Kryzys klimatyczny się nasila, o czym przypomina kolejny wielki raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC). Celem zmagań o klimat jest zatrzymanie wzrostu temperatury atmosfery na poziomie 1,5 st. C w stosunku do okresu przedprzemysłowego. Tak w 2015 r. umówiło się 196 państw tworzących Konwencję Klimatyczną ONZ za namową naukowców ostrzegających, że większy wzrost grozi bezpieczeństwu całych społeczeństw. Średnia temperatura już wzrosła o 1,1 st. C, marginesu na działanie pozostaje niewiele.
Okienko szansy na osiągnięcie celu z 2015 r. szybko się zamyka, alarmują autorzy raportu „Przeciwdziałanie zmianom klimatycznym”, ogłoszonego przez IPCC w kwietniu tego roku. To wszystko za sprawą nieustannej emisji przez człowieka gazów cieplarnianych – do najważniejszych należą dwutlenek węgla, metan, podtlenek azotu. Największy kłopot jest z CO², bo pompowany nieustannie od początku epoki przemysłowej w wyniku spalania paliw kopalnych tylko w niewielkiej części jest wychwytywany z atmosfery przez lasy i oceany, większość pozostaje, a rosnące stężenie nasila efekt cieplarniany.
To wiemy od dawna, pierwsza publikacja naukowa podejmująca kwestię wpływu CO² na temperaturę atmosfery została ogłoszona przez amerykańską uczoną Eunice Newton Foote w 1856 r., a więc w momencie, gdy rewolucja przemysłowa dopiero zaczynała nabierać rozpędu. Ilość CO² wprowadzonego do atmosfery mierzy się od 1850 r. i wiadomo, że 58 proc. jego obecnej zawartości zostało wpompowane przez człowieka do 1990 r., w latach 1990–2019 proces zdecydowanie przyspieszył, bo przypada nań 42 proc. skumulowanych emisji. Ba, mimo całej dostępnej wiedzy o klimacie i globalnym ociepleniu dekada 2010–19 była czasem największego wzrostu „produkcji” CO² i przypada na nią aż 17 proc.