Minister zdrowia Adam Niedzielski zdecydował się ogłosić swoją decyzję w piątek, akurat dzień po tym, jak eksperci Światowej Organizacji Zdrowia poinformowali o szokująco wysokiej liczbie zgonów, które pochłonęła do tej pory pandemia covid. Jest ona dwukrotnie wyższa, niż wcześniej szacowano, bo to nie 6, a 15 mln przypadków śmiertelnych.
Mówienie więc jedynie o tym, że w Polsce cały czas uważnie monitorujemy sytuację (choć właściwie nikt nikogo już nie testuje) i jesteśmy świetnie przygotowani do sezonu jesiennego (kiedy może nastąpić ponowny wzrost zachorowań i zgonów), nie wymazuje odpowiedzialności za przyczyny olbrzymiej nadumieralności, z którą mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich dwóch lat. Według raportów USC i GUS jest to ponad 216 tys. nadmiarowych zgonów, a przewidywana długość życia przeciętnego 60-latka skróciła się w ciągu ostatniego roku o 9 miesięcy (licząc od 2020 r. – o ponad 22 miesiące).
Jak mówił mi na początku kwietnia Łukasz Pietrzak, który przez cały okres pandemii analizował dane dotyczące liczby zgonów, staliśmy się europejskim liderem z haniebnym 26-procentowym wzrostem śmiertelności całkowitej. Gotowości do rozliczenia za to nie widać. Stawiał więc słuszne pytanie: – Skoro można politycznie odwołać pandemię, to czy można politycznie rozliczyć za ten wynik?
Czytaj także: No i po pandemii!? Z covid-19 jeszcze wszystko może się zdarzyć
Co oznacza stan zagrożenia epidemicznego?
Podczas piątkowej konferencji prasowej szef resortu zdrowia kilkakrotnie podkreślał, że o końcu pandemii mowy nie ma. Jednocześnie przytoczył ostatnie dane mówiące o spadkach zakażeń i hospitalizacji. Ponieważ akcja testowania właściwie stanęła w martwym punkcie, trudno dawać wiarę tym liczbom, ale średnia z ostatnich dwóch tygodni to ok. 600 potwierdzonych infekcji dziennie. – Dynamika spadku z tygodnia na tydzień postępuje – zakomunikował minister.
Co do hospitalizacji, to ustabilizowała się ona na poziomie tysiąca, ale nie są to już przypadki tak ciężkie jak jesienią ubiegłego roku, gdy w Polsce rozprzestrzeniał się wariant delta koronawirusa. Adam Niedzielski mógł więc z pewnym triumfem ogłosić: – Sytuacja rozwija się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Nadal przyglądamy się jej pod kątem ewentualnych mutacji i monitorujemy sytuację na świecie. Obecnie nie pojawił się żaden wariant alertowy, który mógłby wzbudzić niepokój.
Czytaj także: Tsunami, którego nie było. Covid wzmocnił nas psychicznie?
Według ministra oraz Grzegorza Juszczyka, który jest dyrektorem Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH, w perspektywie najbliższych miesięcy zapowiada się więc spokój, a więc epidemia zdąża w kierunku endemii. Oznacza to, że wirus krąży w środowisku, jednak ze względu na poziom uodpornienia nie stanowi on dla życia społecznego poważnego zagrożenia. Mówiąc precyzyjniej: może wywołać pojedyncze zakażenia, a nawet rozprzestrzenić się na większą grupę ludzi na ograniczonym terenie (np. w szkole lub zakładzie pracy, gdzie jedna osoba łatwo może się zakazić od drugiej), ale sytuacja ta jest do opanowania zarówno pod względem epidemiologicznym, jak i stricte medycznym. Wracamy do analogii z grypą lub innymi przeziębieniami sezonowymi.
Dlatego od 16 maja przechodzimy w Polsce ze stanu epidemii w stan zagrożenia epidemicznego. Dla obywateli niewiele to zmienia (wszystkie urzędy państwowe wracają do trybu pracy sprzed wiosny 2020 r., choć nadal obowiązuje noszenie masek w placówkach medycznych), jednak jest to sygnał, że na okres wakacji i lata zapominamy o koronawirusie. A jesienią? Cóż, ten scenariusz na razie jest nieodgadniony – co czeka nas we wrześniu i kolejnych miesiącach po nim.
