Nauka

Szczepionkowe przyspieszenie. Jak przekonać nieprzekonanych?

Nowo otwarty powszechny punkt szczepień w krakowskiej Tauron Arenie Nowo otwarty powszechny punkt szczepień w krakowskiej Tauron Arenie Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Kampania profrekwencyjna – to nowe określenie klucz, którym rząd chce otwierać umysły Polaków i zmieniać nastawienie do szczepień. 4 mln wolnych terminów czekają na chętnych, przyspieszają drugie dawki.

Czy jest jakiś plan, jak dotrzeć do seniorów 70+, którzy do tej pory się nie zaszczepili? Zapytał w mediach społecznościowych prof. Wojciech Szczeklik z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. I wyjaśnił: „W tej grupie ryzyko ciężkiego przebiegu jest największe, a co trzecia osoba w tym wieku się nie zaszczepiła”.

Wypowiedzi i komentarze na temat pandemii wyrażane przez szefa krakowskiej Kliniki Intensywnej Terapii i Anestezjologii śledzi na Twitterze blisko 13 tys. osób, a że jest też wśród nich minister zdrowia Adam Niedzielski, szybko udzielił mu odpowiedzi: „Uruchomiliśmy możliwość generowania przez lekarzy POZ [podstawowej opieki zdrowotnej – PW] list osób niezaszczepionych w wieku 60+. Lekarze rodzinni mają już narzędzie wskazujące pacjentów, których wątpliwości bądź niedogodności trzeba rozwiązywać. Przed nami także kampania profrekwencyjna”.

Ponieważ dalszych szczegółów brak (minister Michał Dworczyk obiecał skonkretyzować pomysł w najbliższych dniach, a sama kampania ruszy w przyszłym tygodniu), ciekawsze są wpisy innych osób pod pytaniem prof. Szczeklika. Wynika z nich, że rząd oraz lekarze rodzinni, wezwani do działania przez Niedzielskiego, będą mieć problem z nawiązaniem rozsądnego dialogu z rzeszą nieprzekonanych do szczepień rodaków.

Czytaj też: ABC. Jak się przygotować do szczepienia?

Egoizm czy solidaryzm?

„Moja mama, lat 72, świadomie stwierdziła, że w eksperymencie medycznym brać udziału nie będzie! Od początku pandemii aktywnie uczestniczy w życiu wnuków i nabiera naturalnej odporności poprzez spacery i aktywność fizyczną i społeczną!” – to jedna z wielu odpowiedzi. „Dokładnie w wieku mojej mamy. Aktywność na 100 proc. możliwości. Przeszła covid w marcu jak zwykłą grypę – dwa dni w łóżku i po bólu. Dalej żyje na pełnych obrotach i sama podjęła decyzję, że się nie będzie szczepiła”.

Obie panie – niech im zdrowie i odporność dopisują jak najdłużej! – są potwierdzeniem reguły, że koronawirus i covid może mieć w populacji bardzo różny przebieg, więc na podstawie pojedynczych historii nie należy wyciągać żadnych wniosków. Ale choć pełne werwy i dobrego samopoczucia – trudno nie zaliczyć tych kobiet do egoistek niemających wyobraźni na temat losów innych ludzi, których codziennie spotykają.

Na tym właśnie powinna się skupić profrekwencyjna kampania rządowa i aktywność lekarzy rodzinnych, którzy mają teraz namawiać starsze osoby, by skorzystały ze szczepień – nauczyć ich współodpowiedzialności za innych, gdyż na tym opiera się idea szczepień populacyjnych. Chronimy siebie, ale jednocześnie tych, którzy – m.in. z wielu powodów medycznych – zaszczepić się nie mogą.

Dzieci seniorów, które wypisują brednie na Twitterze lub Facebooku, chwaląc swoich rodziców za odmowę przystąpienia do szczepień, nawet nie wiedzą, jak złą opinię im wystawiają za tę właśnie bezmyślność i brak prospołecznej wrażliwości. Ale czy zdołają to zmienić lekarze rodzinni, których minister próbuje zaangażować do nakłaniania niezdecydowanych do zmiany zdania?

Czytaj też: Szczepienia przeciwko covid-19. Kiedy trzecia dawka?

