Nauka

Raj pod bańką

Ile kosztuje wstęp do raju? Za 14 funtów można niedaleko Plymouth, w Wielkiej Brytanii, zakosztować Edenu.

Z ponad 7 mln osób, które do tej pory odwiedziły to miejsce, nikt nie domagał się zwrotu pieniędzy. Wyjątkowość Eden Project nie polega tylko na tym, że niezwykła konstrukcja szklarni została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa – najważniejsze jest to, że każdy, kto tam wejdzie, zmienia swój stosunek do przyrody.

W Bodelva, 5 km na wschód od miejscowości St. Austell, jest ogromna niecka, której zbocza kipią od zieleni i kwiatów. Na samym jej dnie przycupnęła niezwykła budowla przypominająca bazę kosmiczną. Jej połączone ze sobą przezroczyste kopuły są jak ogromne bańki mydlane. Przez wiele lat wydobywano tu glinę, nie przejmując się środowiskiem naturalnym. Po wyeksploatowaniu złoża pozostała ogromna dziura o głębokości ponad 60 m i powierzchni równej 35 boiskom piłkarskim. Na dnie tego wykopu po deszczu powstawało brudne bajoro. Właśnie to kompletnie zdegradowane miejsce kilku zapaleńców wybrało, aby udowodnić, że można naprawić to, co inni zepsuli.

Początki były bardzo trudne – często brakowało pieniędzy na opłacenie już wykonanych robót, jednak entuzjazm pomysłodawców udzielał się również pracującym tu ludziom do tego stopnia, że robili swoje bez wynagrodzenia nawet przez 18 miesięcy. Na szczęście fundusze się znalazły – pieniądze wyłożyła brytyjska Loteria Narodowa (National Lottery), Komisja Europejska, Południowo-Zachodnia Regionalna Agencja Rozwoju oraz dziesiątki firm. Suma przeznaczona na projekt sięgnęła 121 mln funtów, ale w ciągu pierwszych trzech lat turyści przyjeżdżający do Edenu zostawili w Kornwalii ponad 610 mln funtów! Tak więc ten ekologiczny projekt jest także ogromnym sukcesem finansowym.

Prace rozpoczęto od osuszenia i wyrównania terenu – buldożery przesunęły 8 mln ton ziemi. Potem na zbocza nawieziono 85 tys. ton żyznej ziemi (kompostu zrobionego, oczywiście, z odpadów), na której zasadzono ponad milion roślin należących do 5 tys. gatunków. Dopiero wówczas rozpoczęto wznoszenie szklarni i budynków towarzyszących. Całość zaprojektował sir Nicholas Grimshaw, znany i ceniony w Wielkiej Brytanii architekt. Ma on na swoim koncie m.in. International Terminal na Waterloo Station w Londynie, most Ijburg w Amsterdamie czy hale dworca lotniczego w Zurychu. Sześciokątne elementy tworzą kopuły w kształcie sfery (największa ma średnicę 125 m), podtrzymywane przez szkielet naśladujący sieć krystaliczną krzemianów (SiO4). Zastosowanie takiego rozwiązania sprawiło, że budowla jest lekka i niezwykle widna. Poszycia szklarni wykonano z wytrzymałej przezroczystej folii, która przepuszcza promieniowanie ultrafioletowe. Ich wznoszenie rozpoczęto w listopadzie 1999 r., a Eden otwarto w marcu następnego roku i od tej pory jest on jedną z największych atrakcji turystycznych Wielkiej Brytanii.

W pierwszym z budynków, jeszcze przed wejściem do szklarni, zainscenizowano krótkie przedstawienie pod szokującym tytułem „Dead Cat”. Jest ono powtarzane co dwie minuty i ma uświadomić zwiedzającym, co się stanie, kiedy na Ziemi zabraknie roślin. Z pięknie urządzonego pokoju po kolei znikają kwiaty w doniczkach, owoce stojące na stole, drewniana misa, książki, lniane zasłony, także ubrania mieszkających tam ludzi. Kiedy pozostają już puste ściany, nagie postacie, pies i kot – uzmysławiamy sobie, że bez roślin nie byłoby także tlenu. W finałowej scenie lokatorzy pokoju umierają. Ten drastyczny pokaz na długo zapada w pamięci.

Teraz możemy wreszcie wejść do szklarni. W pierwszej wysokiej na 50 m panują warunki takie jak w strefie równikowej. Za dnia wilgotność sięga tu 60, a w nocy nawet 90 proc. Zgromadzone rośliny pochodzą z Ameryki Południowej, Afryki Wschodniej, Malezji i wysp tropikalnych. Wśród drzew stoi malezyjska chata otoczona niewielkim ogródkiem, w którym można znaleźć wszystko, co uprawiają mieszkańcy Półwyspu Malajskiego – warzywa, owoce, kwiaty. Nie brakuje roślin leczniczych. Stary motorower stoi oparty o ścianę chaty. Na sznurze suszy się ręcznik. Wszystko wygląda tak, jakby za chwilę mieli z niej wyjść tubylcy.

