Przez długi czas dr Albert Bourla nawet nie rozmawiał przez telefon z dr. Uğurem Şahinem. Robili to w jego imieniu podwładni, zwłaszcza że Bourla miał na głowie funkcjonowanie jednego z największych gigantów farmaceutycznych świata – koncernu Pfizer, którego struktury i profil od dwóch lat wytrwale reformował. Natomiast Şahin to skromny szef niemal rodzinnej spółki biotechnologicznej, którą założył ze swoją żoną, by pracować nad nowymi lekami na raka.
Wczesną wiosną 2020 r. Albert Bourla postanowił jednak osobiście zadzwonić ze swojego gabinetu w szklanym drapaczu chmur na Manhattanie do siedziby niemieckiej firmy w Moguncji, mieszczącej się w niewielkim czteropiętrowym budynku przy An der Goldgrube Strasse (nazwę tej ulicy można przetłumaczyć nomen omen jako „Przy kopalni złota”!). A rozmowa, która miała przypieczętować współpracę między Pfizerem i BioNTech przy tworzeniu pierwszej szczepionki mRNA przeciwko covid, dawała nadzieję, że uczestniczą w przełomowym projekcie.
Pod woalem niepewności
Trudno wyobrazić sobie świat i Polskę, gdybyśmy w rozpoczynającym się trzecim roku od ogłoszenia pandemii i w drugą rocznicę wykrycia w naszym kraju pierwszego zakażenia SARS-CoV-2 (4 marca 2020 r. w Zielonej Górze) nie mieli szczepionek uodparniających na koronawirusa.
Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak wielkim przedsięwzięciem było doprowadzenie do ich przygotowania, zarejestrowania, wyprodukowania i dostarczenia niemal do wszystkich zakątków świata. Bilans zachorowań, ale przede wszystkim zgonów, byłby dużo większy, jeśli pozostawalibyśmy wobec kolejnych wariantów tego zarazka – zwłaszcza delty i omikrona – tak samo bezbronni jak wiosną 2020 r., kiedy prezesi Pfizera i BioNTech dopiero ustalali zasady porozumienia i zastanawiali się, czy wybór technologii mRNA to na pewno najlepsze rozwiązanie.