Fałszowana demokracja
Sztuczna inteligencja nauczyła się oszukiwać. Czy zdemoluje rządy ludu?
Rewolucja nadeszła szybciej, niż oczekiwali tego sami rewolucjoniści. Jeszcze całkiem niedawno Andrew Ng, współtwórca i szef Google Brain, obawy przed superinteligentną i potencjalnie groźną sztuczną inteligencją porównał do zmartwień o przeludnienie Marsa. Dziś na pytanie, czy SI może zniszczyć ludzkość, jej „ojciec chrzestny”, współtwórca idei sztucznych sieci neuronowych Geoffrey Hinton, odpowiada: „nie jest to niewyobrażalne”. Przyznaje, że „trudno sobie wyobrazić, jak można uniemożliwić hakerom (bad actors) użycia SI w niecnych celach”. Daje przykład: „w rękach takich ludzi jak Putin…”.
Gdy półtora roku temu wyszła książka „The Age of AI And Our Human Future”, mimo znamienitych autorów (Henry Kissinger, Eric Schmidt, wieloletni prezes Google i Daniel Huttenlocher, dziekan College of Computing w MIT) nie odbiła się szerszym echem. Cztery miesiące temu to samo trio na łamach „Wall Street Journal” opublikowało tekst „ChatGPT zwiastuje intelektualną rewolucję. Generatywna sztuczna inteligencja tworzy filozoficzne i praktyczne wyzwanie na skalę niespotykaną od początku Oświecenia”. Autorów zaniepokoił fakt, że nie uformowało się żadne polityczne ani filozoficzne przywództwo, które wyjaśniałoby i kierowało tą nową relacją między człowiekiem a maszyną. Co stanie się z demokracją w świecie sztucznej inteligencji? – pytają.
Odpowiadając, kreślą mało atrakcyjny obraz: zważywszy na ogromny koszt niezbędnej mocy obliczeniowej, modele zdolne do wysokiej jakości syntezy rzeczywistości mogą pozostać w rękach wąskich grup i pod kontrolą supermocarstw. Bez odpowiednich podstaw moralnych i intelektualnych będą raczej ograniczać, niż wzmacniać nasze człowieczeństwo. Nawet jeśli systemy SI staną się bardziej godne zaufania, ludzie muszą znaleźć proste sposoby zrozumienia ich struktur, procesów i wyników działania.