Czytaj też: Zastrzyk w rozwój szczepionek
Czas rozliczeń pandemii
Tymczasem ujawniony w czwartek raport Światowej Organizacji Zdrowia wystawia bardzo złą ocenę politykom zdrowotnym, na których spoczywa odpowiedzialność za ochronę ludności również przed takimi zagrożeniami jak wirusy. Podczas pandemii zmarło bowiem prawie 15 mln osób więcej niż w normalnych czasach. I nie tyle przytłacza sama liczba, co główny wniosek z raportu, który sprowadza się do jednego: poszczególne kraje nie potrafiły dobrze zliczać śmiertelnych przypadków covid, przez dwa lata dane na ten temat były zaniżane lub wręcz utajniane.
W Polsce sytuacja pod tym względem wcale nie była krystaliczna, bo również mieliśmy ogromne problemy z uzyskaniem faktycznego obrazu skali śmiertelności, ale raport WHO oczywiście bierze pod lupę znacznie większe państwa.
W Meksyku nadmierna liczba ofiar śmiertelnych w ciągu pierwszych dwóch lat pandemii była dwukrotnie wyższa niż oficjalny rządowy rejestr zgonów covid. W Egipcie nadmierna liczba zgonów była aż 12 razy większa niż oficjalna liczba zgonów. W Pakistanie – ośmiokrotnie wyższa. Niemal jedna trzecia zgonów z całego świata – 4,7 mln – przypada na Indie (choć według wewnętrznych szacunków rządu tego kraju zmarło z powodu covid do końca 2021 r. jedynie 481 tys. obywateli). Z kolei Rosja zgłosiła ok. 310 tys. zgonów z powodu covid do końca 2021 r., ale eksperci WHO doliczyli się nadwyżki ofiar śmiertelnych na poziomie przekraczającym 1 mln. I jeszcze przykład z Indonezji: eksperci opierali się na miesięcznych danych dotyczących zgonów w Dżakarcie i oszacowali, że kraj ten doświadczył ponad miliona zgonów więcej niż w czasach przed pandemią. Oficjalna liczba zgłoszona przez rząd była siedmiokrotnie zaniżona.
Większość zgonów była oczywiście wynikiem bezpośredniego zakażenia SARS-CoV-2, ale niektórzy umierali na inne choroby, ponieważ pandemia utrudniła im uzyskanie właściwej pomocy. Blisko połowa krajów na całym świecie nie zgłaszała regularnie danych o śmiertelności, wiele robiło to wyrywkowo (np. w Afryce do regionalnego biura WHO raportowało systematycznie tylko sześć państw z 47).
To pokazuje skalę fatalnego przygotowania świata do monitorowania sytuacji epidemicznej i konsekwencji na wypadek zagrożeń związanych z pandemią. Jeden kraj uznano tylko za godny naśladowania: Wielką Brytanię (modele WHO pokryły się tu z faktyczną liczbą zgonów nadmiarowych, na poziomie 149 tys.; przypomnijmy: w Polsce było to ponad 216 tys. zgonów nadmiarowych).
Walewski: PiS i pandemia. Przeczekać i zapomnieć
W komentarzach, jakie można przeczytać w światowych mediach po opublikowaniu raportu WHO, pojawia się pytanie, czy rządy krajów, w których (w większości!) polityka prowadzona podczas pandemii w niewielkim stopniu zminimalizowała jej skutki, zostaną kiedykolwiek pociągnięte do odpowiedzialności przez swoich obywateli? W Polsce taka okazja pojawi się pewnie podczas najbliższych wyborów. Tylko czy wtedy o tysiącach zgonów z powodu covid będziemy jeszcze pamiętać? Bo jedno jest pewne: władza tego nie chce, woli pieczołowicie upamiętniać inne narodowe tragedie.