Wynalazki z piekła rodem
Wynalazki z piekła rodem. Wyścig Le Mans to poligon dla niezwykłych nowinek technicznych
Dzisiaj wygrywasz, jutro sprzedajesz – głosi motto, pod którym z pewnością podpisaliby się producenci aspirujący do wyścigowej rywalizacji. Udział w Le Mans to prestiż i oczywiste marketingowe korzyści, ale również pieczątka na know-how. W końcu przez dobę pokonuje się tam na wysokich obrotach dobrze ponad 5 tys. km. Kierowcy każdego teamu mogą się zmieniać (od 1983 r. jest ich trzech, wcześniej było dwóch), ale jeśli sprzęt się posypie, to koniec pieśni.
Historię Le Mans piszą nie tylko zwycięzcy – również innowatorzy i ich wynalazki.
Napęd na przednie koła (1927)
Było ich dwóch: Jean Albert Gregoire i Pierre Fenaille. W podparyskim Wersalu prowadzili punkt sprzedaży automobili, a w wolnych chwilach projektowali własny prototyp wyścigowy. Czerpali z doświadczeń zdobytych podczas startów rajdowych (choćby w Monte Carlo, gdzie ścigano się od 1911 r.) oraz z bijącego stale i obficie źródełka z pieniędzmi. Zapewniał je ojciec Pierre’a, Maurice, potentat branży naftowej. Szczodrze wspomagał artystów (m.in. Rodine’a), nie oczekując w zamian niczego specjalnego. No, może poza aurą mecenasa oraz członkostwem w Akademii Sztuk Pięknych. Ale jeśli chodzi o finansowanie motoryzacyjnej pasji syna, już taki bezinteresowny nie był. Objął większość udziałów w firmie i domagał się nieszablonowego działania. Najlepiej: opatentowania wynalazku, na który branża ochoczo się rzuci.
W wyścigowych realiach kierowcy często uskarżali się na prowadzone pojazdy, jak jeden wyposażone w napęd na tylną oś. Mechanizm był zawodny, zbyt czuły na intensywną eksploatację i jednocześnie nie dość czuły na polecenia kierowcy. Przyprawiał auto o uciążliwe wibracje, a w ciasnych zakrętach pokonywanych z dużą prędkością również o niebezpieczną tendencję uciekania tyłu pojazdu do osi jezdni i utratę panowania przez kierującego.