Benefity dla zaszczepionych

Minister Michał Dworczyk, który nadzoruje Narodowy Program Szczepień przeciwko covid-19, poinformował w poniedziałek o 4 mln wolnych terminów w maju i czerwcu, które czekają nie tylko na starszych, ale też dużo młodszych obywateli. Do nich z kolei mają skierować swoje apele sportowcy i popularni youtuberzy (a co z Cezarym Pazurą, który był twarzą pierwszej kampanii rządowej dotyczącej szczepień?). Tu przekaz powinien być prostszy, choć mam wątpliwości, czy obejdzie się bez wspominania o benefitach, dzięki którym po zaszczepieniu będzie można szybciej wrócić do normalnego życia.

Bo to prawdopodobnie nie strach przed koronawirusem, lecz właśnie codzienność zacznie wymuszać na młodym pokoleniu decyzję o zapisaniu się na szczepienie. Gdy coraz więcej linii lotniczych będzie wpuszczało na pokłady samolotów tylko pasażerów legitymujących się otrzymaniem dwóch dawek szczepionki (lub jednej Johnson&Johnson), kiedy hotele za granicą zaczną przyjmować rezerwacje tylko od zaszczepionych, a w ich ślady pójdą kluby i restauracje – wielu szybko zrozumie, co traci, opierając się szczepieniom. Nie piszę tego z satysfakcją, by byłoby milej, gdyby młodzież i dorośli – kierując się wyłącznie zaangażowaniem społecznym i poczuciem solidaryzmu – bez żadnych nacisków tłumnie garnęli się do punktów szczepień. Jednak obawiam się, że bardziej przekonująca dla wielu osób okaże się kalkulacja, iż taki certyfikat za dwa ukłucia bardziej się opłaca.

Jest jeszcze czas, by młodym ludziom uzmysłowić przed wakacjami, że otrzymanie szczepionki w maju i czerwcu zapali zielone światło do wielu miejsc, w których chcieliby spędzać czas podczas lata. Decyzje skracające odstępy między dawkami (z 42 do 35 dni dla preparatów Moderny i Pfizera oraz z 12 do 5 tygodni dla AstraZeneki) umożliwiają zdobycie tego dokumentu przed wyjazdem na urlop.

Czytaj też: Dlaczego po szczepieniu wciąż można się zakazić?

Zmiany dla ozdrowieńców

Zarówno członkowie Rady Medycznej, jak i przedstawiciele rządu, którzy najpierw wydłużali odstępy między szczepieniami, a teraz je skracają, najwyraźniej działają pod presją czasu. Nie straciła przecież na znaczeniu wiadomość sprzed kilku miesięcy, że dłuższa przerwa pomiędzy podaniem dwóch dawek AstraZeneki poprawia odporność – ale istotniejsze stało się ryzyko zmarnowania dawek, które warto jak najszybciej spożytkować. Odmowy otrzymania akurat tego preparatu są obecnie najczęstsze, więc korzystając z widełek bezpieczeństwa ustalonych przez producenta szczepionki po badaniach klinicznych, można było skrócić wymagany odstęp między dawkami. Choć pewnie nie wszyscy immunolodzy i wakcynolodzy tej decyzji przyklasną.

Podobne wątpliwości będą mieć wobec skrócenia czasu wymaganego do zaszczepienia po przechorowaniu covidu. Już nie 90 dni od pozytywnego testu, ale 30, czyli tylko miesiąc. I bardzo szkoda, że tych decyzji nie bronił na poniedziałkowej konferencji prasowej nikt z Rady Medycznej, bo warto byłoby wytłumaczyć ludziom, dlaczego nagle zdewaluowały się opinie naukowe sprzed kilku tygodni. Można się domyślać z wypowiedzi ministra Dworczyka, że granica 30 dni nie jest absolutnie sztywna, a ustalono ją znów tylko po to, by dać dotychczasowym ozdrowieńcom szansę na przyjęcie pełnego cyklu szczepienia przed wakacjami (by drugi termin nie zmuszał nikogo do zmiany urlopowych planów ani, co gorsza, rezygnacji z drugiej dawki).

Swoją drogą, wciąż wisi w powietrzu decyzja, by osoby po przechorowaniu covidu otrzymywały tylko jedną dawkę, gdyż mają w organizmie dość przeciwciał, które je skutecznie chronią. I jak ulał pasowałby dla nich jednodawkowy preparat Johnson&Johnson, nadający się również dla niepełnosprawnych, by nie musieli dwa razy trudzić się do punktu szczepień (do których i tak nadal nie mogą się łatwo dostać). Ale szczepionka Johnson&Johnson, zupełnie bez takiego namysłu, rozeszła się w majówkowy weekend, gdyż rząd potrzebował jej bardziej przy akcji wizerunkowej.

Czytaj też: Chaos ze szczepionką Johnson&Johnson. „Nikt nie policzył”

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną