Kryzys migracyjny czy kryzys gościnności?
Osoby optujące za używaniem języka inkluzywnego i empatycznego proponują, by stosować termin „kryzys gościnności” zamiast „kryzysu uchodźczego/migracyjnego”. Chodzi o przeniesienie ciężaru semantycznego z osób migrujących na państwa, które się na nie zamykają. „Kryzys gościnności” mówi o pewnej ułomności, którą przejawiamy jako społeczeństwa i aparaty państwowe, a nie o domniemanej winie osób uchodźczych za sytuację, w jakiej się znalazły.
Miałam problem z tym terminem, bo o ile zgadzam się i rozumiem jego empatyzujące z migrantami przesłanie, o tyle słuchając o tym, co dzieje się aktualnie na granicy polsko-białoruskiej, odnoszę wrażenie, że nie ujmuje on całej istoty sprawy. Z drugiej strony nie wiem, czy jakikolwiek skondensowany termin jest w stanie to zrobić. Być może „kryzys humanitarny” odpowiadałby skali cierpienia tam się rozgrywającego – natomiast nie mówiłby zbyt wiele np. o politycznym podsycaniu strachu w wykonaniu Morawieckiego i Łukaszenki. Powodów takich kryzysów, niezależnie, czy nazwiemy je kryzysami gościnności czy kryzysami uchodźczymi, może być wiele – najważniejsze, że są tragiczne w skutkach przede wszystkim dla osób, które nie są podmiotami w tych sporach: dla uchodźczyń i migrantów.
Czytaj też: Łukaszenka, Putin i Kaczyński mają ten sam kompleks
Przygraniczna rzeczywistość
W pasie przygranicznym na Podlasiu wciąż obowiązuje stan wyjątkowy – pierwszy w Polsce stan nadzwyczajny od czasów stanu wojennego ogłoszonego przez gen.