Omikron wywołał globalny lęk i nie schodzi z czołówek portali, gazet i programów informacyjnych. To zrozumiałe, bo po prawie dwóch latach pandemii i jej kolejnych fal ludzie są już potwornie zmęczeni. Może jednak na razie jest jeszcze za wcześnie, by nowy wariant koronawirusa traktować jako wyjątkowo niebezpieczny?
Czytaj także: Omikron przyniósł nowe obostrzenia. Rząd przedstawił pakiet alarmowy
Skąd się wziął omikron?
To kolejny wariant SARS-CoV-2, czyli forma wirusa z nowym, określonym układem, np. kilku mutacji w materiale genetycznym (RNA). Wirusy naturalnie się zmieniają (mutują), bo gdy się replikują, to w ich RNA pojawiają się modyfikacje na skutek błędów popełnianych przez powielającą je „maszynerię”. Niektóre z tych błędów mogą przynieść korzyść patogenowi. Ta naturalna zmienność występuje również u SARS-CoV-2, aczkolwiek wszystkie koronawirusy zmieniają się stosunkowo powoli, np. w porównaniu z wirusami grypy.
Po raz pierwszy omikrona wykryto w kilku próbkach pobranych 11 listopada od zakażonych osób w Botswanie (że jest to nowy wariant, stwierdzono 23 listopada i natychmiast powiadomiono o tym badaczy na całym świecie, m.in. pracujących dla firm Pfizer/BioNTech i Moderny). Kolejne odnaleziono w materiale pacjentów z RPA, gdzie zaczęła szybko rosnąć liczba zakażeń SARS-CoV-2.
Czym wyróżnia się omikron?
Nagromadzeniem dużej liczby – ok.