Pan Kotek jest chory
Kocia grypa: to idzie jak burza, a szanse przeżycia małe. Czy może zagrozić też ludziom?
Państwowa Inspekcja Weterynaryjna twardo stoi na stanowisku, że chociaż grypa ptaków jest chorobą podlegającą obowiązkowi zwalczania, to sprawa kotów ich nie dotyczy. Z urzędu i za państwowe pieniądze – twierdzą – mogą walczyć z tą chorobą tylko u drobiu.
Tego samego dnia, w którym główny lekarz weterynarii wydał komunikat w sprawie „choroby kotów”, informując, że mamy już 16 dodatnich wyników PCR na obecność wirusa H5N1 (popularnie określanego jako ptasia grypa), na stronie Głównego Inspektoratu Weterynarii pojawiła się informacja o złożeniu przez Polskę do Światowej Organizacji Zdrowia Zwierząt (WOAH) deklaracji o odzyskaniu statusu kraju wolnego od wysoce zjadliwej grypy ptaków. „Czy to jakiś żart?” – pytali kociarze na facebookowej grupie „Tajemnicza choroba kotów – grupa dochodzeniowa” liczącej już prawie 8 tys. członków. To nie żart. Ale, być może, jest to powód, dla którego służby weterynaryjne starają się sprawę kotów zamieść pod dywan, nie prowadząc dochodzenia epidemiologicznego. Stawką jest możliwość eksportowania mięsa drobiowego i jaj, a w grze miliardy złotych.
A przecież nigdy dotąd na świecie nie było takiej skali zachorowań na ptasią grypę wśród kotów. W trakcie trwającej już 20 lat epidemii tej choroby zdarzały się tylko pojedyncze, sporadyczne przypadki zakażeń. W 2006 r. pierwsze w Europie zachorowały trzy bezpańskie koty na niemieckiej wyspie Rugia. W tym samym czasie obecność wirusa wykryto u dwóch kotów w schronisku, do którego przyjęto łabędzia zakażonego wirusem H5N1. W 2022 r. we Francji odnotowano kolejny śmiertelny przypadek u kota. A w Polsce 2023 r. to jest już, w ciągu tygodnia, prawie 30 potwierdzonych badaniem PCR przypadków i kilkaset, może nawet tysiąc – jak szacuje dr Dawid Jańczak, który od samego początku próbuje zbierać dane – przeważnie śmiertelnych zakażeń u kotów, u których jednak nie wykonano badania PCR.