Zabiegi przed ekranem
Roboty coraz częściej zastępują chirurgów. Nie ma odwrotu. Jest się czego bać?
Kosztowne gadżety. Moda. Niezdrowy przejaw technoentuzjazmu. – Zdecydowanie nie podzielam takiego nastawienia do robotyki chirurgicznej – mówi dr hab. Artur Antoniewicz, kierownik Oddziału Urologicznego i Onkologii Urologicznej w Międzyleskim Szpitalu Specjalistycznym w Warszawie.
Jeszcze dekadę temu maszyny na sali operacyjnej służyły za przykład odhumanizowania medycyny. Jednak wbrew potocznym wyobrażeniom, że roboty zastąpią doświadczonych lekarzy, to nadal człowiek przeprowadza całą operację, mając ją pod kontrolą na ekranie 3D monitora o wysokiej rozdzielczości. – Coraz więcej pacjentów nie odczuwa przed tym lęku – przyznaje z satysfakcją prof. Marek Durlik, który kieruje Kliniką Chirurgii Gastroenterologicznej i Transplantologii w Państwowym Instytucie Medycznym MSWiA i przeprowadził już ponad 200 takich zabiegów. Dzięki robotom można liczyć na lepsze efekty, krótszy pobyt w szpitalu i szybszą rehabilitację.
Ludzi, którzy jednak wciąż nie widzą dla robotów miejsca na salach operacyjnych, dr Antoniewicz uważa za pozbawionych zdolności rozpoznawania rzeczywistości. – Niedawno wróciłem z międzynarodowego kongresu, który wytycza kierunki rozwoju mojej specjalności, i obok dyskusji na temat wyników stosowania nowych terapii głównym tematem była chirurgia robotowa. Minął czas rozważań, czy jest w czymś lepsza. Ona coraz bardziej bywa niezastąpiona.
Prof. Durlik sięga pamięcią do nieodległych początków laparoskopii. Technika ta w latach 80. XX w. otworzyła operatorom drogę do wnętrza ciała przez niewielkie otwory, bez konieczności rozcinania powłok brzusznych skalpelem: – Wtedy też pytano, po co przerzucać się na pałeczki, skoro wygodniej jeść nożem i widelcem.
Trzecia ręka chirurga
To porównanie można często usłyszeć od chirurgów wyznających zasadę, że szerokie, dobrze widoczne pole operacyjne ułatwia przeprowadzenie zabiegu.