Nauka

Czy AgroUnia ma jakiś plan na kryzys klimatyczny? I czy dobry?

Protest rolników z AgroUnii. 9 lutego 2022 r. Protest rolników z AgroUnii. 9 lutego 2022 r. Marek Lapis / Forum
Zmiany muszą być szybkie, adekwatne i odważne. Czy AgroUnia reprezentująca środowisko rolnicze będzie sprzymierzeńcem, czy wrogiem w walce o przyszłość rodzaju ludzkiego?
Greenpeacemat. pr. Greenpeace

Pod koniec ubiegłego roku odbył się pierwszy kongres AgroUnii, na którym ruch przedstawił swoje postulaty. Odtąd jego lider Michał Kołodziejczak jest rozchwytywany przez media, ale debata publiczna skupia się na tym, w którym miejscu spektrum od lewa do prawa znajduje się ta formacja pod względem ideowym. Zagadnienie to jest jednak wtórne wobec kwestii kryzysu klimatycznego i bioróżnorodnościowego: na martwej planecie nie ma lewicy, prawicy, Mai Staśko ani Roberta Bąkiewicza. Aby konflikt między lewicą a prawicą mógł trwać, a więc aby nie wybić Ziemi ze stabilności i nie zatrzymać procesów, dzięki którym jest w stanie podtrzymywać życie, ludzkość musi dokonać drastycznych zmian we wszystkich obszarach swojej działalności, w tym sposobu wytwarzania żywności. Rolnictwo odpowiada według różnych szacunków za 25–33 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych, a 75 proc. pochodzi z produkcji zwierzęcej i już samo to wskazuje, że bez zmian w tym obszarze się nie uda. Ale zmiany muszą być szybkie, adekwatne, sprawiedliwe i śmiałe. Pytanie, na jakie będę starał się odpowiedzieć w tym artykule, to czy AgroUnia reprezentująca środowisko rolnicze będzie sprzymierzeńcem, czy wrogiem w walce o przyszłość rodzaju ludzkiego.

AgroUnia a unijny Zielony Ład

W wielu swoich wypowiedziach lider AgroUnii wskazuje, że polityka klimatyczna Unii Europejskiej jest nieracjonalna, nieprzemyślana i uderzy w najbiedniejszych. Kołodziejczak podkreśla, jak ważne jest to, aby za transformację nie płacili zwykli ludzie. To stwierdzenie bardzo ważne, podnoszone często przez ruchy klimatyczne. Nie jednostki wywołały kryzys i nie one powinny płacić za gospodarkę rabunkową różnych firm. Transformacja musi sprzyjać sprawiedliwej redystrybucji dóbr, by nie doprowadzić też do fali samobójstw, jak to miało miejsce po terapii szokowej Leszka Balcerowicza.

Problem w tym, że Zielony Ład UE nie jest racjonalny z punktu widzenia stawianych celów. Neutralność klimatyczna, której osiągnięcie Unia zakłada w 2050 r., jako sposób na uniknięcie milionów śmierci i ludzkich cierpień nie wystarczy. Plan zakłada zbyt powolne tempo zmniejszania emisji (tylko o 55 proc. netto do 2030 r.) i wbrew wiedzy naukowej oddziela wzrost gospodarczy od zużycia zasobów w ramach ciągle rosnącej gospodarki o obiegu zamkniętym. Na niemożliwość osiągnięcia rosnącej gospodarki o obiegu zamkniętym wskazała w 2021 r. Europejska Agencja Środowiska (EEA). A mimo to mówi się o „lewackim szaleństwie Unii” czy „zielonym komunizmie”.

Czy Michał Kołodziejczak dołączy do chóru polityków, którym szepczą do uszu koncerny starające się utrzymać status quo? W debacie z przedstawicielami młodzieży organizowanej przez myPolitics, w której jakiś czas temu brał udział, padło znamienne stwierdzenie, że koszty nowych polityk poniosą najbiedniejsi, bo bogaci sobie poradzą.

To nie najubożsi powinni płacić za transformację. A jeśli nie wdrożymy zmian odpowiednio szybko, to właśnie oni ucierpią najbardziej. Bogaci długo będą mogli odcinać się od skutków katastrofy klimatycznej. Osoby takie jak Bill Gates czy nawet Mateusz Morawiecki zamkną się w swoich klimatyzowanych posiadłościach z dostępem do wody i resztek jedzenia, gdy najubożsi będą walczyć o ochłapy na ulicach zrujnowanych miast.

Wizja ta może się wydawać przerażająca i odległa, ale jest jak najbardziej realna. Polityki klimatyczne podejmowane są właśnie w celu uniknięcia najgorszego. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Kołodziejczak stwierdził, „że jeżeli oni [polscy politycy negocjujący z Unią Zielony Ład] nie zrobią nic, żeby dać Polsce więcej czasu, to będzie to krew, pot i łzy, ale dla polskich rolników, pracowników, przedsiębiorców i tak naprawdę dla całego społeczeństwa”. Chwilę wcześniej postulował, aby transformacja była wprowadzana w sposób „naturalny, a wręcz powolny”.

