Kilka dni temu minister Adam Niedzielski stwierdził, że następna fala epidemii koronawirusa SARS-CoV-2 może do nas dotrzeć już w drugiej połowie sierpnia. Szef resortu zdrowia odwołał się przy tym do doświadczeń z ostatniego roku – mniej więcej miesiąc po wzroście liczby zakażeń w Wielkiej Brytanii następował on również w Polsce. Teraz Wielka Brytania notuje ok. 20 tys. przypadków dziennie, co za jakiś czas oznaczałoby (przy uwzględnieniu różnicy liczby mieszkańców obydwu krajów) wzrost do ok. 15 tys. wykrywanych zakażeń w naszym kraju. Prognozy te nie są wyłącznie spekulacjami ministra zdrowia i skupionych wokół niego ekspertów.
Może być potrzebny kolejny lockdown
Podobny scenariusz przewiduje m.in. Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego Uniwersytetu Warszawskiego (ICM UW), które właśnie przygotowało prognozy na najbliższe osiem miesięcy. Jak mówił niedawno w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” dr Franciszek Rakowski, kierownik zespołu covidowego ICM UW, różnica w stosunku do przewidywań ministra Niedzielskiego jest taka, że czwartej fali należy spodziewać się trochę później, bo w połowie września. Reszta się zgadza. W wariancie pesymistycznym dzienny przyrost zakażeń może wówczas osiągnąć poziom 16 tys. przypadków, a w optymistycznym kilku tysięcy. Pocieszające może być to, że choć czwarta fala epidemii jest nieunikniona, to – według Rakowskiego – będzie ona inna od poprzednich: dużo słabsza, więc obejdzie się bez wprowadzania ogólnokrajowego lockdownu.