dla dobra planety?
Ograniczenie ocieplenia do 1,5 st. nie uchroni nas przed negatywnym wpływem zmian klimatu, ale pozwoli go zminimalizować. Do takiego stopnia, że staną się – choć nie wszędzie – względnie znośne.
Nasz węglowy budżet jest mniejszy niż sądziliśmy
Niestety z nowej analizy wynika, że szanse na zatrzymanie się przed granicą 1,5 st. są znacznie mniejsze, niż sądziliśmy. Nasz „budżet węglowy” nie jest bowiem tak wielki, jak zakładano. Ów „budżet węglowy” to ilość dwutlenku węgla, którą możemy jeszcze wysłać do atmosfery, by nie przekroczyć bezpiecznej granicy 1,5 st. globalnego ocieplenia.
Nowe wyliczenia to najbardziej rozległa analiza wszystkich źródeł emisji oraz innych czynników wzrostu temperatury na Ziemi. W tym np. redukcji zanieczyszczeń, które choć szkodliwe dla zdrowia, do niedawna blokowały niewielką część promieniowania słonecznego (oraz przyczyniały się do rozwoju niektórych rodzajów chmur).
Według najnowszych wyliczeń szanse na pozostanie po bezpiecznej stronie tej granicy wynoszą 50 proc., jeśli dołożymy do atmosfery kolejne 250 mld ton CO2. I, by zmieścić się w tym węglowym budżecie, emisje całej ludzkości powinny spaść do zera do roku 2034.
Czytaj także: Jak się pozbyć CO2, który wisi nam nad głowami? Jest pomysł. Trochę szalony
Czy uda się zbić emisje do zera w dekadę? Marne szanse
Niestety, zupełnie się na to nie zanosi nawet w optymistycznych scenariuszach. Co roku dorzucamy do atmosfery aż 40 mld ton CO2. Realistyczne warianty redukcji emisji zakładały, że mamy czas do połowy stulecia, czyli kilkanaście lat więcej.
Organizacja Narodów Zjednoczonych np. przyjmuje, że do 2030 r. uda się ograniczyć emisje dwutlenku węgla o połowę, a przez kolejne dwie dekady – do zera. Jednak i w tym przypadku szanse na uniknięcie przekroczenia progu 1,5 st. wyniosłyby jedynie 40 proc.
Ograniczenie emisji do zera w dekadę jest w zasadzie niemożliwe. Taki scenariusz zakładają tylko skrajnie optymistyczne scenariusze naukowców. Nie podają przy tym przepisu, jak to osiągnąć – są tylko wariantami wyliczeń.
Czytaj także: Depresja klimatyczna dopada Polaków. Przeżywają ją inaczej niż reszta świata
Walka o każdy ułamek stopnia
Dr Chris Smith z Instytutu Stosowanych Analiz Systemowych, jeden z autorów badania (opublikowanego w „Nature Climate Change”), komentuje dla brytyjskiego dziennika „The Guardian”, że rządy – które formalnie kontrolują emisje – do tej pory nijak ich w praktyce nie ograniczały. To właśnie jest przyczyną kurczącego się budżetu węglowego. Jednocześnie dodaje, że wyniki analizy nie oznaczają, że mamy tylko kilka lat na uratowanie się przed katastrofalną zmianą klimatu.
Granica półtora stopnia jest mimo wszystko dość umowna. Jeśli uda nam się zatrzymać ocieplenie na poziomie 1,6 lub 1,7 st., nadal będzie to znacznie lepsze niż ocieplenie na poziomie 2 st. w porównaniu z czasami przed tym, gdy ludzkość zaczęła na potęgę spalać węgiel, ropę i gaz. „Nadal warto walczyć o każdą jedną dziesiątą stopnia”, mówi badacz.
Czemu więc służą takie analizy? Głównie temu, by naukowcy mieli lepsze pojęcie o mechanizmach rządzących zmianą klimatu. Mogą być narzędziem nacisku na opinię międzynarodową i rządzących – by pokazać, że mamy mało czasu na działania. Nam, przeciętnym ludziom, mogą pozwolić na zwiększenie presji na polityków, by takie działania podejmowali.
Czytaj także: Będzie więcej wojen. Raport IPCC pozbawia złudzeń ws. skutków zmian klimatu
Są i (umiarkowanie) dobre wiadomości
Dobrą wiadomość mają dla nas za to autorzy innej pracy, opublikowanej w „Nature Communications” nieco wcześniej, oraz Międzynarodowa Agencja Energii (MAE).
Według autorów pierwszej publikacji energia słoneczna jest dziś już tak tania, że do połowy stulecia wyprze inne źródła. Przekroczyliśmy umowny punkt przełomowy i do 2050 r. większość energii elektrycznej produkowanej przez ludzkość będzie pochodzić ze Słońca. Stanie się tak, nawet jeśli kraje nie będą wspierać energetyki słonecznej w żaden sposób.
Autorzy raportu MAE również twierdzą, że rozwój czystej energetyki przyspiesza i nie ma od niej odwrotu. Za sześć lat, w 2030 r., z odnawialnych źródeł będzie pochodzić połowa całej energii (nie tylko elektrycznej) wytwarzanej na Ziemi. Agencja przewiduje, że wtedy nastąpi szczyt produkcji paliw kopalnych – ale zastrzega, że musimy ograniczyć dofinansowanie ich wydobycia, nadal niestety dotowane w wielu krajach.
Rzeczywiście, zmiany przyspieszają. Na przykład w 2020 r. tylko 4 proc. wszystkich sprzedawanych pojazdów była elektryczna, raptem trzy lata później jest to już 20 proc. Coraz lepiej sprzedają się pompy ciepła, coraz gorzej kotły gazowe. Rosną inwestycje w farmy wiatrowe, maleją w nowe wydobycie paliw kopalnych.
„Przejście na czyste źródła energii dzieje się na całym świecie i jest nie do zatrzymania. Nie jest już kwestią czy, ale kiedy się to stanie”, komentuje dyrektor wykonawczy MAE Faith Birol.
Mimo tych optymistycznych wieści MAE ma także mniej wesołe. Podobnie jak autorzy raportu o mniejszym budżecie węglowym ludzkości twierdzi, że rozwój odnawialnych źródeł energii nie wystarczy, by zatrzymać ocieplenie na poziomie 1,5 st. C.
Co zatem pozostaje? Cóż, walka o każdą jedną dziesiątą stopnia ocieplenia mniej.
Czytaj także: Zatrzymać potop! Poziom wód groźnie się podnosi. Zdążymy się uratować?