Nic nie straciło na aktualności zalecenie WHO mówiące o tym, że skuteczne testowanie osób z podejrzeniem zakażenia pozwala na opanowanie epidemii i ograniczenie transmisji covid-19.
Obecnie w Polsce wykonuje się przeważnie 50–60 tys. testów w ciągu doby, choć bywają też dni, kiedy ich liczba spada do 30 tys. Głównie dlatego, że jest ona pochodną skierowań od lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, a tu obowiązuje zasada, że na pobranie wymazu mogą liczyć jedynie osoby z objawami infekcji. Można też samemu zgłosić się na test PCR, wypełniając formularz na stronie www.pacjent.gov.pl, ale zainteresowanie jest raczej umiarkowane. Prewencyjne testy wykonuje się w nielicznych przypadkach przyjęć do szpitali, hospicjów itp.
Polska odstaje więc w rankingu testowania od czołówki światowej i nawet europejskich średniaków. Choć mamy potencjał, żeby robić to częściej. Podczas gdy Niemcy oparli strategię wychodzenia z pandemii na masowych testach, nasz minister zdrowia Adam Niedzielski już w marcu ten pomysł odrzucił, argumentując, że zarówno w jego przekonaniu, jak i doradców z Rady Medycznej przedsięwzięcie to nie przyniosłoby wystarczających efektów, więc nie warto w nie inwestować. Polska opiera swoją strategię wyłącznie na Narodowym Programie Szczepień. Czy to wystarczy?
Testowanie elementem codziennego życia
Niemcy również stawiają na szczepienia, choć rozpoczęli je niemrawo, ale sporo uwagi wciąż poświęcają na wyszukiwanie ludzi, którzy są zakażeni i mogą być źródłem transmisji wirusa na innych. Zwłaszcza teraz, gdy otwierają się bary, restauracje, kluby sportowe i placówki kultury. Wymyślono więc, że zanim przekroczą próg takiego miejsca, potrzebują wyniku testu wykonanego w ciągu ostatniej doby.
Czytaj także: Jak czytać testy na pocovidową odporność
Otwarto w tym celu 15 tys. punktów testowych, ponad 1,3 tys. w samym Berlinie. Ośrodki te są finansowane przez rząd, który setki milionów euro wydał na stworzenie takiej sieci quasi-laboratoriów (tylko w marcu i kwietniu, według mediów, przeznaczono na ten cel 576 mln euro). Do tego należy dodać osobną pulę tzw. szybkich testów antygenowych zarezerwowanych dla szkół i przedszkoli, którymi bada się dzieci i młodzież co najmniej dwa razy w tygodniu. Sieci handlowe, apteki, a nawet stacje benzynowe sprzedają na potęgę zestawy do samodzielnego testowania w domach.
Czy to ma sens? Prawie 23 proc. Niemców zostało już w pełni zaszczepionych i oni nie muszą w towarzystwie legitymować się wynikami testów – zarówno antygenowych, jak i PCR. Ale trzeba przyznać, że obywatele tego kraju od samego początku pandemii zawierzyli testowaniu w stopniu dużo większym niż inne państwa, więc nawyk oddawania wymazów po ponad roku wszedł im po prostu w krew. Zdaniem naukowców dzięki takiemu podejściu, które pomaga w miarę szybko identyfikować i rozbijać łańcuchy infekcji, udało się załagodzić skutki falstartu związanego z opieszale rozpoczętą kampanią szczepień, kiedy podobnie jak w Polsce do wielu miast nie docierały dostawy zakontraktowanych dawek. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania biją na głowę Niemców pod względem liczby zaszczepionych ludzi, ale to właśnie Berlin może dziś pochwalić się kontrolowaniem liczby nowych zakażeń za sprawą karności swoich obywateli, którzy wiedzą, że powinni regularnie sprawdzać swój status, zanim pojawią się w towarzystwie. Testowanie stało się po prostu czynnością wpisaną do takich codziennych obowiązków jak mycie rąk.
Czytaj także: Maseczki latem – może warto od nich odpocząć?