Dalej odnajdujemy wiele interaktywnych eksponatów, które pokazują np., co to jest cola i skąd wziął swoją nazwę najpopularniejszy na świecie gazowany napój, jak powstaje guma do żucia, z czego robi się czekoladę, cukier, jak wyglądają egzotyczne przyprawy itd. Nie tyle chodzi więc o podziwianie piękna roślin, ile przekonanie się na własne oczy, jak wyglądają rośliny, które wykorzystujemy na co dzień.

W drugim biomie – tak nazwano bloki tematyczne – z klimatem podzwrotnikowym posadzono rośliny z Afryki Południowej i Kalifornii oraz krajów śródziemnomorskich, m.in. winorośl, dęby korkowe, drzewa oliwne i mało znane zboża, a także tytoń i słoneczniki. Można poznać zapachy wyekstrahowane m.in. z lawendy, róży, mięty, geranium, i dowiedzieć się, że człowiek rozróżnia 10 tys. różnych aromatów, a chemoreceptory były prawdopodobnie pierwszym ze zmysłów, który rozwinęły już prymitywne organizmy. Trzeci biom, obejmujący cały teren wokół szklarni, zajmuje około 12 ha. Zasiedlają go rośliny, którym odpowiadają warunki klimatyczne panujące w Kornwalii, a więc oprócz rodzimych gatunków także rośliny z Ameryki Południowej, Azji czy z Australii.

Twórcom Eden Project udaje się wciągnąć do „zabawy w ochronę środowiska” rzesze młodych ludzi. To przede wszystkim dla nich organizowane są tu różne imprezy dodatkowe – m.in. koncerty gwiazd rocka, warsztaty, konkursy. Nikt nie epatuje ich krzykliwymi ekologicznymi hasłami i nie wtłacza na siłę idei ochrony środowiska. Wyjeżdżają za to zafascynowani bogactwem świata roślin, jego pięknem i wyposażeni w garść wskazówek, jak można o ten świat lepiej zadbać.

Tim Smit, pomysłodawca budowy Eden Project, jest szczęśliwy, że udało mu się coś zmienić w podejściu ludzi do przyrody. I swoim entuzjazmem zaraża nie tylko ponad 400 współpracowników, ale i zwiedzających. W miejscowej restauracji serwuje się dania z ekologicznych upraw, w szklarniach jest zamknięty obieg wody i nie używa się chemicznych środków ochrony roślin. Wszędzie stoją pojemniki ułatwiające segregowanie śmieci. Eden Project pokazuje, że tak dzisiaj modną walkę o ochronę przyrody warto prowadzić nie tylko na demonstracjach z transparentem w dłoni, ale też we własnym koszu na śmieci. Mało efektowny, ale bardzo skuteczny sposób.

Autor jest dziennikarzem zajmującym się popularyzacją nauki, pracuje w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie.


Kompletnym fiaskiem zakończył się podobny amerykański projekt Biosfere2, który zakładał powstanie zamkniętego ekosystemu niezależnego od ziemskiego. Eksperyment sfinansował naftowy potentat Ed Bass, namówiony przez przywódcę lokalnej komuny New Age Johna Allena. Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku uważano, że jedynym ratunkiem dla mieszkańców zagrożonej katastrofą Ziemi jest skolonizowanie Księżyca lub Marsa. Pomysł wybudowania na pustyni w Arizonie ogromnej eksperymentalnej bazy trafił więc na podatny grunt. Wkrótce o projekcie entuzjastycznie informowały wszystkie media. Na pierwszy rzut oka założenia wyglądały realnie, więc nikt nie słuchał ostrzeżeń fachowców. Eksperyment z wielką pompą ruszył 26 września 1991 r. Wewnątrz szklarni wraz z roślinami i zwierzętami zamknięto osiem osób. Kłopoty zaczęły się bardzo szybko. W samowystarczalnym z założenia ekosystemie wkrótce zaczęło brakować jedzenia i tlenu. Wewnątrz było za gorąco, a biosferian nękała plaga karaluchów i mrówek. W rezultacie pierwsza misja zakończyła się po dwóch latach w atmosferze skandalu.

Druga misja rozpoczęła się 6 marca 1994 r. – tym razem do wnętrza szklarni weszło sześć osób – ale skończyła się już 5 kwietnia. Biosferianie pokłócili się i samowolnie otworzyli zapieczętowane drzwi. Jako przyczynę niepowodzenia eksperymentu podano niezgodność charakterów jego uczestników.

Od czerwca 2005 r. dotychczasowi właściciele Biosfere2 bezskutecznie szukają nabywcy całego kompleksu lub pomysłu na jego wykorzystanie. Na szczęście obiekt nie pozostaje bezużyteczny. Szklarnia na pustyni jest udostępniana odpłatnie turystom i pozostaje pod opieką Columbia University – zainteresowani ekologią studenci tej uczelni przyjeżdżają tu w trakcie ostatniego semestru nauki na ćwiczenia terenowe.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną