Statek kosmiczny Wostok 1 za chwilę oderwie się od Ziemi. Przez minione dwie godziny Jurij Gagarin czekał w pełnej gotowości, sprawdzając przyrządy i nucąc swoje ulubione piosenki (najpierw „Lećcie, gołębie, lećcie”, później zaś pieśń Szostakowicza „Ojczyzna słyszy, ojczyzna wie, gdzie w obłokach lata jej syn”). W pewnej chwili Siergiej Korolow, szef radzieckiego programu kosmicznego, przypomina mu, że w metalowych tubkach ma jedzenie: obiad, śniadanie i kolację. „Najważniejsze, że jest kiełbaska do samogonu” – rzucił Gagarin. Śmieją się chwilę, ale Korolow szybko się zmitygował: „Skubany. Przecież wszystko nagrywają, gad jeden”. Kiedy odliczanie dobiegło końca, Korolow włączył zapłon. Moc silników rakietowych zaczęła trząść Wostokiem. „Nu, pajechali!” – rzucił Gagarin. I choć jego głos brzmiał spokojnie, tętno w tym momencie wskazywało 150 uderzeń na minutę.
Wyczekiwany
Wedle apokryficznej historii radzieckiego programu kosmicznego przypadki nie istnieją, są tylko znaki. I tak, Konstantin Ciołkowski – pionier astronautyki, a zarazem wizjoner podboju kosmosu – niedługo przed swoją śmiercią w 1935 r. miał stwierdzić: „Człowiek, który pierwszy powędruje w kosmos, już się urodził”. Nie wiadomo, czy Ciołkowski faktycznie wypowiedział te słowa – liczył się tylko fakt, że rok wcześniej w odległej białoruskiej wsi Kłuszyno urodził się Jurij Gagarin, syn niewykwalifikowanego robotnika i pracownicy kołchozu (jego proletariackie pochodzenie miało później nabrać wielkiego znaczenia).
Po ukończeniu szkoły przy fabryce maszyn rolniczych i przenosinach do Saratowa Gagarin był na najlepszej drodze, by zostać metalurgiem. Zrządzeniem losu zapisał się na kurs pilotażu w saratowskim aeroklubie.