Masowe testy: za i przeciw
Co ciekawe, chociaż testy antygenowe są dużo mniej czułe niż klasyczne testy molekularne PCR, których „obróbka” trwa dłużej, według niemieckich wirusologów i diagnostów oba rodzaje sprawdzają się w wynajdowaniu osób z wysokim mianem wirusa. Ponieważ służą one do badania pacjentów objawowych, by ustalić u nich rodzaj zakażenia i wykluczyć lub potwierdzić to najbardziej obecnie niebezpieczne, wywołane przez SARS-CoV-2, każda osoba z gorączką lub dolegliwościami wskazującymi na infekcję posłusznie „daje się wymazać”. Ale z tej możliwości korzystają również osoby bezobjawowe, co sprowokowało do dyskusji, czy rząd nie marnuje na tak powszechne badania zbyt wielkich pieniędzy.
Pojawiły się też nadużycia. System rozliczeń za testy (18 euro za zestaw) tak skonstruowano, że sprzyja oszustwom, ponieważ nie podlega niczyjej kontroli. W jednym z punktów testowych w Kolonii wykryto np., że zamiast 70 faktycznie pobranych próbek wystawiono rachunek na prawie tysiąc. Minister zdrowia Jens Spahn z CDU musiał się tłumaczyć publicznie z oskarżeń o rozrzutność, ale nawet jego polityczni przeciwnicy nie mają zbyt wielu argumentów, by krytykować pomysł masowego testowania. O tym, jakim fiaskiem zakończyło się ono na Słowacji, już mało kto pamięta.
A w tym kraju jesienią 2020 r. podjęto decyzję o „wymazaniu” wszystkich 5,5 mln obywateli, co miało ostatecznie zakończyć pandemię – ale finał okazał się więcej niż skromny. Ani nie zakończył się lockdown, ani nie spowodowało to ograniczenia transmisji wirusa, choć nawet w środowisku naukowym nie brakowało pojedynczych głosów, że skoro udało się umieścić na kwarantannie kilka tysięcy zakażonych ludzi, to warto było taką akcję przeprowadzić.
Klucze do wolności
W Polsce liczba zakażeń spadła ostatnio do poziomu z ubiegłego roku, co jest zasługą nie tyle dobrej pogody (jak stwierdził niedawno prezydent Andrzej Duda), ile rosnącej liczby ozdrowieńców i zaszczepionych. Po dwóch dawkach jest dopiero 10 mln obywateli, sporo osób nabyło po przebytym zakażeniu naturalną odporność. Jednak blisko 19 mln Polek i Polaków wciąż jej nie ma i pytanie brzmi, w jaki sposób służby sanitarne zamierzają ograniczyć rozprzestrzenianie wirusa w tej licznej populacji, jeśli właśnie nie regularnie wykonywanymi testami, by izolować potencjalne ogniska zakażeń.
Tym bardziej że tuż za granicami Polski i u nas będzie przybywać zachorowań wywołanych wysoce zakaźnym wariantem delta, więc choć teraz placówki medyczne nie uginają się pod naporem pacjentów, jest jeszcze sporo takich, którzy są w stanie wywołać czwartą falę pandemii. Trzeba ich nie tylko usilnie namawiać do szczepień, ale też chronić przed koronawirusem.
I nie chodzi tu o zachęty dla laboratoriów, a więc nieźle opłacane przez Narodowy Fundusz Zdrowia badania diagnostyczne w kierunku wykrywania SARS-CoV-2, ale o uświadomienie ludziom, że korzystanie z niedawno otwartych miejsc użyteczności publicznej bez nabycia odporności nadal naraża ich na infekcję. W Niemczech strategia powrotu do normalności i wychodzenia z lockdownu opiera się w dużej mierze na odpowiedzialności społecznej – każdy kontroluje swój stan zdrowia i sprawdza go testem po to, aby nie narażać innych na ryzyko zakażenia. Szkoda, że u nas kluczem do wolności jest odrzucenie wszelkich form ograniczeń i obywatelskich obowiązków: bez maseczek, bez testów, bez rozsądku i wyobraźni.
Czytaj także: Covid da znać za 30 lat