Trzeba zmartwić pana Kołodziejczaka: nie ma czasu na powolną transformację. Był w latach 70., gdy Klub Rzymski opublikował raport „Granice wzrostu”, lub 80., gdy Międzyrządowy Zespół ds. Klimatu zaczynał sygnalizować, że nadciąga katastrofa. Dziś nie można udawać, że transformacja nie zaboli i nie naruszy niczyich interesów. Zwlekaliśmy za długo, aby móc przeprowadzić ją w sposób zostawiający uśmiech na wszystkich twarzach. Transformacja może być sprawiedliwa lub, jak woli Kołodziejczak, uczciwa, ale nie może być powolna.

Podkast: Dawid i Goliat. Na ile AgroUnia zagraża PiS?

AgroUnia a neutralność klimatyczna

Zgodnie z konsensusem naukowym, aby uniknąć najgorszych skutków katastrofy klimatycznej, kraje OECD, w tym Polska, powinny osiągnąć neutralność do 2040, a świat do 2050 r. Osoby aspirujące do roli przywódców powinny wiedzieć, że potrzebny jest plan transformacji społeczeństwa i byłoby idealnie, gdyby ten plan mieli.

Michał Kołodziejczak pytany o to podczas wspomnianej debaty nie odniósł się do problemu, nie wskazał żadnych pomysłów czy kierunków, ale zwrócił uwagę na przenoszenie odpowiedzialności za zmiany klimatyczne na jednostki. Wypada przypomnieć, że ideę obliczania indywidualnego śladu węglowego upowszechniła w 2000 r. British Petroleum, druga co do wielkości niepaństwowa firma naftowa na świecie, w ramach kampanii ocieplania swego wizerunku. Tym sposobem sprytnie odwróciła uwagę od wielkich korporacji, ogniskując ją na pojedynczych ludziach. Lider AgroUnii mówi wprost, że to koncerny odpowiadają za katastrofę i nie pozwoli obciążać winą zwykłych rolników. Ze stwierdzeniem takim należy się zgodzić i zawsze, gdy jest ku temu sposobność, przypominać, że nie pan Adam z Nowego Sącza odpowiada za największą w historii klęskę głodu na Madagaskarze spowodowaną zmianami klimatu.

Kołodziejczak idzie jednak o krok (lub więcej) za daleko, gdy przekonuje, że o katastrofę nie można obwiniać tych, którzy używają starych maszyn, jeżdżą dieslem, jedzą mięso, tj. wiodą „normalne życie”. Widać tu napięcie między potrzebą zmian systemowych i zmian indywidualnego stylu życia. Pan Adam z Nowego Sącza nie jest odpowiedzialny za największą w historii klęskę głodu na Madagaskarze, tyle że podobnych do niego jest ponad 750 mln osób w samej Europie i Stanach Zjednoczonych. Ludzie ci żyją na Globalnej Północy, która przez wieki trzymała pod butem ludność Globalnego Południa, mordując ją i wykorzystując, a za pomocą długów obecnie nie pozwala jej się rozwijać. Bardzo możliwe, że mieszkańcy najbogatszych krajów zaliczają się do 10 proc. ludności odpowiedzialnej za 50 proc. emisji gazów cieplarnianych. Kilka razy w roku poruszają się samolotami, jeżdżą autami zasilanymi paliwami kopalnymi, wymieniają maksymalnie co dwa lata telefon, kupują nowe ubrania, które założą dwa razy, jedzą za dużo mięsa i innych produktów odzwierzęcych, marnują żywność. Ze swojej perspektywy wiodą „normalne życie”.

Czytaj też: Ludzie, którzy mało szkodzą, cierpią najbardziej

Prawdą jest, że wiodą je w taki sposób ze względu na sprytne kampanie reklamowe i wpajany im od urodzenia kapitalizm głoszący, że wartość człowieka określa liczba lajków na Instagramie, nowa bluzka czy stan posiadania. Styl funkcjonowania, który zagraża trwałości procesów przyrodniczych utrzymujących nas przy życiu, jest uznawany za miliony panów Adamów za ich własny i jedyny możliwy. Obalenie kapitalizmu, a w efekcie korporacji niszczących planetę, pociągnie za sobą zmianę sposobu życia i wiele osób może się tego obawiać. Dlatego głoszenie, że poszczególne jednostki są bez winy, jest przejawem braku wyobraźni lub nieznajomości zagadnienia. Nie da się osiągnąć neutralności klimatycznej, obalić kapitalizmu i korporacji, utrzymując nadkosumpcję, nierównoważone wzorce żywnościowe czy poruszanie się przez 8 mld ludzi samochodami spalinowymi.

Czytaj też: Traktorem na Wiejską. AgroUnia zbawi polską wieś

AgroUnia a sprawa produkcji zwierzęcej

Stosunek do produkcji mięsa jest z pewnością najbardziej kontrowersyjnym punktem rozmowy o AgroUnii w kontekście walki z katastrofą klimatyczną. Kwestią, której nie warto poruszać, jest stosunek tej formacji do praw zwierząt, gdyż dowiodła wielokrotnie, że zwierzęta to dla niej przedmioty i źródło zysku: walczy z zakazem ferm futrzarskich, rozrzuca zwłoki świń w stolicy, używa żywych prosiąt jako rekwizytu podczas demonstracji.

