Kamila niedawno przeszła chorobę nowotworową, więc gdy wybuchła pandemia, bardzo pilnowała, by nosić rękawiczki i maseczki, dezynfekować ręce, a nawet zakupy. Cały lockdown przesiedziała z córkami w domu. Z czasem przestała być tak pryncypialna, ale nie jej dziewczynki, co zrozumiała, gdy raz, wchodząc do mieszkania, złapała się poręczy na klatce i 6-letnia Natalka przerażona krzyknęła: „Mamo, co ty robisz!”, a 3 lata starsza Paula zaciągnęła ją do łazienki i odśpiewała dwa razy Happy birthday, gdy Kamila myła ręce. Pandemia najszybciej zmienia nawyki u najmłodszych, ale nowe zachowania zostaną z nami na dłużej, bo wciąż nie widać, by wirus miał odpuścić. Nowe zwyczaje higieniczne odbijają się na naszej skórze zarówno pod względem medycznym, jak i psychologicznym. Bo skóra to powierzchnia, dzięki której mamy kontakt ze światem, tym groźnym i tym wspaniałym.
Historia świadomego mycia rąk jest bardzo krótka i wiąże się z odkryciem istnienia bakterii, wirusów czy grzybów. Od końca średniowiecza do XVIII w. człowiek unikał kąpieli z lęku przed zimną wodą, która mogła powodować przeziębienia, i ciepłą, która rozmiękczała ciało, rozleniwiała i kusiła grzeszne myśli. Dlatego regularnie obmywano nią jedynie dłonie i twarz. W 1677 r. Holender Antoni van Leeuwenhoek, konstruktor mikroskopów, zauważył otaczający nas mikroświat, ale dopiero w XIX w. bakteriolodzy – Louis Pasteur i Robert Koch – dowiedli, że niektóre z drobnoustrojów są patogenami.
Myć się czy psikać
Świadomość ich istnienia i pandemia hiszpanki przyczyniły się do kariery w zachodnim świecie łazienki, a obecność umywalek w toaletach sprawiła, że mycie rąk po wizycie w niej stało się odruchem. Najbardziej zadeklarowanymi higienistami byli Amerykanie, którzy wprowadzali na rynek kolejne detergenty do mycia i pielęgnacji ciała (antyperspiranty, płyny do higieny intymnej, środki do depilacji itd.