Stanowisko AgroUnii jest w tej materii spójne. Moralnie naganne, ale spójne. Istotne są rozbieżności w stosunku do produkcji mięsa. Michał Kołodziejczak wielokrotnie podkreślał, że reprezentuje małych rolników walczących z uprzemysłowieniem rolnictwa. Zaznacza, jak ważna jest lokalność jedzenia i jakim dramatem jest to, że mali rolnicy, hodujący kilka krów, nie wytrzymują konkurencji z wielkimi fermami.

W Polsce faktycznie znikają małe gospodarstwa. Liczba gospodarstw rolnych spadła z prawie 3 mln w 2000 do 1,4 mln w 2017 r. W latach 2002–15 największy spadek dotyczył gospodarstw do 10 ha, przy jednoczesnym 2–3-proc. wzroście powierzchni gospodarstw od 30 do 50 ha i powyżej 50 ha. Ponadto zmniejsza się udział gospodarstw do 15 ha w powierzchni użytków rolnych, a rośnie udział gospodarstw 50 ha i większych. Gospodarstwa zwiększają się, specjalizują w uprawianiu jednego produktu, a uprzemysłowienie produkcji zwierzęcej rośnie. W 2020 r. po raz pierwszy w historii Polski średnia liczba świń w pojedynczym stadzie przekroczyła 100 sztuk. W zaledwie pięć lat średnia liczba zwierząt w stadzie zwiększyła się ponaddwukrotnie, zaś w porównaniu z początkiem XXI w. – ponadczterokrotnie. Średnia liczba świń w 2002 r. wynosiła 25, a w 2020 – 109. Zwierzęta odrywane są od pastwisk, wtłaczane do betonowych hal, karmione paszą z upraw soi, pod które wycięto stare lasy.

Właśnie przemysł mięsny pociąga za sobą tak olbrzymią presję środowiskową. Kołodziejczak pewnie zna te dane, a mówi o potrzebie ochrony małych gospodarstw. Jednocześnie współorganizuje protest w Kleszczewie przeciw uchwaleniu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego zakazującego budowy ferm powyżej 120 dużych jednostek przeliczeniowych (miara wielkości używana w tym obszarze). Wskazywał, że nie można zrobić ze wsi skansenu, a winne pomysłom ograniczeń są mieszczuchy, którym nie podoba się zapach prawdziwej wsi.

Fermy przemysłowe nie mają z rolnictwem nic wspólnego i AgroUnia prawdopodobnie to rozumie. I albo nie wierzy w wagę małych gospodarstw, albo wierzy, ale z jakiegoś powodu podejmuje działania im zagrażające.

Czytaj też: Jak silna jest AgroUnia?

AgroUnia a spożycie mięsa

Uprzemysłowienie produkcji łączy się silnie z ilością mięsa, jakie spożywamy. A spożywamy go zwyczajnie za dużo, aby zachować zdrowie i planeta mogła to udźwignąć. Ostatnie badania Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem (struktury WHO) wskazują, że przeciętny Polak zjada ok. 62,5 kg mięsa rocznie, czyli ok. 1300 gr tygodniowo, podczas gdy zalecenia WHO to 500 g mięsa przetworzonego lub 750 nieprzetworzonego. Małe gospodarstwa niezagrażające bioróżnorodności i stabilności klimatu nie są w stanie takiej ilości wytworzyć.

Spożycie mięsa musi spaść, i to drastycznie. Pomysłów, jak to zrobić, jest wiele. Począwszy od odgórnych regulacji, zakazu reklam, limitów produkcji czy mechanizmów rynkowych, jak urealnienie kosztów pozornie taniego mięsa.

Na każdą tego typu wypowiedź Kołodziejczak wzdryga się i mówi o ideologii. Jest to potencjalnie jeden z większych „grzechów klimatycznych” AgroUnii. W 2020 r. ponad 55 proc. drobiu, 44 proc. wołowiny i 26 proc. drobiu przeznaczono na eksport. Polska nie produkuje mięsa dla siebie, a na zagraniczne rynki. Gdyby wdrażać realne programy dążące do zmniejszenia spożycia mięsa, straciliby eksporterzy.

Czytaj też: Mięsoholizm – nowe uzależnienie

AgroUnia z Michałem Kołodziejczakiem może być sprzymierzeńcem w walce o sprawiedliwą transformację. Brakuje jej jednak spójności w działaniach, a jej liderowi świadomości skali zagrożenia. Nie łudzę się, że powstaje siła, która będzie głosić cele klimatyczne zgodne z naukową wiedzą czy z hasłem „degrowth” na sztandarze. Ideowo jednak stara się upodmiotowić rolników i wyraża troskę o bezpieczeństwo najbiedniejszych. Pozostaje mieć nadzieję, że Kołodziejczak, jeśli chce być politykiem dużego formatu, weźmie do ręki raport IPCC i uświadomi sobie, że nie ma już miejsca na powolną transformację.

Tekst powstał we współpracy z Greenpeace.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama